Drab osunął się na ziemię niczym worek z piaskiem.
– Dobra, wystarczy!
Mężczyzna w miękkim filcowym kapeluszu podszedł bliżej, celując w pierś Myrona z rewolweru.
– Cofnij się!
Myron spojrzał spod oka na jego kapelusz.
– To prawdziwy pilśniak? – spytał.
– Cofnij się, powiedziałem!
– Dobrze, już się cofam.
– Nie musiałeś tego robić – powiedział niższy gangster tonem urażonego dziecka. – Wykonywał zlecenie.
– Biedny, zbłąkany młodzian. Czuję się okropnie.
– Zostaw Chaza Landreaux, dobra?
– Niedobra. Przekaż to Royowi O’Connorowi.
– Płacą mi za przekazywanie ostrzeżeń, a nie wiadomości.
Mężczyzna w filcowym kapeluszu pomógł wstać powalonemu koledze. Wielkolud, jedną ręką trzymając się za nos, a drugą masując tchawicę, dowlókł się do samochodu. Nos miał złamany, ale gardło bolało go jeszcze mocniej, zwłaszcza gdy przełykał.
Dwaj gangsterzy wsiedli i szybko odjechali. Nie zmienili Myronowi opony.
2
Z samochodu Myron zadzwonił do Chaza Landreaux.
Na zmianę opony stracił pół godziny, bo nie miał smykałki do takiej roboty. Pierwsze kilka kilometrów przejechał wolno w obawie, że opona zsunie się z koła. Gdy tylko nabrał pewności, że mu to nie grozi, przyśpieszył i zawrócił w stronę akademika Christiana.
Kiedy Landreaux odebrał telefon, Myron szybko wyjaśnił, co się stało.
– U mnie już byli – odparł Chaz.
W tle panował hałas. Płakało niemowlę. Coś spadło i rozbiło się na podłodze. Chaz krzyknął do śmiejących się dzieci, żeby były cicho.
– Kiedy? – spytał Myron.
– Przed godziną. Trzech gości.
– Oberwałeś?
– Nie. Tylko mnie postraszyli. Ostrzegli, że jeżeli zerwę kontrakt, połamią mi nogi.
Połamią nogi? Jacy oryginalni.
Chaz Landreaux, koszykarz drużyny Uniwersytetu Stanowego w Georgii, miał duże szansę trafić już w pierwszym naborze do ligi NBA. Dorastał bez ojca w biedzie na ulicach Filadelfii. Jego najbliższa rodzina – matka, sześciu braci i dwie siostry – mieszkali w dzielnicy, która – gdyby znacznie poprawić tam warunki życia – można by łaskawie nazwać „ubogim gettem”.
Na początku studiów, wbrew przepisom (o kontrakcie mógł bowiem rozmawiać dopiero po czterech latach) duża agencja sportowa Roya O’Connora zaproponowała mu – wypłacaną w miesięcznych ratach po dwieście pięćdziesiąt dolarów – pięciotysięczną „zaliczkę”, jeśli podpisze zobowiązanie, że po przejściu na zawodowstwo powierzy jej swoje interesy.
Chaz znalazł się w kropce. Przepisy NCAA (Krajowego Akademickiego Zrzeszenia Sportowego) zabraniały podpisywania kontraktów w trakcie studiów. Taki kontrakt uznano by za nieważny. Wysłannik Roya O’Connora zapewnił go, że to żaden problem. Po prostu antydatują umowę i będzie wyglądało, że Chaz podpisał ją na ostatnim roku. Kontrakt poleży w sejfie i nikt się o niczym nie dowie.
Chaz ciągle się wahał. Podpisanie kontraktu było niezgodne z prawem, lecz z drugiej strony dobrze wiedział, ile taki zastrzyk gotówki znaczy dla gnieżdżących się w dwuizbowej norze mamy i ośmiorga rodzeństwa. W tym momencie do akcji wkroczył sam Roy O’Connor z przynętą nie do odrzucenia: gdyby w przyszłości Chaz zmienił zdanie, to odda pieniądze i podrze kontrakt.
Po czterech latach Chaz zmienił zdanie. Kiedy przyrzekł zwrócić „zaliczkę” co do centa, usłyszał od Roya O’Connora: „Nic z tego. Podpisałeś kontrakt. Jesteś nasz”.
Takie sztuczki były praktykowane przez tuziny agentów. Dwóch największych menedżerów w kraju, Norby Walters i Lloyd Bloom, trafiło za to do aresztu. Na porządku dziennym były również groźby, ale na nich zwykle się kończyło. Żaden agent nie śmiał posunąć się dalej. Jeśli jakiś chłopak trwał przy swoim, agent ustępował.
O dziwo, Roy O’Connor posunął się do użycia siły.
– Musisz na krótko wyjechać z miasta – rzekł Myron. – Masz gdzie się schować?
– Tak, u znajomka w Waszyngtonie. A co dalej?
– Wszystkim się zajmę. Tylko zniknij z oczu.
– Dobra, zrobi się… Aha, jeszcze jedno.
– Tak?
– Jeden z tych, co mnie dorwali, powiedział, że cię zna. Potwór, człowieku. Kawał byka. Elegant, ty go nie rusz.
– Powiedział, jak się nazywa?
– Aaron. Kazał ci przekazać pozdrowienia.
Myron oklapł. Aaron. Imię z przeszłości. I to kojarzące się jak najgorzej. Roy O’Connor nie tylko używał siły, ale siły, z którą nie ma żartów.
Trzy godziny po wyjściu z biura Myron otrząsnął się z myśli o incydencie w garażu i zapukał do drzwi Christiana. Choć skończył on studia dwa miesiące temu, to, jako opiekun grupy na letnim akademickim obozie futbolowym, wciąż mieszkał w tym samym akademiku, co na ostatnim roku. Przedsezonowe zgrupowanie Tytanów miało się zacząć dopiero za dwa dni, ale Myron nie chciał zwlekać z podpisaniem kontraktu.
Christian otworzył drzwi natychmiast.
– Dziękuję za tak szybki przyjazd – powiedział, zanim Myron zdążył podać przyczynę spóźnienia.
– Nie ma sprawy.
Z twarzy Christiana Steele’a zniknął zwykły zdrowy kolor i zniewalający studentki, szeroki, nieśmiały uśmiech, a z policzków, w których, kiedy się uśmiechał, robiły się dołki, rumieńce. Trzęsły mu się nawet słynne mocne pewne ręce.
– Proszę wejść.
– Dzięki.
Pokój w akademiku przypominał dekorację z serialu z lat pięćdziesiątych. Przede wszystkim panował w nim porządek. Pod posłanym łóżkiem stały w karnym rządku buty, po podłodze nie walały się skarpetki, bielizna i ochraniacze na genitalia, a na ścianach wisiały sportowe proporczyki. Aktualne. Myron nie wierzył oczom. Żadnych plakatów i kalendarzy z Claudią Schiffer, Cindy Crawford czy sobowtórami Barbie. Tylko staroświeckie proporczyki! Miał wrażenie, jakby wszedł do pokoju Wally’ego Cleavera z serialu Zdaj się na Beavera.
Christian zamilkł. Stali w niezręcznym milczeniu jak dwaj obcy, dla których na przyjęciu zabrakło kieliszków. Steele wpatrywał się w podłogę niczym skarcony dzieciak. Nie spytał swojego dzielnego menedżera o krew na garniturze. Pewnie jej nie zauważył.
– Co się stało? – zagadnął Myron, chcąc przełamać lody jedną ze swych wypróbowanych błyskotliwych odżywek.
Christian – co niełatwe w pomieszczeniu odrobinę większym od szafy w ścianie – zaczął spacerować. Oczy miał zaczerwienione. Niedawno płakał, a jego policzki wciąż nosiły ślady łez.
– Czy pan Burke wściekł się z powodu przerwania negocjacji? – spytał.
Myron wzruszył ramionami.
– Trafił go szlag, ale niecelnie. Przeżyje. Nie przejmuj się nim.
– Zgrupowanie zaczyna się w czwartek?
– Denerwujesz się?
– Trochę.
– I dlatego chciałeś się ze mną widzieć?
Christian potrząsnął głową i zawahał się.
– Nie… nie rozumiem tego, panie Bolitar.
Ilekroć Christian nazywał go „panem”, Myron czuł się jak jego ojciec.
– Czego nie rozumiesz? O co chodzi? Christian znów się zawahał.
– Chodzi… – Wziął głęboki oddech. – Chodzi o Kathy.
– O Kathy Culver? – spytał Myron, sądząc, że się przesłyszał.
– Pan ją znał.
Trudno powiedzieć, czy było to pytanie, czy stwierdzenie.
– Dawno temu.
– Gdy był pan z Jessicą.
– Tak.
– Pewnie mnie pan zrozumie. Bardzo mi brak Kathy. Ponad wszelkie wyobrażenia. Była niezwykła.
Myron skinął głową zachęcająco, wypisz wymaluj jak Phil Donahue w swoim talk show.