Co sprawiło, że się zmieniła?
Jessica nie znała odpowiedzi. Jednak już wiedziała, kto może ją znać.
30
Znalazłoby się kilka rzeczy przyjemniejszych od wizyty u Hermana Ache’a. Na przykład wydłubanie oka łyżką do grejpfruta.
– Wysłuchałem przez radio konferencji prasowej – rzekł Win.
Myron nie był zachwycony, że dach w sportowym zielonym jaguarze XJR jest złożony. Spodziewał się, iż lada chwila utkwi mu w zębach jakiś robak.
– Christiana z pewnością ucieszył kontrakt.
– Bardzo.
– Media wciąż milczą o Nancy Serat.
– Jake jeszcze nie podał jej personaliów. Gdy tylko się dowiedzą…
– Zacznie się zabawa.
– Właśnie.
– Czy Christian wie? – spytał Win.
– Jeszcze nie. Jest uszczęśliwiony. Nie chciałem skracać mu chwili radości.
– Powinieneś go uprzedzić.
– Uprzedzę. Jake obiecał, że da mi znać o ujawnieniu nazwiska Nancy mediom.
– Widzę, że go lubisz.
– To uczciwy gość. Możemy mu ufać.
Win poruszył palcami, mocniej ścisnął kierownicę i przyśpieszył.
– Nie ufam funkcjonariuszom – oświadczył. – Tak jest bezpieczniej.
Jaguar mknął bardzo szybko. Czteropasmowej West Side Highway, ze światłami co dwadzieścia jardów, nie przeznaczono do rozwijania takich prędkości. Nie pomagały również wykopki. Trwały, odkąd pamiętano. Książki historyczne podawały, że Peter Minuit, Holender, który w roku 1626 kupił Manhattan od Indian, często narzekał na przeszkody w podróż w okolicach przyszłej Pięćdziesiątej Siódmej Ulicy.
Nie powstrzymało to jednak Wina od wciśnięcia gazu do dechy. Budynek Javits Center zamienił się w smugę. Podobnie zresztą jak rzeka Hudson.
– Może byś odrobinę zwolnił? – zagadnął Myron.
– Spokojna głowa. Po mojej stronie jest poduszka powietrzna.
– Wspaniale.
Zbliżali się do siedziby Ache’a. Od pełnego smogu powiewu Myrona jeszcze bardziej ściskało w żołądku. Nerwy miała napięte jak świeżo naciągnięta rakieta do tenisa. Za to Win był całkiem odprężony. No, ale jego nikt nie kazał zabić.
Zadzwonił telefon.
– Halo?… To P.T. – rzekł Win i przekazał słuchawkę Myronowi.
– Tak?
– Cześć, Myron, jak się czujesz?
– Nie narzekam.
– Cieszę się. Nie zgadniesz, co się wczoraj stało.
– Co?
– Wieczorem w jakimś zaułku znaleziono martwych dwóch najlepszych nowojorskich cyngli. Smutne, co?
– Tragedia.
– Pracowali dla Franka Ache’a.
– Naprawdę?
– Zginęli od kul dum-dum z magnum czterdziestki czwórki. Urwały im łby.
– Co za strata.
– Aha, mnie też spędza sen z powiek. Po mieście krąży plotka, że to nie koniec. Trupy nie powstrzymają takiego typa jak Frank Ache. Kontrakt na zabicie cieniasa, który go wnerwił, wciąż obowiązuje.
– Cieniasa?
– Miło się z tobą rozmawiało, Myron. Trzymaj się.
– Nawzajem, P.T.
Myron odłożył słuchawkę.
– Kontrakt wciąż obowiązuje? – spytał Win.
– Tak.
– W biurze Hermana cię nie stukną. On na to nie pozwoli.
Myron był tego świadom. Nawet wśród tych, z których rozkazów zginęły pewnie setki ludzi, obowiązywał pewien kodeks. Nie brakowało idiotów wierzących, że opiera się on na jakiejś etyce. Nic bardziej błędnego. Kodeks służył dwojakim celom: dzięki niemu gangsterzy wydawali się niemal ludzcy, a ponadto chronili samych siebie i własne pozycje. Mafiosi mieli tyle wspólnego z etyką, co politycy z uczciwością.
Wykopki w pobliżu Dwunastej Ulicy spowolniły Myrona i Wina, lecz i tak mieli zapas czasu. Pachniało pizzą – pewnie dlatego, że stali przez pizzerią o nazwie Pierwsza Oryginalna Nowojorska Pizza Raya, Naprawdę, Serio, Poważnie, Słowo. Chodnikiem kroczyła wysoka kobieta w granatowym kostiumie i modnych okularach. Zrewanżowała się Myronowi uśmiechem. Wprawdzie wolałby, żeby był leciutki, a najlepiej omdlewający, ale nie można mieć wszystkiego.
O drugiej po południu U Clancy’ego wrzało jak w ulu. Myron zatrzymał się przed drzwiami, poprawił włosy i z uśmiechem odwrócił twarz w lewo, w prawo i na wprost.
Win spojrzał na niego pytającym wzrokiem.
– Federalni fotografują każdego, kto tu wchodzi – wyjaśnił Myron. – Chciałem wyjść jak najlepiej.
– Dopiero teraz mi to mówisz?! Jak ja wyglądam!
U Clancy’ego siedzieli sami mężczyźni. Nie było co liczyć na podryw. Z grającej szafy dobiegała piosenka Boba Segera. Lokal urządzono w stylu wczesnoamerykańskiej piwiarni. Mnóstwo neonów z nazwami marek: Budweiser, Bud Light, Miller, Miller Lite, Schlitz. Zegar reklamujący piwo Michelob. Lustro z browaru Coorsa. Podstawki od Pabsta. Kufle z logo Rolling Rock.
Myron wiedział, że lokal jest „zapluskwiony” tysiącem mikrofonów FBI. Herman Ache nie dbał o to. Idioci wygadujący w barze rzeczy, które ich obciążały, zasługiwali na zapuszkowanie. Prawdziwe rozmowy toczyły się na zapleczu. Z polecenia Ache’a codziennie sprawdzano, czy nie ma tam pluskiew.
Win przyciągnął kilka zaciekawionych spojrzeń. Konserwatywny ubiór nie cieszył się uznaniem wśród klienteli Clancy’ego. Ale nie wpatrywano się w niego długo. W tym lokalu nikt nie gapił się długo na nikogo.
– Czy to twój znajomek Aaron? – spytał Win.
Ubrany w biały garnitur Aaron siedział z tyłu baru. Tym razem nosił pod nim odsłaniającą muskulaturę koszulkę bez rękawków. Jego strój był kombinacją ciuchów z pism Gentlemani Quaterly i Pumping Iron, magazynu dla pakerów. Łapą wielką jak klapa od sedesu przyzwał ich do siebie.
– Cześć, Myron – powiedział. – To prawdziwa przyjemność znów cię widzieć.
– Poznaj Wina Lockwooda – odparł bywalec Myron Bolitar.
– Miło mi, Win.
Aaron posłał Winowi uśmiech. Wymieniając zabójcze spojrzenia, uścisnęli sobie dłonie. Żadnemu nie drgnęła powieka.
– Czekają na was na zapleczu. Chodźcie.
Aaron poprowadził ich do zamkniętych drzwi z weneckim lustrem.
Otwarły się natychmiast. Weszli. Ujrzeli tam dwóch gangsterów o kamiennych twarzach, długi korytarz oraz – nowinka! – wykrywacz metalu, jak na lotniskach.
Aaron wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: Znak czasu.
– Oddajcie z łaski swojej broń i przejdźcie.
Myron wyjął trzydziestkę ósemkę, a Win nowiutką czterdziestkę czwórkę. Tę z zeszłego wieczoru z pewnością zniszczył. Przeszli przez wykrywacz metalu. Nie zadzwonił. Mimo to dwóch gangsterów przesunęło po nich urządzeniami przypominającymi damskie wibratory. Na koniec przeszukano ich.
– Dokładna kontrola – rzekł Win.
– Niemalże przyjemna – dodał Myron. – Już myślałem, że każą mi pokazać język i zakaszleć.
– Tędy, wesołku – burknął jeden z drabów. Gangsterzy poprowadzili ich korytarzem. Aaron pozostał z tyłu i patrzył. Myronowi to się nie spodobało. Ściany były białe, dywan pomarańczowy. Wzdłuż korytarza wisiały litografie z widokami Riwiery Francuskiej. Front lokalu U Clancy’ego wyglądał jak spelunka, zaplecze jak gabinet dentysty. Na końcu korytarza pojawiło się dwóch nowych typów.
Uzbrojonych.
– Oho! – mruknął Myron do ucha Wina.
Win skinął głową.
Zbiry wycelowały w nich broń.
– Te, Złotowłosy. Chodź no tu – warknął jeden z nich.
– Złotowłosy?
Win spojrzał na Myrona.
– Mówi o tobie.
– A! Jestem blondynem. Rozumiem.
– Do ciebie mówię, Złotówo. Ruszże dupą.
– Bez gry wstępnej?
Win ruszył korytarzem. Ci spod wykrywacza metali odebrali im broń. Czterech bandziorów, cztery lufy. Duża siła ognia. Po ostatnim wieczorze gangsterzy nie chcieli ryzykować.