– O żeż ty! – zdziwił się Panterka. – A to co? Wielka Cyndi warknęła.
– Kto to jest, Bolitar? – spytał Kościej.
– Moja nowa recepcjonistka.
– Niech zaczeka obok.
Myron skinął Cyndi głową.
– W porządku – uspokoił ją. – Jest tam Esperanza. Cyndi warknęła ponownie, ale posłuchała. W drodze do gabinetu minęła Kościeja. Jego rewolwer wyglądał przy niej jak jednorazowa zapalniczka. Otworzyła drzwi, warknęła po raz trzeci i zamknęła je.
Zapadło milczenie.
– O żeż ty! – powtórzył Panterka.
Na ponowny dzwonek windy czekali około pół minuty. Kościej jeszcze raz przykucnął i wycelował. Drzwi się odsunęły. Wysiadł Win. Widok wymierzonej broni lekko go zirytował.
– Powiedziałem, że nie będzie przemocy – wycedził.
– Masz potrzebną nam informację – rzekł Kościej.
– Dobrze o tym wiem – odparł Win. – A teraz odłóż rewolwer i porozmawiajmy jak ludzie kulturalni.
– Masz broń? – spytał Kościej, dalej celując w Wina.
– Oczywiście.
– Oddaj.
– Nie. A poza tym nie jedną. Kilka.
– Powiedziałem…
– Słyszałem cię, Orville. Nie nazywaj mnie tak.
Win westchnął.
– Proszę bardzo, Kościeju! – Pokręcił głową. – Niepotrzebnie utrudniasz.
– Jak mam to rozumieć?
– Zbyt często, jak na człowieka inteligentnego, zapominasz, że są inne rozwiązania niż brutalna siła. Niektóre sytuacje wymagają umiaru.
Win zalecający umiar?! Co może to przebić? Xaviera Hollander zalecająca związek z jednym partnerem?
– Zastanów się, co zwojowałeś – ciągnął Win. – Najpierw para amatorów poturbowała Myrona…
– Amatorów?! – oburzył się Panterka. – Kogo nazywasz…
– Zamknij się, Tony – przerwał mu Kościej.
– Słyszałeś, jak mnie nazwał? Amatorem.
– Powiedziałem: zamknij się!
Ale Tony Panterka jeszcze nie skończył.
– Ja też mam uczucia, Kościej! – odpysknął.
Kościej spojrzał na niego groźnie.
– Chcesz mieć całe udo? – wycedził. Tony zamknął usta.
– Przepraszam, że ci przerwano – rzekł Kościej do Wina.
– Przeprosiny przyjęte – odparł Win.
– Mów.
– A więc najpierw próbowaliście poturbować Myrona, a potem porwać go i okaleczyć. Bez powodu.
– Bez powodu? Musimy wiedzieć, gdzie jest Downing.
– A skąd wiesz, że on wie?
– Ty i on byliście w jego domu. A potem Bolitar nagle trafia do jego drużyny. A właściwie wchodzi na jego miejsce.
– I co z tego?
– To, że nie jestem głupi. Wy dwaj coś wiecie.
– A jeżeli wiemy? – Win rozłożył ręce. – Dlaczego nie spytałeś? Przyszło ci to do głowy? Czy w ogóle dopuszczasz myśl, że najlepiej jest po prostu zapytać?
– Spytałem go! – wtrącił, czuły na krytykę, Panterka. – Na ulicy! Spytałem, gdzie jest Greg. Ale mi ubliżył.
– Byłeś kiedyś w wojsku? – spytał Win.
– Nie.
Panterkę pytanie zbiło z tropu.
– Jesteś nic niewartym śmieciem – rzekł Win takim samym tonem, jakim mówił o pakiecie akcji mieszanych. – Taka ektoplazma jak ty, strojąca się w wojskowy drelich, obraża wszystkich mężczyzn i kobiety, którzy uczestniczyli w prawdziwej walce. Jeżeli jeszcze raz zobaczę cię w podobnym stroju, mocno cię skrzywdzę. Wyrażam się jasno?
– Ej…
– Nie znasz gościa, Tony – przerwał mu Kościej. – Skiń głową i zamknij się.
Panterka, choć bardzo urażony, posłuchał go.
– Możemy pomóc sobie nawzajem wyjść z tej sytuacji – powiedział Win do Kościeja.
– Jak?
– Tak się składa, że my również szukamy nieuchwytnego pana Downinga. Dlatego mam dla ciebie propozycję.
– Słucham.
– Najpierw – rzekł Win – przestań w nas celować. Kościej łypnął na niego podejrzliwie.
– Mam ci zaufać?
– Gdybym chciał cię zabić, zginąłbyś zeszłej nocy – odparł Win.
Kościej przemyślał to sobie, skinął głową i opuścił broń. Na jego znak Panterka zrobił to samo.
– Dlaczegoś tego nie zrobił? Ja w takiej sytuacji pewnie bym cię zabił – powiedział Kościej.
– To właśnie rozumiem przez brutalną siłę – odparł Win. – Marnotrawstwo. W tej sprawie jesteśmy sobie potrzebni. Gdybym cię zabił, nie mógłbym ci dziś złożyć propozycji.
– Owszem. Przedstaw ją.
– Domyślam się, że pan Downing jest ci dużo winien.
– Bardzo dużo.
– Dobrze. Powiesz nam, co wiesz, a znajdziemy ci go za darmo. Tylko obiecaj, że jak się znajdzie i ci zapłaci, nie zrobisz mu krzywdy.
– A jeśli nie zapłaci?
Win uśmiechnął się i uniósł dłonie spodem do góry.
– A kimże my jesteśmy, żeby się wtrącać do tego, w jaki sposób prowadzisz interesy?
– W porządku, jakoś to przeżyję – rzekł Kościej po krótkim namyśle. – Powiem, ale nie przy tym najmicie. Przejdź do drugiego pokoju – polecił Panterce.
– Dlaczego?
– Bo jeżeli ktoś cię weźmie na tortury, nic nie będziesz wiedział.
Ta odpowiedź widać przekonała Panterkę, bo bez słowa wszedł do gabinetu Myrona.
– Usiądźmy – zaproponował Win.
Usiedli. Kościej skrzyżował nogi.
– Downing to nałogowy hazardzista – zaczął. – Długo dopisywał mu fart. Źle, gdy ktoś ma chcicę. Kiedy szczęście się od niego odwróciło – a w końcu kiedyś musiało – wciąż liczył, że się odegra. Tak jak oni wszyscy. Jeśli mają tyle szmalu co Downing, pozwalam im grać. Kopać sobie grób. Korzystam na tym. Ale jednocześnie muszę mieć na nich oko. I robić to z wyczuciem. Z drugiej strony człowiek nie chce, żeby przekopali się do Chin… Wiesz, o czym mówię? – spytał Myrona.
Myron skinął głową.
– O Chinach.
– Tak jest. W każdym razie Downing zaczął przegrywać. Dużo, bardzo dużo. Nie płacił od razu, ale nie sprawiał kłopotów. Czasem jego dług dochodził do dwustu pięćdziesięciu, a nawet trzystu.
– Tysięcy dolarów?
– Tak. – Kościej uśmiechnął się. – Nie znasz hazardzistów, co?
Myron nie odpowiedział. Nie zamierzał zwierzać się temu ścierwu z życiorysu.
– Hazard uzależnia jak alkohol i heroina – ciągnął Kościej. – Nie mogą przestać. Pod pewnymi względami to jeszcze gorszy nałóg. Ludzie piją i narkotyzują się, żeby uciec przed rozpaczą. Hazard również oferuje ci ucieczkę, lecz poza tym wyciąga do ciebie przyjacielską dłoń nadziei. Kiedy grasz, zawsze masz nadzieję. Zawsze wierzysz, że następny zakład odmieni twój los. To paragraf dwadzieścia dwa. Masz nadzieję, stawiasz dalej. Stawiasz dalej, masz nadzieję.
– Bardzo głębokie – pochwalił Win. – Ale wróćmy do Grega Downinga.
– Mówiąc wprost, przestał spłacać długi. Urosły do pół miliona. Zacząłem go naciskać. Wyjaśnił, że jest spłukany, ale nie ma powodu do obaw, bo podpisuje wielki kontrakt reklamowy, który przyniesie krocie.
Kontrakt z Forte, pomyślał Myron. Wyjaśniało to nagłą zmianę stanowiska Grega wobec pieniędzy z reklam.
– Zapytałem, kiedy wpłyną pieniądze z kontraktu. Odparł, że za sześć miesięcy. „Sześć miesięcy? Pół miliona długu, który rośnie? To mnie nie zadowala – mówię. – Płać, nie będę czekał”. A on na to, że nie ma pieniędzy. Więc zażądałem poręczenia.
Myron wiedział, dokąd to zmierza.
– Ustawił wynik meczu.
– Nie. Miał ustawić. Smokom dawano ośmiopunktową przewagę nad Charlotte. Downing musiał się postarać, żeby Smoki wygrały niżej. Nic wielkiego.
– Zgodził się?
– Jasne. Mecz był w niedzielę. Postawiłem na Charlotte kupę forsy. Kupę.
– Ale Greg nie zagrał – dokończył za niego Myron.
– Właśnie. Smoki wygrały dwunastoma punktami. Greg podobno odniósł kontuzję. Tak piszą gazety. Nietypowy uraz, nie jego wina. Ale, nie zrozumcie mnie źle, i tak odpowiada za moją przegraną. Mam płacić za jego nietypowy uraz? – Kościej urwał, żeby sprawdzić, czy ktoś kwestionuje jego rozumowanie. Nikt się nie potrudził. – Czekałem na telefon od niego, lecz nie zadzwonił. A ja mam prawie dwa miliony w plecy. Nie mogę siedzieć bezczynnie, no nie, Win?
Win skinął głową.
– Kiedy Greg zapłacił ci po raz ostatni? – spytał Myron.
– Dawno. Czyja wiem… Pięć, sześć miesięcy temu.
– Później nic?
– Nic.
Rozmawiali jeszcze jakiś czas. Do pokoju wrócili: Esperanza, Wielka Cyndi, Panterka i Cegłówa. Win i Kościej zmienili temat i zajęli się wspólnymi znajomymi z kręgu sztuk walki. Pięć minut później Kościej i jego świta wyszli. Ledwo zamknęły się drzwi windy, Wielka Cyndi uśmiechnęła się szeroko do Esperanzy i zaczęła skakać wkoło po recepcji. Podłoga zadrżała.
Myron spojrzał pytająco na Esperanzę.
– To z powodu tego wielkiego, który był z nami w gabinecie – wyjaśniła.
– Co z nim?
– Poprosił ją o numer telefonu.
Wielka Cyndi skakała z dziecięcą zapamiętałością. Zapewne pracujący piętro niżej szukali właśnie schronienia niczym mieszkańcy ginącej Pompei.
– Czy zwróciłeś uwagę, że Greg nie płacił od miesięcy? – spytał Myron Wina.
– Pięćdziesiąt tysięcy, które wyjął, nim zniknął, najwyraźniej nie poszło na spłatę długów hazardowych.
– A na co?
– Podejrzewam, że na ucieczkę.
– A więc zaplanował ją co najmniej cztery dni wcześniej.
– Na to wygląda.
– W takim razie czas dokonania morderstwa nie jest przypadkowy – rzekł po chwili Myron. – Skoro Greg zamierzał zniknąć, śmierć Liz Gorman w dniu jego ucieczki nie może być przypadkiem.
– Bez wątpienia – przyznał Win.
– Myślisz, że Greg ją zabił?
– W tę stronę wiodą tropy. Wspomniałem ci, że te pięćdziesiąt tysięcy wyjęto z konta, którym zawiaduje Marty Felder. Może on zna odpowiedź.
Wielka Cyndi raptem przestała skakać, objęła Esperanzę i wydała z siebie dźwięk la – la. Nowa miłość.
– Jeżeli Felder wiedział, że Greg się ukryje, to dlaczego nagrał się na jego sekretarce? – spytał Myron.
– Być może, żeby wywieść nas w pole. Albo nie wiedział o zamiarze Grega.
– Zadzwonię do niego. Może mi się uda z nim umówić na jutro.
– Dziś masz mecz?
– Tak.
– O której?
– Wpół do ósmej. – Myron sprawdził godzinę. – Ale jeżeli przedtem mam porozmawiać z Clipem, muszę się zbierać.
– Poprowadzę – rzekł Win. – Chciałbym poznać tego pana Arnsteina.