Выбрать главу

– Chwileczkę! – zawołał, bo znów zapukano.

Otworzył drzwi. Nie przywieziono im jedzenia.

– Pokojówka. Można posłać łóżko? – spytał Win.

– Na drzwiach wisi kartka „Nie przeszkadzać”.

Win zerknął na gałkę przy drzwiach.

– Przykro. Nie mówić angielski.

– Jak nas znalazłeś?

– Dzięki twojej karcie płatniczej – odparł Win, jakby było to zrozumiałe samo przez się. – Wprowadziłeś się do hotelu o dwudziestej dwadzieścia dwie. – Wsadził głowę w drzwi. – Cześć, Jessica.

– Cześć, Win – dobiegło z łazienki.

Sądząc po odgłosach, Jessica wyszła z jacuzzi. Obraz wody ściekającej po jej nagim ciele spadł na Myrona jak cios.

– Wejdź – wybąkał.

– Dzięki. – Win wręczył mu papierową teczkę. – Pomyślałem, że zechcesz do niej zajrzeć.

Z łazienki wyszła Jessica – w ciaśniej zawiązanym szlafroku. Ręcznikiem wycierała włosy.

– Co się stało? – spytała.

– To policyjny wykaz grzechów Freda Nicklera, alias Nicka Fredericksa – wyjaśnił Win.

– Łebski pseudonim – rzekł Myron.

– Łebskiego jegomościa.

– Tego wydawcy pism pornograficznych? – upewniła się Jessica, siadając na łóżku.

Myron skinął głową. Zaczynający się od najświeższych dat wykaz nie był długi. Zawierał wykroczenia drogowe, dwie jazdy po pijanemu, aresztowanie za oszustwo pocztowe.

– Rok tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty ósmy – podpowiedział Win.

Myron przesunął oczami w dół. 30 czerwca 1978 roku Freda Nicklera zatrzymano za naruszenie dobra dziecka. Skargę wycofano.

– I co? – spytał.

– Pan Nickler bawił się w pornografię dziecięcą – wyjaśnił Win. – Był wtedy szeregowym fotografem. Przyłapano go, że tak powiem, z ręką w konfiturach. A dokładniej, na robieniu zdjęć ośmiolatkowi.

– Chryste Panie – jęknęła Jessica.

Myron przypomniał sobie spotkanie z Nicklerem, „uczciwym biznesmenem uczciwie zarabiającym na życie”.

– Właśnie.

– Dlaczego wycofano skargę? – spytała.

– I tu – Win dźgnął palcem powietrze – zaczyna być ciekawie. Pod wieloma względami to banalna historia. Fred Nickler był tylko fotografem. Płotką. Władze zaś chciały złapać grubszą rybę i płotka im ją wydała. W zamian za łagodne potraktowanie.

– Całkowicie wycofały oskarżenia? Nawet o wykroczenie?

– Tak. Zdaje się, że pan Nickler zgodził się od czasu do czasu pomagać policji.

– A jakie to ma znaczenie?

– Umowę tę zawarł z policjantem prowadzącym śledztwo. – Win zerknął na Jessicę. – A policjantem tym był twój znajomy, Paul Duncan.

38

– To on – powiedział Win. – Pan Junior Horton.

Horty wyglądał na byłego futbolistę. Potężnie zbudowanymi szeroki w barach, same mięśnie i żyły. Ręce niczym konary drzewa. Ciuchy jak z raperskiego wideoklipu. Tradycyjna bejsbolowa koszulka Kardynałów z Saint Louis, wyłożona na workowate, sięgające za kolana spodnie. Na bosych noga czarne reeboki z cholewką. Na głowie bejsbolówka chicagowskich White Sox. Ciemne okulary i tona biżuterii.

Była dziewiąta rano. Cicha Sto Trzydziesta Dziewiąta Ulica na Manhattanie. Horty właśnie dokonywał transakcji. Wiele razy siedział w więzieniu. Najdłużej bawił na wolności, kiedy grał w drużynie futbolowej Uniwersytetu Restona. Do więzienia trafiał głównie za narkotyki. Raz za napad z bronią. Dwukrotnie za gwałt. Ten dwudziestoczteroletni skończony opryszek w zamknięciu, jak większość więźniów, dźwigał ciężary. Ćwiczył ze sztangą. W naszych zakładach karnych najbardziej brutalni zbóje nabierają krzepy, tak żeby po wyjściu z nich jeszcze skuteczniej okaleczać i zastraszać. Miły system.

Jessiki z nimi nie było. Pakowała rzeczy w biurze ojca – to znaczy, w kostnicy – szukając dodatkowych rewelacji. My odwiódł ją od rozmowy z Paulem Duncanem do czasu, zbiorą nieco więcej informacji. Słuchała go jak zwykle nie chętnie.

Horty dokończył transakcję z chłopaczkiem wyglądającymi najwyżej na dwanaście lat, przybił mu piątkę i ruszył na zachód. Szedł bez walkmana, ale takim krokiem, jakby go słuchał. Cały podrygiwał. Oczy miał zaczerwienione. Co kilka kroków wciągał nosem powietrze i ocierał go wierzchem dłoni.

– Na jakim paliwie jedzie, dzieci? Na koce czy coli?

– Pewnie ma grypę – odparł Win.

– Aha, kolumbijkę.

Cofnęli się, schodząc muz oczu. Kiedy doszedł do wylotu ulicy, Myron zastąpił mu drogę.

– Junior Horton?

Horton obrzucił go pogardliwym spojrzeniem dziecka ulicy.

– A kto się, kurwa, pyta? – odparł.

– Gites odżywka.

– Zejdź mi z drogi, bo ci skopię dupę. Obu skopię dupę – dodał Horty, spostrzegając Wina.

– Dupy – poprawił go Win. – Jedna dupa. Dwie dupy. Liczba mnoga.

– Kurwa jego…

– Chcemy z tobą pogadać.

– Pierdol się, frajerze!

– Trafił nam się kosior – rzekł Myron do Wina.

– Widzę – odparł Win. – Zaraz się zsikam.

Horty przystąpił do niego. Był co najmniej piętnaście centymetrów wyższy i trzydzieści kilo cięższy. Uznał pewnie, że zastraszenie takiego kurdupla to mądre zagranie.

– Rozjebię cię w drobny mak – zagroził.

Myron stłumił uśmiech.

– Przeklniesz jeszcze raz, to będę zmuszony cię uciszyć – ostrzegł tonem belfra Win.

– Ty?! – Horty zaśmiał się serdecznie, zgiął i pochylił tak nisko, że nosem prawie dotknął jego nosa. – Taki wymuskany biały wypierdek ma mi zamknąć twarz?! Kurwa two…

Prawie niewidocznym ruchem Win otwartą dłonią uderzył go w splot słoneczny i w ułamku sekundy cofnął rękę. Horty zatoczył się do tyłu, łapiąc oddech i nie mogąc wtłoczyć powietrza do płuc.

– Powiedziałem: nie przeklinaj.

Pół minuty później Junior Horton doszedł do siebie i od nowa zaczął trzaskać dziobem.

– Pieprzony skurwielu! – zaklął, wstając.

Kiedy rzucił się na Wina z wyciągniętymi rękami, jak obrońca szarżujący na napastnika, ten odstąpił w bok i zamaszystym, szybkim jak błyskawica kopniakiem znów trafił go w splot. Horty zgiął się i upadł. Widać było, że jest zły, zaskoczony i, naturalnie, zmieszany. Rozejrzał się dookoła, czy nikt nie patrzy. Bądź co bądź, manto spuszczał mu mikry białas.

– W ciele jest dwieście sześć kości – oznajmił spokojnie Win. – Następnym razem jedną ci złamię.

Horty go nie słuchał. Wybałuszał oczy, twarz wykrzywiała mu wściekłość, a z rozsądkiem był całkiem na bakier. Wstał chwiejnie z chodnika, jakby oberwał mocniej, niż udawał. Liczył, że zaskoczy Wina. Gdy znalazł się blisko niego, zaatakował.

Albo faktycznie nawalił się koką, albo był strasznie głupi. Prawdopodobnie jedno i drugie.

Win odchylił się i kopnął go z boku w goleń. Trzasnęło jak nadepnięta sucha gałązka. Horty krzyknął i upadł. Win uniósł nogę, by poprawić z góry, ale Myron powstrzymał go, kręcąc głową.

– Zostało ci dwieście pięć – rzekł Win i wolno opuścił stopę.

– Złamałeś mi nogę, kur… – Horty urwał, trzymając się za podudzie i tarzając. – Złamałeś mi nogę!

– Prawy piszczel.

– Coście, ku… coście za jedni?

– Zadamy ci kilka pytań – odparł Myron – a ty na nie odpowiesz.

– Moja noga, człowieku! Potrzebuję lekarza!

– Kiedy skończymy.

– Pracuję dla Terrella. Ten rewir mam od niego. Jak macie jakieś wąty, to gadajcie z nim.

– Mamy do ciebie inny romans.

– Człowieku, zlituj się! Moja noga!

– Chodziłeś na Uniwerek Restona.

Na zbolałej twarzy Hortona pojawiło się zaskoczenie.