Nareszcie!
Były tam czarne spodnie, czarna koszulka z rękawami, czarna bluza oraz, co gorsza, czarne gogle.
– Gogle narciarskie w czerwcu?
– Mogły mu się przydać przy porwaniu Hortona – podsunęła Jesssica, lecz bez przekonania.
Myron klęknął, zajrzał pod łóżko i zobaczył plastikową torbę. Sięgnął, chwycił ją i przyciągnął po zakurzonej podłodze. Torba była czerwona. Widniały na niej litery LSPB.
– Lekarz sądowy powiatu Bergen – wyjaśniła Jessica. Przypominała dawne torby od Lorda i Taylora, zamykane u góry na zatrzaski. Przy otwieraniu trzasnęła. Wyjął z niej zwykłe szare, ściągane sznurkiem spodnie od dresów i żółty sweter z dużym czerwonym T. Jedno i drugie pokryte zaskorupiałym brudem.
– Poznajesz je? – spytał.
– Tylko sweter. To stary sportowy sweter taty z liceum Tarlowa.
– To dziwne, że ukrył go pod łóżkiem.
Jessice rozbłysły oczy.
– Nancy! – wykrzyknęła. – W nagranej wiadomości wspomniała, że tata mówił jej o żółtym swetrze Kathy!
– Zaraz, wolnego. Co właściwie powiedziała ci Nancy?
– Cytuję dokładnie: „Opowiedział mi o ulubionym żółtym swetrze, który podarował Kathy. Śliczna historia”. Tak brzmiały jej słowa. Ojciec go nie nosił. Tylko Kathy. Niczym nocną koszulę czy podomkę.
– Twój tata go jej podarował?
– Tak.
– No, to jak go odzyskał?
– Nie wiem. Chyba był wśród jej rzeczy pozostawionych w college’u.
– To nie wyjaśnia, czemu spytał o niego Nancy Serat. Ani dlaczego ukrył go pod łóżkiem. Zamilkli.
– Coś przeoczyliśmy – powiedziała Jessica.
– Może twój ojciec dostrzegł w tych spodniach i swetrze coś, czego my jeszcze nie widzimy.
– Ale co?
– Nie wiem. Jednak dla niego miały one znaczenie. Może znalazł je w niezwykłym miejscu. A może znalazła je policja.
– Tamtego wieczoru Kathy była ubrana na niebiesko. To ustalone.
Myron przywołał z pamięci zeznania koleżanek Kathy z korporacji i jej zdjęcia z nimi. Mimo to…
– Można to sprawdzić – odparł.
– Jak?
Wybiegł do samochodu. Zmrok wreszcie pochłonął długi letni dzień. Myron włączył telefon z nadzieją, że jest jeszcze w zasięgu podstacji. Pokazały się trzy paseczki. Wystarczyło, by telefon działał. Wystukał numer dziekanatu. Naliczył dwadzieścia piknięć. Nikt nie podniósł słuchawki. Zadzwonił do domu dziekana.
– Halo? – usłyszał po trzecim sygnale głos Gordona.
– W co była ubrana Kathy, kiedy przyszła do pańskiego domu? – spytał, nie przedstawiając się ani nie bawiąc w uprzejmości.
– Ubrana? W bluzkę i spódnicę.
– Jakiego koloru?
– Niebieskie. Bluzka była chyba lekko rozerwana.
Myron rozłączył się.
– Wracamy do punktu wyjścia – podsumowała Jessica. Może, pomyślał. W głowie mignął mu obraz. Mętny, niedokładny, niepojęty. Był pewien, że z czasem się wyklaruje.
– Jedźmy – powiedziała, biorąc go za rękę.
W samochodzie było dość światła, by widział wyraz jej; oczu. Pięknych, tak jasnych, że niemal bursztynowych.
– Uciekajmy stąd.
Zatrzasnął drzwiczki i znienacka ścisnęło go w gardle. Światło w samochodzie zgasło, spowił ich mrok.
– Dokąd cię zawieźć? – spytał, nie widząc jej twarzy.
– Gdzieś, gdzie będziemy sami – dobiegł go z ciemności jej głos.
37
Znaleźli hotel Hiltona w Mahwah.
Myron wynajął najlepszy dostępny apartament. Recepcjonista co chwila zerkał na nich – na nią pożądliwie, na niego z zazdrością. W hotelowym holu trwało jakieś przyjęcie. Panie były w długich sukniach, panowie w smokingach. Lecz i tak jak jeden mąż gapili się na Jessicę w dżinsach i czerwonej bluzce zapinanej na guziki.
Myron przywykł do tego. Gdy ze sobą chodzili, czerpał niemal perwersyjną przyjemność z posyłania pożerającym ją wzrokiem mężczyznom typowych szyderczych samczych spojrzeń: „Patrzcie sobie, ale to ja ją obracam, ha, ha!”. Potem jednak zaczął dostrzegać w ich wzroku coś, czego tam nie było, a rozsądek zaczęła mu zżerać jeszcze bardziej typowa męska niepewność.
Otrzaskana z takimi sytuacjami Jessica potrafiła ignorować męskie spojrzenia bez chłodu, skrępowania i kokieterii.
Ich apartament znajdował się na piątym piętrze. Zaraz po zamknięciu drzwi zaczęli się całować. Tak delikatnie wysuwała język i obracała nim z taką wprawą, że Myron drżał na całym ciele. Zaczął odpinać jej bluzkę. Zaschło mu w gardle. Kiedy znów ujrzał jej ciało, stracił dech. Zakręciło mu się w głowie. Ujął w dłoń znajomą ciepłą pierś, rozkoszując się jej ciężarem. Jessica jęknęła.
Przenieśli się na łóżko.
Zawsze kochali się namiętnie i zaborczo, lecz tym razem bardziej zwierzęco, pożądliwie, a mimo to czule.
Później, znacznie później, Jessica usiadła na posłaniu i pocałowała go w policzek.
– To było niesamowite! – powiedziała.
– Niczego sobie.
– Niczego sobie?
– Moim zdaniem. Twoim, niesamowite. Zsunęła się z łóżka i włożyła hotelowy szlafrok.
– Było mi bardzo dobrze – powiedziała.
– I tak też brzmiało.
– Byłam odrobinę za głośna?
– Odrobinę za głośny jest koncert The Who. Ty byłaś hałaśliwa.
Uśmiechnięta, stanęła nad łóżkiem. Spod luźno zawiązanego szlafroka wyzierały jej piersi i zniewalająco długie nogi.
– Nie słyszałam, żebyś się skarżył.
– Bo za głośno krzyczałaś.
– Która godzina?
– Pomoc. – Myron sięgnął do telefonu. – Głodna?
Spojrzała na niego tak, że poczuł to w palcach stóp. A właściwie wyżej.
– Wygłodzona – odparła.
– Ja mówię o jedzeniu, Jess. O jedzeniu.
– Aha.
– Czy na lekcjach higieny nie uczono cię, że mężczyźnie potrzebny jest „czas na odzyskanie sprawności”?
– Tego dnia pewnie byłam na wagarach.
– „Przerwa, regeneracja, werwa”. – Myron zajrzał o menu. – Psiakość!
– Co się stało?
– Nie ma ostryg.
– Myron?
– Tak.
– W łazience jest wanna.
– Jess…
Spojrzała na niego z miną niewiniątka.
– Zanim przyniosą jedzenie, namoczymy się. Nabierzemy werwy.
– Tylko namoczymy?
– Tylko namoczymy.
Powiedziała „namoczymy”. Na pewno. „Namoczymy”. Nie „namydlimy”. A jednak go namydliła. Namydliła tak, że odzyskał sprawność. Było to miłe aż strach, więc próbował się opierać. Bezskutecznie. Bawiła się nim, doprowadzała na sam skraj rozkoszy i, bliskiego zaspokojenia, odciągała z powrotem. Był bezradny. Przez głowę przepływały mu słowa: niebo, ekstaza, raj, ambrozja.
Poddał się z kretesem.
Uwolniła go, szepcząc:
– Teraz.
Rozkołysane koniuszki jego nerwów śpiewały. Od rozżarzonego do białości wybuchu strzeliło mu w uszach, a oczy poraził blask.
– Niesamowite! – wydusił z siebie.
– Niczego sobie.
Jessica z uśmiechem położyła się na plecach.
Ktoś zapukał do drzwi. Pewnie obsługa hotelowa. Nie zareagowali.
– Może otworzysz – powiedziała.
– Moje nogi. Nie mogę nimi poruszyć – odparł Myron. – Już pewnie nigdy nie będę chodził.
Zapukano ponownie.
– Jestem w rosole.
– No a ja? W stroju na konferencję prasową?
– Miałbyś wielkie wzięcie.
Myron jęknął.
Pukanie się powtórzyło.
– Rusz się! Owiń zgrabny tyłek ręcznikiem i idź.
Już druga kobieta wspomniała dziś o jego tyłku! Chwycił ręcznik i podszedł do drzwi.