– Partner?
– Przecież nadał przyjaźnisz się z Winem. Ten oprawca znał Wina. Niedobrze.
– Z jakim Winem?
– No widzisz? Zwodzisz. Wystarczy.
Kościej przysunął się bliżej. Myron szarpnął się, ale wepchnięto mu lufę do ust. Uderzyła go w zęby i zakneblowała. Była chłodna, miała metaliczny smak.
– Najpierw stracisz kolano, a potem porozmawiamy. Drugi zbir wyprostował nogę Myrona, a rewolwerowiec wyjął mu lufę z ust i ponownie docisnął do skroni. Przytrzymywali go z jeszcze większą siłą. Kościej opuścił rozczapierzone jak orle szpony dłonie na kolano.
– Zaczekaj! – krzyknął Myron.
– Nie – odparł chłodno Kościej.
Myron zaczął się wyrywać i wić. Wymacawszy wystający z podłogi uchwyt do przywiązywania ładunków, przytrzymał się go i napiął wszystkie mięśnie. Długo nie czekał.
Samochodem gwałtownie targnęło. Myron przygotował się na wstrząs. Ale nikt oprócz niego. Gangsterami rzuciło, ich uchwyty osłabły. Posypało się szkło. Zazgrzytał metal uderzający w metal. Zaskrzeczały hamulce. Myron trzymał się uchwytu w podłodze, dopóki van nie zwolnił. A wtedy zwinął się w kłębek i odturlał w bezpieczne miejsce. Usłyszał krzyki, szczęk otwieranych drzwiczek, strzał, kakofonię zdezorientowanych głosów. Kierowca wypadł z vana, a za nim, skacząc jak pasikonik, Kościej. Ktoś odsunął boczne drzwi. Do środka wskoczył Win z pistoletem. Gangster w golfie doszedł już do siebie i chwycił rewolwer.
– Rzuć go – powiedział Win.
Rewolwerowiec nie posłuchał. Win strzelił mu w twarz i wymierzył pistolet w zbira, który wcześniej siedział okrakiem na piersi Myrona.
– Rzuć go – powtórzył.
Bandzior rzucił broń.
– Jaki pojętny.
Win nagrodził go uśmiechem, cały czas sunąc wzrokiem na prawo i lewo. Win nie rzucał spojrzeń. Nie tyle szedł, co płynął. Ruchy miał krótkie, ekonomiczne.
– Mów – rozkazał, wracając spojrzeniem do jeńca.
– Ja nic nie wiem.
– Niedobra odpowiedź – skonstatował Win tonem spokojnym, władczym i rzeczowym, groźniejszym od krzyku. – Jeżeli nic nie wiesz, nic mi po tobie. A skoro nic mi po tobie, skończysz jak on. – Wskazał ręką na nieruchome ciało u swoich stóp.
Gangster uniósł ręce. Tak wybałuszył oczy, że widać było białka.
– Chwileczkę – rzekł pośpiesznie. – To żadna tajemnica. Pański kolega zna jego nazwisko. To Kill. Nazywa się Kill. wszyscy mówią o nim Kościej.
– Kościej działa na Środkowym Zachodzie. Kto go tu ściągnął?
– Nie wiem. Przysięgam.
– A jednak nic mi po tobie – stwierdził Win, zbliżając pistolet do gangstera.
– Mówię prawdę. Powiedziałbym, gdybym wiedział. Wiem tylko, że Kościej przyleciał wczoraj późnym wieczorem.
– Dlaczego? – spytał Win.
– W związku z Gregiem Downingiem. Przysięgam, wiem tylko tyle.
– Ile jest mu winien Downing?
– Nie mam pojęcia.
Win przysunął się jeszcze bliżej i przyłożył mu lufę między brwi.
– Z takiej odległości rzadko chybiam – uprzedził.
Bandzior opadł na kolana.
– Proszę – zaskomlał. – Nic więcej nie wiem. – Jego oczy wypełniły się łzami. – Jak Boga najświętszego kocham.
– Wierzę ci.
– Win – odezwał się Myron.
– Spokojnie – odparł Win, wpatrując się w bandziora. – Chciałem się tylko upewnić, że nasz nowy znajomy wyznał wszystko. Wszak spowiedź dobrze robi duszy, co?
Gangster skwapliwie skinął głową.
– Wyznałeś wszystko?
Penitent znów pokiwał głową.
– Na pewno? Skinienie za skinieniem.
Win opuścił pistolet.
– Idź i nie grzesz więcej – rzekł.
Zbirowi nie trzeba było dwa razy powtarzać.
ROZDZIAŁ 18
Win spojrzał na zwłoki z taką miną, jakby miał przed sobą worek torfu.
– Czas w drogę – powiedział.
Myron skinął głową. Sięgnął do kieszeni spodni i wyjął komórkę. Stosunkowo nowy bajer. Nie przerwali połączenia, dzięki czemu Win słyszał wszystko, co się dzieje w vanie. Komórki działały równie sprawnie jak podsłuch i krótkofalówka.
Wysiedli w chłodną noc. W ciągu dnia na Washington Street roiło się od samochodów dostawczych, za to w nocy było zupełnie cicho. Rano czekała kogoś bardzo niemiła niespodzianka.
Win zazwyczaj jeździł jaguarem, ale w samochód Kościeja wbił się chevroletem nova z 1983 roku. Całkiem go skasował. Bez żalu. W New Jersey trzymał kilka takich pojazdów, których używał do śledzenia lub działań na lekki bakier z prawem. Wykrycie ich właściciela było niemożliwe. Miały sfałszowane tablice rejestracyjne i papiery.
Myron spojrzał na przyjaciela.
– Tak dobrze urodzony człowiek jeździ novą?
Zamlaskał z dezaprobatą.
– Od jazdy nim o mały włos nie dostałem wysypki – odparł Win.
– Gdyby zobaczył cię ktoś z twojego klubu…
Win zadygotał.
– Nie waż się o tym myśleć – powiedział. Myronowi wciąż drżały zesztywniałe nogi. Nawet gdy Kościej sięgnął do jego kolana, święcie wierzył, że Win znajdzie sposób na wybawienie go z opresji. Jednakże świadomość, że tak niewiele brakowałoby do końca życia pozostał kaleką, wciąż szczypała go w mięśnie łydki i uda. Raz po raz schylał się i dotykał kontuzjowanego kolana, jakby nie mógł uwierzyć, że je nadal ma. Spojrzał na Wina i do oczu napłynęły mu łzy. Widząc je, Win odwrócił wzrok.
Myron podążył za nim.
– Skąd znasz tego Kościeja? – spytał.
– Działa na Środkowym Zachodzie. Jest też znakomity w sztukach walki. Spotkaliśmy się w Tokio.
– Czym się zajmuje?
– Tradycyjną mieszanką firmową: hazardem, narkotykami, lichwą, wymuszeniami. I po trosze prostytucją.
– To co robi tutaj?
– Zapewne twój Greg Downing jest mu winien pieniądze, najprawdopodobniej z hazardu – odparł Win. – Kościej specjalizuje się w hazardzie.
– Dobrze jest mieć specjalność.
– Owszem. Przypuszczam, że pan Downing winien jest dużą sumę. – Win zerknął na Myrona. – Dla ciebie to dobra wiadomość.
– Dlaczego?
– Bo oznacza, że Downing uciekł i żyje. Kościej nie jest rozrzutny. Nie zabije nikogo, kto jest mu dużo winien.
– Martwi nie zwracają długów.
– Właśnie. A szuka Downinga na pewno. Gdyby go zabił, nie byłbyś mu potrzebny.
– To się zazębia z tym, co wiem od Emily – rzekł Myron po krótkiej chwili. – Powiedziała, że Greg nie ma pieniędzy. Hazard wyjaśniałby dlaczego.
Win skinął głową.
– Zechciej mnie oświecić, co zaszło pod moją nieobecność – poprosił. – Jessica wspomniała o znalezieniu zwłok kobiety.
Gdy Myron opowiadał mu o wszystkim, przyszły mu do głowy nowe teorie. Spróbował je posegregować i z grubsza uporządkować. Zrekapitulował je i przedstawił pierwszą:
– Załóżmy, że Greg Downing jest winien Kościejowi kupę forsy. Tłumaczyłoby to, dlaczego wreszcie zgodził się podpisać kontrakt reklamowy. Potrzebuje pieniędzy.
Win skinął głową.
– Mów – zachęcił.
– Załóżmy też, że Kościej nie jest głupi. Chce odebrać swoje. Za nic więc nie zrobi mu krzywdy. Tylko fizyczna sprawność Grega zapewnia zwrot pieniędzy. Połamanie mu kości dałoby wynik odwrotny, przekreślając wypłacalność dłużnika, czyli możliwość odzyskania pieniędzy.
– To prawda – przyznał Win.
– Jeśli więc Greg jest winien kupę forsy, to może Kościej chciał go nastraszyć w inny sposób.
– Jaki?
– Robiąc krzywdę bliskiej mu osobie. Żeby go ostrzec.
Win ponownie skinął głową.
– Mogłoby poskutkować.
– Przypuśćmy, że go śledzili. Zobaczyli go z Carlą i doszli do wniosku, że są sobie bliscy. – Myron podniósł wzrok. – Czy zabicie jej nie byłoby mocnym ostrzeżeniem?