Nie łączyło się to w spójny ciąg.
Otworzyła akta i przebiegła wzrokiem historię brygady. W 1975 roku Kruki porwały Hunta Flootwortha, dwudziestodwuletniego syna magnata wydawniczego Coopera Flootwortha. Na Uniwersytecie Stanowym w San Francisco Hunt studiował i przyjaźnił się z kilkoma członkami grupy, w tym z Cole’em Whitemanem i Liz Gorman. Sławny Cooper Flootworth, człowiek, który nie zwykł siedzieć bezczynnie i pozwalać, by inni działali za niego, wynajął do odbicia syna zawodowców. Podczas owej akcji jeden z Kruków zastrzelił młodego Hunta strzałem z bliska w głowę. Nikt nie wiedział który. Czterem członkom brygady udało się uciec.
Do biura weszła w podskokach Wielka Cyndi. Drgania wprawiły w ruch pióra leżące na biurku Esperanzy.
– Przepraszam – powiedziała.
– Nie szkodzi.
– Zadzwonił Timmy – obwieściła. – W piątek mamy randkę.
– Ma na imię Timmy?
Esperanza zrobiła minę.
– Ślicznie, co?
– Rozkosznie.
– Będę w pokoju konferencyjnym – powiedziała Cyndi. Esperanza wróciła do akt. Zatrzymała się na skoku na bank w Tucson – pierwszym od ponad pięciu lat napadzie Brygady Kruka. Bank obrobiono tuż przed zamknięciem. Policja federalna podejrzewała, że Krukom pomógł jeden ze strażników, lecz poza tym, że sympatyzował z lewicą, nic na niego nie mieli. Zrabowano około piętnastu tysięcy dolarów w gotówce, przy okazji poświęcając czas na rozwalenie skrytek bankowych. Ryzykowne. Być może, spekulowali federalni, przestępcy dowiedzieli się skądś o ukrytych w nich pieniądzach z handlu narkotykami. Kamery bankowe zarejestrowały dwóch ubranych od stóp do głów na czarno rabusiów w kominiarkach na twarzach. Nie pozostawili odcisków palców, włosów, włókien. Niczego.
Esperanza jeszcze raz przeczytała dokumenty, ale nie znalazła żadnych rewelacji. Próbowała wyobrazić sobie, jak wyglądało dwadzieścia ubiegłych lat życia ocalałych Kruków – ciągła ucieczka przed prawem, niemożność zagrzania gdzieś miejsca na dłużej, wyjazdy i powroty do kraju, uzależnienie od dawnych sympatyków, co do których nie ma pewności, czy można im w pełni ufać. Wzięła kartkę i zapisała:
Liz Gorman → napad na bank → szantaż.
Idź za strzałkami, powiedziała sobie. Liz Gorman i Krukom zabrakło środków, więc obrabowali bank. W porządku. Wyjaśniało to pierwszą strzałkę. Łatwizna. Twardym orzechem było drugie połączenie:
Napad na bank → szantaż.
Mówiąc wprost: co sprawiło, że po napadzie Gorman przyjechała na Wybrzeże Wschodnie i zaszantażowała Grega Downinga? Zapisała ewentualności:
1) Downing zamieszany w napad na bank. Podniosła wzrok. Uznała, że to możliwe. Potrzebował pieniędzy na spłatą długów. Mógł zrobić coś niezgodnego z prawem. Ale ta hipoteza nie wyjaśniała najważniejszego: jak zawarli znajomość? Co związało ze sobą Liz Gorman i Grega Downinga?
Tu był pies pogrzebany. Zapisała dwójkę. Zaczekała. Co jeszcze mogło łączyć jedno z drugim? Ponieważ nic nie przyszło jej na myśl, postanowiła spróbować z drugiego końca. Zacząć od szantażu i cofnąć się. Żeby zaszantażować Downinga, Gorman musiała natrafić na coś, co go obciążało. Kiedy? Narysowała drugą strzałkę:
Napad na bank ↔ szantaż.
Poczuła mrowienie. Napad na bank. Podczas napadu na bank znaleźli coś, co skłoniło ich do szantażu!
Szybko przekartkowała akta, wiedząc, że nie znajdzie w nich odpowiedzi. Podniosła słuchawkę i wybrała numer. Odezwał się mężczyzna.
– Masz spis najemców skrytek bankowych? – spytała.
– Gdzieś jest – odparł. – Czyżbyście ich potrzebowali?
– Tak.
Westchnął głęboko.
– No dobrze. Zacznę szukać. Ale przypomnij Myronowi, że ma u mnie dług. Duży dług.
– Jesteś sama? – spytał Myron, kiedy Emily otworzyła drzwi.
– Tak, a bo co? – odparła kokieteryjnie. – Masz na myśli coś konkretnego?
Przecisnął się obok niej. Z ustami otwartymi ze zdziwienia zatoczyła się do tyłu. Myron podszedł wprost do szafy w przedpokoju i otworzył ją.
– Co robisz?! – krzyknęła.
Nie raczył odpowiedzieć. Zaczął rozgarniać wieszaki. Nie zajęło mu to długo. Wyciągnął na wierzch długi płaszcz z marszczonym kołnierzem.
– Kiedy kogoś znowu zabijesz, pozbądź się ciuchów, w których chodzisz – rzekł.
Cofnęła się o dwa kroki, jej dłoń pofrunęła do ust.
– Wynoś się! – wysyczała.
– Daję ci okazję powiedzenia prawdy.
– Mam gdzieś, co mi dajesz. Wynoś się z mojego domu! Uniósł w górę jej płaszcz.
– Nie tylko ja o tym wiem. Policja ma cię nagraną na taśmie z miejsca przestępstwa. Jesteś w tym płaszczu.
Zwiotczała. Jej twarz wykrzywił grymas, jakby oberwała w splot słoneczny.
Myron opuścił płaszcz.
– Podrzuciłaś narzędzie zbrodni do swojego dawnego domu. Wymazałaś krwią suterenę. – Myron obrócił się, szybko wszedł do salonu i wskazał plik wciąż leżących tam dzienników brukowych. – Szukałaś w gazetach wiadomości o morderstwie. Kiedy przeczytałaś o znalezieniu zwłok, zadzwoniłaś anonimowo na policję.
Spojrzał na Emily. Oczy miała niewidzące i szkliste.
– Wciąż myślałem o pokoju zabaw dla dzieci – ciągnął. – I zadawałem sobie pytanie: czy Greg zszedłby po morderstwie właśnie tam? W tym rzecz, że nie zszedłby, bo po co. Mogłyby minąć tygodnie, nim ktoś odkryłby krew w suterenie.
Emily zacisnęła dłonie w pięści, wreszcie odzyskała głos.
– Nie rozumiesz – powiedziała.
– To mi wyjaśnij.
– Chciał mi zabrać dzieci.
– Dlatego wrobiłaś go w morderstwo.
– Nie.
– Nie czas kłamać, Emily.
– Ja nie kłamię. Nie wrobiłam go.
– Podrzuciłaś narzędzie…
– Tak – przerwała mu – w tym przypadku masz rację. Ale go nie wrobiłam. – Zamknęła oczy i otworzyła je jak przy minimedytacji. – Nie można wrobić kogoś w coś, czego dokonał.
Myron zesztywniał. Emily wpatrywała się w niego z kamienną twarzą i z dłońmi wciąż zaciśniętymi w kułak.
– Twierdzisz, że Greg ją zabił?
– Oczywiście. – Przysunęła się ku niemu niespiesznie, wykorzystując biegnące sekundy niczym bokser liczony do ośmiu po niespodziewanym lewym haku. Wzięła płaszcz. – Naprawdę mam go zniszczyć czy mogę ci ufać?
– Najpierw mi wszystko wyjaśnij.
– Napijesz się kawy?
– Nie – odparł.
– Ja muszę się napić. Chodź. Pogadamy w kuchni.
Z wysoko podniesioną głową ruszyła tym samym krokiem, jaki zobaczył na taśmie. Wszedł za nią do jasnej białej kuchni ze lśniącymi kafelkami. Większość ludzi pewnie marzyła o takim wystroju, ale jemu kojarzył się on z pisuarem w luksusowej restauracji.
Emily wyjęła modną zaparzarkę do kawy.
– Na pewno się nie napijesz? To Starbucks. Hawajska mieszanka Kona.
Myron pokręcił głową. Emily zdążyła odzyskać zmysły. Znów nad sobą panowała. Nie przeszkadzał jej w tym. Kto nad sobą panuje, więcej mówi, a mniej myśli.
– Zastanawiam się, od czego zacząć. – Wlała gorącą wodę do zaparzarki. W kuchni natychmiast zapachniało kawą. Gdyby grali w reklamówce, jedno z nich w tej chwili już wzdychałoby „Aaaach!”. – Tylko nie ponaglaj mnie, bo zacznę krzyczeć.
Podniósł ręce na znak, że nic takiego nie zrobi. Nacisnęła tłok, napotkała opór, znowu nacisnęła.
– Któregoś dnia podeszła do mnie w supermarkecie – ciągnęła. – Ni stąd, ni zowąd. Sięgam po mrożone bajgłe, a ta nagle oznajmia mi, że odkryła coś, co może zniszczyć mojego męża. Grozi, że jeżeli nie zapłacę, pójdzie z tym do gazet.
– Co odpowiedziałaś?
– Spytałam, czy potrzebuje ćwierć dolara na telefon. – Emily zaśmiała się, przerwała tłoczenie i wyprostowała się. – Wzięłam to za żart. Odparłam, że proszę bardzo, niech zniszczy tego drania. Skinęła głową i powiedziała, że się skontaktuje.