Выбрать главу

– Z Emily. Twoją dawną miłością z uczelni?

– Uhm – odparł, szybko zmieniając temat z obawy, że Jessica znów odczyta jego myśli. – Jak udał się wieczór z Audrey?

– Doskonale. Gadałyśmy głównie o tobie.

– A konkretnie?

Zaczęła gładzić jego pierś. Jej dotyk już nie tylko koił. Palce pieściły jego ciało jak piórko. Delikatnie. Za delikatnie. Grała na nim jak Itzhak Perlman na skrzypcach.

– Och, Jess!

Uciszyła go.

– O twoim tyłku – powiedziała cicho.

– Moim tyłku?

– Tak, właśnie o nim. – Przyłożyła dłoń do jego pośladka – Nawet Audrey przyznała, że wygląda apetycznie, kiedy biegasz po parkiecie.

– Mam też rozum – zaprotestował. – Mózg. Uczucia.

– A kogo to obchodzi? – powiedziała, przytykając usta do jego ucha.

Kiedy dotknęły małżowiny, podskoczył.

– Ach, Jess…

– Ciiii – powiedziała, sunąc ręką w dół po jego torsie. – To ja tu jestem lekarzem, zapomniałeś?

ROZDZIAŁ 9

Dzwonek telefonu ugodził go w nerwy z tyłu czaszki. Myron zamrugał powiekami i otworzył oczy. Przez szparę w zasłonach wdarły się promienie słońca. Zbadał puste miejsce obok – rękami, a potem wzrokiem. Jessiki nie było. Telefon dzwonił dalej. Myron podniósł słuchawkę.

– Halo.

– A więc tu jesteś.

Zamknął oczy. Ból z tyłu czaszki się zdziesięciokrotnił.

– Cześć, mamo – powiedział.

– To już nie sypiasz w domu?

Jego domem była piwnica w domu rodziców, tym samym, w którym się wychował. Coraz częściej nocował u Jessiki. Miał trzydzieści dwa lata, był całkiem normalny, pieniędzy mu nie brakowało. Nie widział powodu, by nadal mieszkać z tatą i mamą.

– Jak tam podróż? – spytał.

Rodzice wybrali się na wycieczkę po Europie. Autokarową. Taką, podczas której zwiedza się w cztery dni dwanaście miast.

– Myślisz, że dzwonię z wiedeńskiego Hiltona, płacąc bajońskie sumy, żeby paplać z tobą o naszej podróży?

– Domyślam się, że nie.

– Czy wiesz, ile kosztuje rozmowa z hotelu w Wiedniu? Po doliczeniu wszystkich opłat, podatków i reszty?

– Na pewno dużo.

– Mam tu gdzieś te stawki. Powiem ci dokładnie. Zaczekaj.

Al, co zrobiłeś z cennikiem?

– Mamo, to nieważne.

– Miałam go przed sekundą. Al?

– A może powiesz mi po powrocie – podsunął. – Będę umierał z ciekawości.

– Te bezczelne odzywki zostaw dla swoich znajomych, dobrze? Świetnie wiesz, dlaczego dzwonię.

– Nie wiem, mamo.

– Tak? To ci powiem. Są z nami na wycieczce Smeltmanowie, bardzo miłe małżeństwo. On robi w jubilerstwie. Na imię ma Marvin. Chyba. Mają sklep w Montclair. Na Bloomfield Avenue, blisko kina. Kiedy byłeś mały, jeździliśmy tamtędy bez przerwy. Pamiętasz?

– Aha.

Ułatwił sobie sprawę. Nie miał pojęcia, o czym mówi matka.

– No więc Smeltmanowie rozmawiali wczoraj z synem. Zadzwonił do nich, Myron! Zna trasę wycieczki, wszystko. Zadzwonił do rodziców, żeby się upewnić, że dobrze się bawią.

– Aha.

Kiedy matka zaczynała jojczyć, przepadło. W okamgnieniu z nowoczesnej, inteligentnej kobiety przeistaczała się w postać z ogródkowej inscenizacji Skrzypka na dachu. W tej chwili stała się Goldą idącą do Jenty.

– No a ci zaczęli mu się przechwalać, że są na wycieczce z rodzicami Myrona Bolitara. Wielkie mi mecyje. Kto jeszcze cię zna? Nie grałeś od lat. Ale Smeltmanowie to niby kibice koszykówki. Już to widzę! W każdym razie ich syn, Herb, Herbie albo Ralph, jakoś tak, który oglądał cię kiedyś w akcji, mówi im, że grasz zawodowo w kosza. Że przyjęli cię do Smoków, że to twój come back czy coś, nie znam się. Twój ojciec bardzo się zmieszał. Całkiem obcy ludzie mówią o czymś, o czym twoi rodzice nie wiedzą! Myśleliśmy, że Smeltmanowie zbzikowali.

To nie jest tak, jak myślisz – wtrącił Myron.

– Co nie jest tak, jak myślę? Rzucasz sobie do kosza na naszym podjeździe. Trudno, rzucaj. Ale żebyś słowem nie wspomniał rodzicom, że znowu grasz?! Tego nie rozumiem.

– Nie gram.

– Nie kłam mi. Wczoraj zdobyłeś dwa punkty. Ojciec sprawdził w sportowej informacji telefonicznej. Czy wiesz, ile kosztuje telefon do nich z Wiednia?

– Mamo, to naprawdę nic takiego.

– Znasz ojca, Myron. Udaje, że to go nie rusza. Kocha cię bezwarunkowo. Lecz odkąd o tym usłyszał, cały czas się uśmiecha. Chce natychmiast lecieć do domu.

– Nie róbcie tego.

– Nie róbcie?! – powtórzyła zirytowana. – No, to weź mu wyperswaduj. Ten człowiek ma fiksum dyrdum. To meszuge. Więc wyjaśnij mi, co się dzieje.

– To długa historia, mamo.

– Ale prawdziwa? Znowu grasz?

– Tylko tymczasowo.

– Co to znaczy „tylko tymczasowo”? Telefon Jessiki zasygnalizował, że ktoś dzwoni.

– Mamo, muszę kończyć. Przepraszam, że was nie zawiadomiłem.

– Co? I to wszystko?

– Więcej powiem ci później.

– Uważaj na kolano – powiedziała, niespodziewanie ustępując.

– Będę uważał. Przełączył się na drugą linię.

– To nie jest krew Grega – oznajmiła bez powitania Esperanza.

– Co?

– Krew z sutereny. Ma grupę AB plus. A Greg ma grup? zero minus.

Myron nie spodziewał się takiej wieści. Spróbował się z nią oswoić.

– Być może Clip ma rację – odparł. – Może to krew któregoś z dzieci Grega.

– Niemożliwe.

– Dlaczego?

– W szkole nie miałeś biologii?

– Miałem, w ósmej klasie. Ale nie uważałem, bo gapiłem się na Mary Ann Palmiero. W czym rzecz?

– AB to rzadka grupa. Żeby miało ją dziecko, jego rodzice muszą mieć grupy A i B. A ponieważ Greg ma grupę zero, jego dzieci nie mogą mieć grupy AB.

– Może to krew ich kolegi – podsunął Myron. – Może któreś z nich kogoś gościło.

– Jasne, pewnie. Dzieci zapraszają do domu kolegów. Któreś z nich zalewa krwią cały pokój i nikt jej nie sprząta. No a potem dziwnym zbiegiem okoliczności znika Greg.

Myron nawinął na palce sznur telefonu.

– To nie jest krew Grega – powtórzył. – I co dalej?

Nie odpowiedziała.

– Jak w takich warunkach prowadzić śledztwo bez wzbudzenia podejrzeń? – ciągnął. – Muszę przecież zadawać pytania. Ludzie zechcą wiedzieć, dlaczego ich wypytuję.

– Ogromnie ci współczuję. – W tonie głosu Esperanzy nie dało się wyczuć ani krzty współczucia. – Jadę do agencji. Wpadniesz?

– Może po południu. Rano zajrzę do Emily.

– Twojej dawnej dziewczyny, o której mówił mi Win?

– Tak – odparł.

– Tylko nie ryzykuj. Od razu włóż prezerwatywę. Rozłączyła się.

Nie krew Grega? Niepojęte. Wczoraj przed zaśnięciem obmyślił całkiem zgrabną teoryjkę. Wyglądała następująco: zbiry szukały Downinga. Trochę go poturbowały, upuściły krwi. Żeby pokazać mu, że nie żartują. Zareagował ucieczką.

Wszystko do siebie pasowało. Wyjaśniało, skąd się wzięła krew w suterenie i dlaczego Greg znienacka zwiał. Sprowadzało się w sumie do bardzo prostego równania: pobicie plus groźba utraty życia równa się ucieczka.