Выбрать главу

– Dobrze. Zadzwoń, jak dowiesz się czegoś więcej.

– Gdzie będziesz?

– Wieczorami pracuję w Chippendale’s. Pod pseudonimem scenicznym Zorro.

– Bardziej pasowałby Maciupek.

– Auć! Kto mnie pocieszy?

Zapadło niezręczne milczenie, które przerwała Jessica.

– Nie wpadłbyś dziś do mnie? – spytała, starając się zapanować nad głosem.

– Dobrze, ale późno – odparł z bijącym sercem.

– Nie szkodzi. Mam lekki sen. Zapukaj w okno sypialni, Zorro.

Odłożyła słuchawkę. Następne pięć minut siedział nieruchomo, myśląc o Jessice. Zaczęli się spotykać na miesiąc przed końcem jego sportowej kariery. Została z nim. Opiekowała się nim. Kochała go. Próbował ją odepchnąć, udając silnego mężczyznę, który chce ją przed sobą ochronić. Ale nie odeszła. W każdym razie, nie wtedy.

– Skończ z tym! – ofuknęła go Esperanza, która bez pukania otworzyła drzwi.

– Z czym?

– Znów masz taką minę.

– Jaką? Pokazała mu jaką.

– Okropną. Minę nieszczęśliwie zakochanego szczeniaka.

– Nie robiłem żadnej miny.

– Akurat. Słabo mi się robi na twój widok.

– Dziękuję.

– Wiesz, co myślę? Bardziej zależy ci na dobraniu się znów do Jessiki niż na znalezieniu jej siostry.

– Chryste, co w ciebie wstąpiło?

– Dobrze pamiętam, jak od ciebie odeszła.

– Ej, jestem dorosły. Potrafię zadbać o siebie.

– I znowu deja vu. Esperanza pokręciła głową.

– Jakie deja vu?

– „Potrafię zadbać o siebie”. Bzdury. Gadasz jak Chaz Landreaux. Obaj jesteście głupi i ślepi.

Jej śniada twarz przypomniała mu hiszpańskie noce, złoty piasek, pełnie księżyca pod niebem bez gwiazd. Były chwile, że ciągnęło ich ku sobie, ale gdy do niej lub do niego docierało, czym może to się skończyć, opierali się pokusie. Takie ciągoty należały jednak do przeszłości. Esperanza była jego najbliższą przyjaciółką. Bliżej przyjaźnił się tylko z Winem. Wiedział, że jej troska o niego jest prawdziwa.

Zmienił temat.

– Miałaś powód, żeby wejść bez pukania? – spytał.

– Coś znalazłam.

– Co?

Zajrzała do notatnika dla stenografek. Nie wiedział, po co jej on, bo przecież nie umiała stenografować ani pisać na maszynie.

– Wreszcie odkryłam, pod jaki numer dzwonił Gary Grady twojej wizycie. Należy do studia fotograficznego Global Globes Photos, które mieści przy Tenth Avenue, blisko tunelu.

– Podła dzielnica.

– Najpodlejsza. To studio na pewno specjalizuje się w porno.

– Grunt to specjalizacja. – Myron sprawdził godzinę. Win się odezwał?

– Jeszcze nie.

– Zostaw mu w poczcie głosowej adres tego fotografa Może zdąży tam dojechać.

– Wybierzesz się tam?

– Tak.

Esperanza zatrzasnęła notatnik.

– Pozwolisz, że pojadę z tobą?

– Do tego studia?

– Tak.

– Nie masz dzisiaj zajęć?

Esperanza wieczorami studiowała prawo na Uniwersytecie Nowojorskim.

– Nie, a poza tym odrobiłam wszystkie lekcje, tato. Na prawdę.

– Zamknij się i chodź.

23

Dziwkowo.

Towaru do wyboru, do koloru. Białe, Murzynki, Azjatki, Latynoski – najprawdziwsze kurewskie Narody Zjednoczone. W większości młode, bardzo młode wychudzone prostytutki potykały się na za wysokich obcasach, niczym bawiące się w dorosłych dzieci, którymi w rzeczywistości były. Ich ręce pokrywały tuziny przypominających malutkie owady śladów po igłach, ich twarze, ze skórą mocno napiętą na kościach policzkowych, wyglądały trupio, z zapadniętych oczu ziała pustka, a sztywnym jak słoma włosom brakło życia.

– „Czy nie wiedzą, że kochają się z martwymi?” – mruknął Myron.

Esperanza przystanęła.

– Tego nie znam – powiedziała.

– Fantyna. W musicalu Nędznicy.

– Nie stać mnie na chodzenie na broadwayowskie musicale. Mój szef to kutwa.

– Ale miły.

Blondyneczka w kusych majtkach rodem z lat sześćdziesiątych pertraktowała z jakąś mendą w dużym fordzie dla całej rodziny. Myron dobrze znał jej historię. Widywał takie dziewczyny (a niekiedy chłopców), gdy wysiadały z autobusów Greyhounda, przyjeżdżających z Wirginii Zachodniej, zachodniej Pensylwanii lub wielkich, rozległych, jałowych połaci, które nowojorczycy nazywają Środkowym Zachodem. Uciekła z domu – może przed przemocą w rodzinie, lecz najpewniej z nudów oraz z przekonania, że jej miejsce jest w wielkim mieście. Wysiadła z autobusu szeroko uśmiechnięta, oczarowana, bez grosza przy duszy. Pilnie obserwowana przez cierpliwych jak sępy alfonsów, którzy w odpowiedniej chwili dopadali świeżą padlinę. Zaznajamiali ją z Nowym Jorkiem, zapewniali dach nad głową, jedzenie, ciepły prysznic, a czasem nawet jacuzzi, rzęsiste oświetlenie, fajny odtwarzacz CD i telewizję kablową z pilotem. Przyrzekali, że umówią ją z fotografem, załatwią kilka sesji zdjęciowych. Że nauczą ją, jak się bawić, bawić się na prawdziwych imprezach, a nie gównianych piwnych potańcówkach w Pipidówce, po których starsze pryszczate buraki dobierały się do niej na siedzeniu furgonetki. Że pokażą jej, jak rozerwać się dzięki najlepszemu towarowi, białemu proszkowi numero uno.

Jednak nic nie trwa wiecznie. Ktoś musiał płacić za rozrywki. Praca modelki pozostała w sferze marzeń, a dziewczyna nie mogła przecież żyć na cudzy koszt. Poza tym imprezowanie stało się nieodzowne jak jedzenie i oddychanie. Nie mogła dłużej obyć się bez niucha, bez walnięcia sobie w żyłę z ulubionej pompki.

Po niedługim czasie spadała na dno. A gdy się tam znalazła, nie miała już siły, ani nawet woli, by się podnieść.

I tam kończyła.

Myron zaparkował i w milczeniu wysiadł za Esperazzą. Było oczywiście po zmroku. Takie miejsca żyły tylko nocą. Słońce je uśmiercało.

Myron nigdy nie był z prostytutką, ale Win korzystał z ich usług wiele razy. Kochał wygody. Jego ulubionym przybytkiem był azjatycki burdel na Ósmej Ulicy, Noble House. W połowie lat osiemdziesiątych z grupką przyjaciół organizował w domu „chińskie noce” – firma Hunan Garden dostarczała potrawy, a Noble House panie. Win nie darzył kobiet sympatią. Nie ufał im. Zadowalał się dziwkami. Nie tylko dlatego, że nie mc się do niego przywiązać – na to nie pozwoliłby kobiecie – lecz także dlatego, że były towarem jednorazowego użytku. Czymś do wyrzucenia.

W tych nawiedzonych zarazą czasach Win nie uczestniczył już chyba w takich imprezach, ale Myron nie miał pewności. Nigdy o tym nie rozmawiali.

– Urocze miejsce. Malownicze – powiedział.

Esperanza skinęła głową.

Minęli nocny klub. Od głośnej muzyki pękał chodnik. Na Myrona wpadło nastoletnie stworzenie z zielonymi włosami sklejonymi w szpikulce – on, ona? Wyglądało jak Statua Wolności. Wokół roiło się od motocykli, kolczyków w uszach i pępkach, tatuaży i jubilerskich łańcuchów. Twarze kurew, wołających do niego ze wszystkich możliwych stron „Hej, kotku!”, zlewały się w jedno wielkie ludzkie śmietnisko. Czuł się jak na karnawałowym festynie odmieńców.

Szyld nad wejściem obwieszczał, że jest to CLUB F.U. Jego znakiem firmowym był wystawiony środkowy palec. Co za finezja! Na tablicy kredą wypisano:

OSTRA NOC „MEDYCZNA”!

ŻYWA MUZA!

Tylko u nas wystąpią:

WYMAZ Z SZYJKI

i DOWCIPNY TERMOMETR

Myron zerknął przez otwarte drzwi. W środku tańczono. Tancerze podskakiwali, głowy latały im na szyjach jak na gumowych taśmach, ręce przyciskali do boków. Skupił wzrok na zatraconym w fioletowej ekstazie, spoconym piętnastolatku o długich włosach przyklejonych do twarzy. Zastanawiał się, czy zespół na estradzie to Wymaz z Szyjki, czy może Dowcipny Termometr. Nieważne. I tak to, co grali, brzmiało jak świnia w rui wpychana do malaksera.