Выбрать главу

– Możliwe – przyznała Audrey. – Ale są też lepsze wyjaśnienia.

– Chcesz powiedzieć, że tamci szantażowali Emily, a nie Grega?

– Mówię tylko – Audrey odwróciła dłonie spodami w górę – że mogło być odwrotnie. Szantażystka miała coś na Emily… coś, co Greg mógł wykorzystać w sprawie o opiekę nad dziećmi.

Myron splótł ręce i oparł się o samochód.

– A co z Clipem? – spytał. – Jeżeli mieli coś na Emily, skąd jego zainteresowanie sprawą?

– Nie wiem. Może miała haki na oboje.

– Oboje?

– Pewnie. Coś, co mogłoby ich zniszczyć. A może Clip uznał, że cokolwiek to jest, nawet jeśli dotyczy Emily, odbije się na Gregu.

– Masz jakieś przypuszczenia?

– Żadnych.

Myron przetrawiał to kilka sekund, ale nic nie wymyślił.

– Jest szansa, że dowiemy się tego dziś wieczorem.

– Jak?

– Szantażysta zadzwonił do mnie. Chce mi sprzedać informację.

– Dziś wieczorem?

– Tak.

– Gdzie?

– Jeszcze nie wiem. Zadzwoni. Mój domowy telefon jest sprzężony z komórkowym.

W tym momencie odezwała się jak na zawołanie jego komórka.

– Plan zajęć naszego profesora wisi na drzwiach jego gabinetu – oznajmił Win. – Za godzinę zacznie przyjmować u siebie młode jęczydusze, skamlące o lepsze oceny.

– Gdzie jesteś?

– W kampusie Columbii. Przy okazji, są tu całkiem atrakcyjne panie. To znaczy, jak na taką elitarną uczelnię.

– Miło, żeś nie stracił zmysłu obserwacji.

– Pewnie. Jesteś po rozmowie z naszą dziewczyną? – spytał Win.

„Naszą dziewczyną” była Emily. Win nie wierzył komórkom, dlatego nie wymieniał przez nie nazwisk.

– Tak.

– Pysznie. O której się ciebie spodziewać?

– Już jadę.

ROZDZIAŁ 34

Win siedział przy bramie Uniwersytetu Columbia na Sto Szesnastej Ulicy. Był w spodniach khaki od Eddiego Bauera, mokasynach na gołych stopach, koszuli z kołnierzykiem z guziczkami i krawacie.

– Wtapiam się w otoczenie – wyjaśnił.

– Jak hasyd w Boże Narodzenie na mszy w kościele katolickim. Czy Bowman wciąż jest na zajęciach? – spytał Myron.

Win skinął głową.

– Za dziesięć minut powinien wyjść przez te drzwi.

– Wiesz, jak wygląda?

Win podał mu informator akademicki.

– Strona dwudziesta pierwsza. Opowiedz mi o Emily. Myron opowiedział. Minęła ich wysoka brunetka w czarnym, opiętym kombinezonie „kobiety kota” i książkami przyciśniętymi do piersi. Julie Newmar w telewizyjnym Batmanie. Win i Myron przyjrzeli się jej uważnie. Miau!

Myron skończył.

– Mam spotkanie w biurze – rzekł Win, nie zadając żadnych pytań. – Pozwolisz?

Odszedł. Myron usiadł ze wzrokiem utkwionym w drzwi. Dziesięć minut później z budynku zaczęli wysypywać się studenci. Dwie minuty po nich wyłonił się profesor Sidney Bowman. Brodę miał równie rozczochraną jak na zdjęciu w informatorze, a jego łysinę okalały niedorzecznie długie włosy. Dżinsy, tanie buty i czerwona flanelowa koszula świadczyły, że pozuje na swojego chłopa albo na Jerry’ego Browna podczas kampanii prezydenckiej.

Bowman podsunął w górę okulary i ruszył przed siebie. Myron podążył za nim, dopiero gdy zniknął mu z oczu. Nie było pośpiechu. Poczciwy profesor zmierzał do swojego gabinetu. Przeciął trawiasty plac i wszedł do innego budynku z cegły. Myron znalazł ławkę i usiadł.

Minęła godzina. Obserwując studentów, poczuł się bardzo stary. Powinien był wziąć z sobą gazetę. Siedząc i nie mając nic do czytania, był zmuszony myśleć. Jego mózg wyczarowywał i odrzucał wciąż nowe ewentualności. Wiedział, że coś pominął, coś, co kołysało się w oddali jak spławik na wodzie, ale ilekroć po to sięgał, chowało się pod powierzchnią.

Nagle przypomniał sobie, że nie sprawdzał dziś sekretarki w domu Grega. Wyjął komórkę, wystukał numer i po usłyszeniu głosu Grega wcisnął zaprogramowany kod 317. Na taśmie nagrano tylko jedną wiadomość, za to nadzwyczajną.

– Nie graj z nami w bambuko – ostrzegł elektronicznie przetworzony głos. – Rozmawiałem z Bolitarem. Jest gotów zapłacić. Tego chcesz?

Koniec wiadomości.

Myron siedział bez ruchu i wpatrywał się w ceglaną nagą, pozbawioną bluszczu ścianę. Kilka sekund wsłuchiwał się bezczynnie w telefoniczny sygnał. O co tu chodziło…? „Jest gotów zapłacić. Tego chcesz?”. Nacisnął gwiazdkę, żeby odtworzyć wiadomość. A potem jeszcze raz. Odsłuchałby jej pewnie po raz czwarty, gdyby w wejściu nie pojawił się Bowman.

Profesor zatrzymał się z dwójką studentów i wdał z nimi w bardzo poważną, bardzo ożywioną akademicką dyskusję. Uczelnia. Kontynuując niewątpliwie ważką wymianę poglądów, wyszli z kampusu i ruszyli Amsterdam Avenue. Myron schował komórkę do kieszeni i ruszył, trzymając się w pewnej odległości za nimi. Na Sto Dwunastej Ulicy trójka się rozstała. Dwaj studenci poszli dalej na południe. Bowman przeszedł przez ulicę i skierował się w stronę katedry Świętego Jana Bożego.

Katedra Świętego Jana Bożego to ciekawa, potężna świątynia, kubaturowo największa katedra na świecie (Bazylika Świętego Piotra w Rzymie nie zalicza się do katedr). Budowla ta jest jak miasto, w którym stoi: podniszczona, ale budzi podziw. Wysokich kolumn i wspaniałych witrażowych okien strzegą tablice z napisami ROBOTY NA WYSOKOŚCI (choć budowę przybytku rozpoczęto w roku tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym drugim, nigdy jej nie ukończono) i DLA TWOJEGO BEZPIECZEŃSTWA KATEDRA JEST STRZEŻONA PRZEZ PATROLE I MONITOROWANA ELEKTRONICZNIE. Dziury w granitowej fasadzie zasłaniają deski. Z lewej strony tego architektonicznego cudu stoją dwa aluminiowe baraki, przywodzące na myśl czołówkę z serialu o Gomerze Pyle’u. Na prawo mieści się Ogród Rzeźb z Fontanną Pokoju, olbrzymią rzeźbą, wprawiającą w różne nastroje, z wyjątkiem spokojnego. Mętlik złożony z odrąbanych głów i członków, szczypiec homara, skrzydeł, rąk sterczących z ziemi, jakby chciały uciec z piekła, mężczyzny skręcającego kark sarnie tworzyły atmosferę bliższą Dantemu w połączeniu z Goyą niż ospałemu spokojowi.

Bowman skierował się uliczką z prawej strony katedry. Mieściło się tam schronisko. Minął grupę bezdomnych w wytartych ubraniach ze sztucznych włókien i spodniach z obwisłymi siedzeniami. Któryś skinął ręką i coś zawołał. Bowman pomachał mu w odpowiedzi i zniknął w drzwiach. Myron rozważył sytuację. Nie miał wyboru. Musiał wejść do środka, choćby za cenę zdemaskowania.

Mijając bezdomnych, skinął im głową i uśmiechnął się. Odpowiedzieli mu tym samym. Do schroniska prowadziły dwuskrzydłowe czarne drzwi z tandetną firanką w progu. Nieco dalej dwie tablice informowały: UWAGA DZIECI, ZWOLNIJ oraz SZKOŁA KATEDRALNA. Schronisko dla bezdomnych i szkoła dla dzieci? Interesujące i praktyczne połączenie. Nie ma jak Nowy Jork.

Wszedł i natychmiast uderzył w niego wypalający włoski w nosie smród jak z fifki do narkotyków po całonocnym jaraniu. Spróbował się nie skrzywić. Pomieszczenie zapełniały obskurne materace i bezdomni. Bowman rozmawiał w kącie z kilkoma tubylcami. Żaden z nich nie był Cole’em Whitemanem alias Normanem Lowensteinem. Myron rozejrzał się po nieogolonych twarzach i pustych oczach.

Dostrzegli się w tej samej chwili.

Ich spojrzenia spotkały się najwyżej na sekundę, ale to wystarczyło. Cole Whiteman odwrócił się i puścił biegiem. Myron ruszył za nim, przedzierając się przez tłum. Profesor Bowman spostrzegł zamieszanie i z płonącym wzrokiem zastąpił mu drogę. Nie zwalniając kroku, Myron staranował go opuszczonym ramieniem. Jak napastnik Jim Brown. Tyle że na drodze Jima stawali tacy goliaci, jak Dick Butkus i Ray Nitschke, a nieważący z osiemdziesiąt kilo, pięćdziesięcioletni profesor college’u z miękkim brzuchem. Niemniej był pewną zawadą.