Выбрать главу

– Nazwiska panów?

– Windsor Lockwood i Myron Bolitar.

Podniosła słuchawkę, połączyła się z szefem i po chwili wskazała drzwi.

– Proszę wejść.

Nickler przywitał ich mocnym uściskiem dłoni. Niespodzianka numer trzy – w granatowym garniturze, białej koszuli i czerwonym krawacie prezentował się jak republikański kandydat na senatora. Myron zaś spodziewał się ujrzeć kogoś ze złotym łańcuchem na szyi, z kolczykiem a la gwałciciel nieletnich morderczyń, Joey Buttafuoco, w uchu lub co najmniej z sygnetem na małym palcu. Fred Nickler nie nosił żadnej biżuterii, z wyjątkiem ślubnej obrączki. Włosy miał siwe, cerę bladą.

– Podobny do mojego wuja Sida – szepnął Win. Rzeczywiście. Naczelny magazynu Cyce wyglądał jak Sidney Griffin, wzięty podmiejski ortodonta.

– Usiądźcie, panowie – zaprosił ich, wsuwając się za biurko, i uśmiechnął się do Myrona. – Byłem na finale, kiedy dołożyliście Kansas. Dwudziestoma siedmioma punktami. Grał pan świetnie. Fantastycznie.

– Dziękuję.

– Takiego rzutu, jak tamten ostatni, co musnął tablicę, w życiu nie widziałem!

– Dziękuję.

– Był fantastyczny. – Nickler znów się uśmiechnął i, kręcąc z podziwem głową, zagłębił się w fotelu. – Czym mogę panom służyć? – spytał.

– Mamy kilka pytań w związku z ogłoszeniem, które ukazało się w jednym z pańskich, hm, pism?

– Którym?

– W Cycach.

Słowo to wydało się Myronowi tak brzydkie, że wypowiadając je, z trudem powstrzymał grymas.

– Ciekawe.

– Dlaczego?

– Bo to stosunkowo nowe pismo, ale sprzedaje się kiepsko, o niebo gorzej od najsłabiej rozchodzących się miesięczników GP. Wydam jeszcze jeden, dwa numery i pewnie je zlikwiduję.

– A ile pism pan wydaje?

– Sześć.

– I wszystkie w stylu Cyców?

Nickler zaśmiał się.

– Owszem, to magazyny porno, ale wydawane jak najbardziej legalnie.

Myron podał mu egzemplarz, który dostał od Christiana.

– Kiedy je wydrukowano? – spytał.

Fred Nickler ledwie zerknął na pismo.

– Cztery dni temu – odparł.

– Tylko cztery?

– To najnowszy numer, dopiero co trafił do sprzedaży. Aż dziw, że go zdobyliście.

– Kto zapłacił za to ogłoszenie? – spytał Myron, otwierając magazyn na właściwej stronie.

Nickler włożył okulary z połówkami szkieł.

– Za które?

– W dolnym rzędzie. W Eroserwisie.

– A! W sekstelefonach.

– O co chodzi?

– Nikt nie zapłacił.

– Jak to?

– To specyfika branży. Ktoś dzwoni i chce, żebym zamieścił jego ogłoszenie w rubryce sekstelefonów. Mówię mu, ile to kosztuje, a wtedy słyszę: „O rany, dopiero startuję, nie stać mnie!”. Jeżeli przekona mnie do pomysłu, to idę z nim na układ pół na pół. Ja biorę na siebie koszty reklamy, a wspólnik sprawy techniczne – telefony, linie, dziewczyny do ich obsługi i resztę. Zyski dzielimy po połowie. To ogranicza nasze ryzyko.

– Często pan to robi?

Nickler skinął głową.

– Sekstelefony stanowią dziewięćdziesiąt procent ogłoszeń w moich pismach. Partycypuję w trzech czwartych z nich.

– A kto jest pańskim wspólnikiem w przedsięwzięciu, o które pytam?

Nickler przyjrzał się zdjęciu w magazynie.

– Panowie nie są z policji?

– Nie.

– Prywatni detektywi?

– Nie.

Zdjął okulary.

– To mała firma – rzekł. – Znalazłem sobie własne skromne miejsce na rynku. I dobrze mi z tym. Nikt mi nie przeszkadza ani ja nikomu. Unikam rozgłosu.

Myron zerknął na Wina. Nickler miał rodzinę, prawdopodobnie ładny dom w Tenafly, wśród sąsiadów uchodził za wydawcę. Można go było nacisnąć.

– Będę z panem szczery – powiedział. – Jeśli pan nam nie pomoże, wyniknie z tego grubsza sprawa. Trafi do gazet, telewizji, wszędzie.

– Czy to groźba?

– Ależ skąd. – Myron sięgnął do portfela, wyjął pięćdziesiąt dolarów i położył je na biurku. – Interesuje nas tylko, kto zamieścił to ogłoszenie.

Nickler odepchnął banknot od siebie.

– Nie gramy w filmie – powiedział z nagle zirytowaną miną. – Nie potrzebuję łapówki. Jeśli ten gość coś przeskrobał, nie chcę mieć z nim do czynienia. W tej branży i tak jest dość problemów. Działam uczciwie. Żadnych nieletnich, nic nielegalnego. Absolutnie.

Myron zerknął na Wina.

– A nie mówiłem? Niewiniątko.

– Myślcie sobie, co chcecie – odparł Nickler tonem wskazującym, że słyszał to już wiele razy. – To interes jak każdy inny. Jestem uczciwym biznesmenem, legalnie zarabiającym na życie.

– Wzorowym Amerykaninem.

Fred Nickler wzruszył ramionami.

– Nie bronię wszystkiego w tym biznesie, ale jest wiele gorszych. IBM, Exxon, Union Carbide – to są prawdziwe potwory, prawdziwi wyzyskiwacze. Ja nie kradnę. Nie kłamię. Zaspokajam potrzeby społeczne.

Win pokręcił głową, powstrzymując Myrona od ciętej riposty. Słusznie. Nie było sensu zrażać sobie faceta.

– Da nam pan nazwisko tego wspólnika i adres? – spytał Myron.

Nickler otworzył szufladę i wyjął teczkę.

– Ma jakieś kłopoty?

– Musimy z nim porozmawiać.

– W jakiej sprawie?

– Wolałby pan nie wiedzieć – odezwał się po raz pierwszy Win.

Fred Nickler zawahał się, ale widząc jego spojrzenie, skinął głową.

– Firma nazywa się ABC. W Hoboken mają skrytkę pocztową numer siedemset osiemdziesiąt pięć. Właścicielem jest niejaki Jerry. Nic więcej o nim nie wiem.

– Dziękuję. – Myron wstał. – Aha, jeszcze jedno. Czy widział pan tę blondynkę z ogłoszenia?

– Nie.

– Na pewno?

– Na pewno.

– Gdyby było inaczej albo coś przyszło panu do głowy, to proszę o telefon.

Myron wręczył wizytówkę.

Nickler miał taką minę, jakby chciał o coś spytać. Raz po raz zerkał na zdjęcie Kathy, w końcu jednak poprzestał na zwykłym „Oczywiście”.

– I co myślisz? – zagadnął Win, kiedy stamtąd wyszli.

– Kłamie – odparł Myron.

– Mogę skorzystać z telefonu? – spytał w jaguarze.

Win skinął głową, nie zdejmując nogi z pedału gazu.

Prędkościomierz wskazywał sto dwadzieścia kilometrów na godzinę. Żeby nie patrzeć na śmigające domy, Myron wpatrywał się w niego niczym w licznik podczas długiego kursu taksówką. Wystukał numer biura. Esperanza podniosła słuchawkę po pierwszym sygnale.

– Agencja RepSport MB.

M oznaczało „Myron”, B „Bolitar”. Sam wymyślił tę nazwę, ale rzadko się tym chwalił.

– Dzwonili Otto Burke lub Lany Hanson?

– Nie, ale masz mnóstwo wiadomości.

– A od Hansona i Burke’a nic?

– Głuchy jesteś?

– Niedługo wrócę.

Odłożył słuchawkę. Otto i Larry powinni byli do tej pory zatelefonować. Unikali go. Pytanie dlaczego?

– Kłopoty? – spytał Win.

– Może.

– Potrzebujemy odnowy.

Myron podniósł wzrok i natychmiast rozpoznał ulicę.

– Nie teraz, Win – zaprotestował.

– Teraz.

– Muszę wrócić do biura.

– Zaczeka. Potrzebujesz wewnętrznej energii. Skupienia. Równowagi.

– Nienawidzę, jak tak mówisz. Win z uśmiechem wjechał na parking.

– Chodź. Za nic nie chciałbym ci skopać tyłka w samochodzie.

Napis nad wejściem głosił, że jest to SZKOŁA TAEKWONDO MISTRZA KWANA. Dobiegający siedemdziesiątki Kwan rzadko szkolił adeptów, wyręczając się wykwalifikowanymi zastępcami. Zajęcia śledził ze swojego wyposażonego w najnowszy sprzęt techniczny biura, na ekranach czterech telewizorów. Niekiedy nachylał się do mikrofonu i rzucał niezrozumiałe komendy, mobilizując wystraszonych uczniów do pilniejszych ćwiczeń. Przypominało to trochę scenę z Czarnoksiężnika z Oz.