– Zawsze byłeś wobec mnie w porządku, Myron, a ja wobec ciebie, tak?
– Tak?
– Nic więcej nie powiem. Ona nie żyje. I dajmy jej spokój.
– O co chodzi?
– O nic. Po prostu nie chcę o niej mówić. To nieprzyjemna historia. Do zobaczenia.
Ricky odszedł korytarzem tak pośpiesznie, jakby gonił go sam wielki Reggie White. Myron rozważał, czy za nim pójść, ale uznał, że nie ma po co. Ricky nic mu dziś więcej nie powie.
12
– Jest tu ktoś, a raczej coś, do ciebie – oznajmiła Esperanza, wsadzając głowę w drzwi.
Myron uciszył ją gestem. Od powrotu do biura miał na głowie słuchawkę z mikrofonem.
– Muszę kończyć – powiedział. – Może go przepchniesz do pierwszej kategorii. To kawał byka. Dzięki.
Zdjął słuchawkę.
– Kto to? – spytał Esperanzę.
Zrobiła minę.
– Aaron. Nie podał nazwiska. Nie musiał.
– Niech wejdzie.
Na widok Aarona Myron poczuł się tak, jakby wpadł w pętlę czasu. Aaron był tak potężny, jak go zapamiętał, wielki niczym pomagier mechanika w garażu. Miał na sobie świeżo wyprasowany biały garnitur, ponieważ jednak nie nosił koszuli, świecił kawałem opalonego torsu. Nie nosił też skarpetek. Elegancka fryzura, włosy zaczesane do tyłu a la Pat Riley. Niedbały krok. Markowe okulary słoneczne. Markowa woda kolońska, cuchnąca podejrzanie ostro jak środek owadobójczy. Krótko mówiąc, „supergość – ty go nie rusz, bo dostaniesz w kość”.
Supergość uśmiechnął się szeroko.
– Miło cię widzieć – powiedział.
Myron nie podał mu dłoni. Był na to zbyt doświadczony. Poza tym Aaron ścisnąłby jego dłoń mocniej.
– Siadaj.
– Wspaniale – pochwalił Aaron, teatralnie rozkładając ręce, jakby nosił pelerynę, i z wyraźnym trzaskiem zdjął okulary. – Piękne biuro. Podoba mi się.
– Dziękuję.
– Wspaniały adres. Wspaniały widok. Hasłem było przymiotnik „wspaniały”.
– Chcesz tu coś wynająć?
Aaron zaśmiał się, jakby usłyszał świetny dowcip.
– Nie – odparł. – Nie lubię się zamykać w biurze. To nie w moim stylu. Kocham wolność. Niezależność, ruch. Nie zniósłbym przykucia do biurka.
– Kurczę, to fascynujące. Słowo. Aaron znów się zaśmiał.
– Nic się nie zmieniłeś. Cieszę się, że cię widzę.
Nie widzieli się od czasów gimnazjalnych. Myron poszedł do szkoły średniej w Livingston w New Jersey. Aaroh zaś do jej zaciekłej rywalki w West Orange. Ich drużyny grały z sobą mecze dwa razy w roku i rzadko były to przyjemne spotkania.
Najlepszym kumplem Myrona był wtedy Todd Midron. Gapowaty, niezgrabny wielkolud o miękkim sercu, który się jąkał. Najtwardszy chłopak, jakiego Myron znał. Todd był dla niego tym, kim dla George’a Lennie w Myszach i ludziach.
Todd nie przegrywał pojedynków. Nigdy. Nikt się do niego nie zbliżał. Był za silny. Podczas meczu w ostatniej klasie Aaron tak podciął Myrona, że o mało nie zrobił mu krzywdy. Todd nie zdzierżył, rzucił się i wtedy Aaron go zniszczył. Myron chciał pomóc przyjacielowi, ale Aaron strząsnął go z siebie niczym płatek łupieżu, a potem, cały czas wpatrując się w niego, nie patrząc na słabnącą ofiarę, metodycznie walił w Todda jak w bęben. Zbił go bez litości. Zamienił jego twarz w krwawą miazgę. Todd spędził cztery miesiące w szpitalu. Przez blisko rok chodził z zadrutowaną szczęką.
– Ej! – Aaron wskazał na fotos na ścianie. – To Woody Allen z tą, jak jej tam.
– Diane Keaton.
– O właśnie, z Dianę Keaton.
– Masz do mnie jakiś interes? – spytał Myron.
Aaron odwrócił się do niego. Jego błyszczący wygolony tors j niemal oślepiał.
– Jakbyś zgadł. Ja do ciebie, a ty do mnie.
– Tak?
– Reprezentuję twojego konkurenta. Weszliście w mały spór. Mój klient pragnie załatwić sprawę pokojowo.
– Przerzuciłeś się na prawo? Aaron się uśmiechnął.
– Coś ty.
– Aha.
– Chodzi o pewnego młodzieńca, Chaza Landreaux. Ostatnio podpisał kontrakt z twoją firmą, RepSport MB.
– Sam to wymyśliłem.
– Słucham?
– RepSport MB. Sam wymyśliłem tę nazwę. Aaron ponowił uśmiech. Szeroki i zębaty.
– Z tym kontraktem jest problem.
– Jaki?
– Taki, że pan Landreaux podpisał również kontrakt z Tru Pro Enterprises Roya O’Connora. Podpisał go wcześniej! Problem leży więc w tym, że twój kontrakt jest nieważny.
– Może niech tę sprawę rozstrzygnie sąd.
Aaron westchnął głęboko.
– Zdaniem mojego klienta w interesie nas wszystkie lepiej nie mieszać do tego prawa.
– Jejku, a to ci niespodzianka. I co proponuje twój klient?
– Pan O’Connor jest skłonny zapłacić ci za stracony czas.
– Łaskawca.
– No.
– A jeżeli odmówię?
– Mamy nadzieję, że do tego nie dojdzie.
– A jeżeli dojdzie?
Aaron westchnął, wstał i oparł ręce na biurku.
– Niestety, znikniesz.
– Załatwisz to jak David Copperfield?
– Jak grabarz.
Myron przyłożył dłoń do piersi.
– Och! Ach! Och!
Aaron znów się roześmiał, tym razem niewesoło.
– Wiem o twoim pokazie taekwondo w garażu. Miałeś do czynienia z głupim mięśniakiem. Nie ze mną. Byłem zawodowym bokserem. Mam czarny pas dżudo i jestem arcymistrzem aikido. Zabijam ludzi.
– Imponujące curriculum vitae.
– Powiem wprost, Myron. Zadrzesz z nami, to cię zabiję.
– Trzęsę się jak osika.
Myron wcale nie był tak pewny siebie, jak by wskazywał ów sarkazm, za nic jednak nie chciał okazać, że się boi. Skurwiele tacy jak Aaron byli jak psy. Atakowali, gdy wyczuli strach.
Aaron zaśmiał się jeszcze raz. Było mu dziś do śmiechu. Albo był rozbawiony, albo nawdychał się gazu rozweselającego.
– Ostrzegam po raz ostatni – zaznaczył. – Albo Landreaux dotrzyma warunków kontraktu z O’Connorem, albo obu was zeżrą robaki.
Najpierw grożą ci zrobieniem z twarzy owsianki. A potem, że rzucą cię na pożarcie robakom.
– Lubię cię, Myron. Naprawdę nie chcę, by spotkało cię coś złego. Sam rozumiesz…
– …interes to interes.
– Otóż to.
W drzwiach pojawiła się Esperanza. Aaron wyszczerzył się do niej jak rekin.
– No, no – powiedział i mrugnął do niej jak najgrubsza ryba.
Aż dziw, co ją powstrzymało od natychmiastowego wyskoczenia z ciuchów.
– Rozmowa na drugiej linii – oznajmiła.
– Pilnie tego wysłuchaj, Myron – poradził Aaron, uśmiechając się po raz ostatni. – Doceń powagę sytuacji. I pamiętaj o robakach.
– O robakach. Nie zapomnę.
Aaron mrugnął do Esperanzy, posłał jej całusa i wyszedł.
– Uroczy – powiedziała.
– Kto dzwoni?
– Chaz Landreaux.
Myron nałożył słuchawkę.
– Halo.
– Skurwiele byli u mojej mamy! – wykrzyczał Chaz. – Zagrozili, że obetną mi jaja i poślą jej w pudełku! Mojej matce! Powiedzieli to mojej matce!
Myron bezwiednie zacisnął dłoń w pięść.
– Zajmę się tym – rzekł wolno. – Więcej tego nie zrobią. Zabawa się skończyła. Nadszedł czas działania.
Czas, by powiedzieć Winowi o Royu O’Connorze.
Win uśmiechnął się jak dzieciak, który w śnieżny dzień i słucha radia z nadzieją, że może zanikną szkoły.
– Roy O’Connor – powiedział.
– Obiecaj, że go nie uszkodzisz.
Win przymknął rozmarzone oczy. Być może skinął głową, ale Myron nie był tego pewien.
13