– Panie Lockwood?
Maggie Łomot wbiła w niego spojrzenie.
– Tak.
– Wal się pan!
Win wstał.
– To z pewnością przyjemniejsze od pani towarzystwa. – Uśmiechnął się i ukłonił. Gdyby był w kapeluszu, toby go uchylił. – Miłego dnia.
Odszedł z podniesioną głową. W jego szaleństwie była metoda. Od samego początku wiedział, że niczego się od niej nie dowie. Była inteligentna i lojalna. Niebezpieczne, ale godne podziwu połączenie cech. Tak czy siak wyprowadził ją z równowagi. Nawet i najlepsi wpadają w popłoch, ale przynajmniej zaczynają działać. Zamierzał więc zaczekać pod halą i pojechać za nią.
Spojrzał na tablicę wyników. Połowa drugiej kwarty meczu. Nie miał ochoty dłużej oglądać meczu. Lecz kiedy dotarł do wyjścia, w głośnikach zahuczało i rozległ się głos spikera:
– Za Troya Ericsona wchodzi Myron Bolitar.
Win zawahał się chwilę, zrobił krok do wyjścia. Nie chciał na to patrzeć. Jednakże znów się zatrzymał i obrócił w stronę boiska.
ROZDZIAŁ 26
Myron siedział na końcu rzędu rezerwowych. Choć wiedział, że nie zagra, pierś wciąż mu ściskały stalowe obręcze tremy. W młodości lubił to przedmeczowe napięcie, pomimo tremy, która paraliżowała. Zresztą szybko ustępowała po rozpoczęciu gry. Po pierwszym fizycznym kontakcie z przeciwnikiem, pogoni za straconą piłką lub strzale z wyskoku na kosz nerwy się uspokajały, publiczność wiwatowała, a szydercze okrzyki wtapiały się w dźwiękowe tło, będące swoistą muzyką.
Po dziesięciu latach życia bez przedmeczowej tremy potwierdziło się to, co zawsze podejrzewał: nerwowe podniecenie miało bezpośredni związek z koszykówką. Z niczym innym. Nigdy nie doświadczył czegoś podobnego w życiu zawodowym i osobistym. Nie dorównywały temu nawet perwersyjne emocje podczas starć z bandziorami. Łudził się, że związane wyłącznie ze sportem doznania osłabną z wiekiem i dojrzałością, gdy drobnemu epizodowi, jakim jest mecz koszykówki, przestajesz nadawać znaczenie nieomal biblijne, a powiększone przez pryzmat młodości stosunkowo nieważne sprawy tracą epickie wymiary. Dorosły oczywiście wie to, czego dziecku nie da się wytłumaczyć – że szkolna potańcówka czy nieudany rzut osobisty stanie się kiedyś jedynie mglistym, niemiłym wspomnieniem. A jednak, choć przekroczył trzydziestkę, przeżywał takie same wzmożone uczucia jak w młodości. Nie minęły z wiekiem, ale – tak jak ostrzegał Calvin – po prostu zapadły w sen zimowy, licząc, że doczekają się szansy, żeby się z niego wybudzić, szansy, która zwykle się nie zdarza.
A jeśli przyjaciele mieli rację? Jeżeli to go przerastało? Czyż się z tym wszystkim nie pożegnał? Wypatrzył na trybunach Jessicę. Oglądała mecz z dziwnie skupioną miną. Tylko ona nie przejęła się jego powrotem na parkiet, ale w końcu w dniach jego koszykarskiej świetności nie było jej jeszcze w jego życiu. Czy kobieta, którą kochał, nie rozumiała, czy może…
Powstrzymał myśli.
Czasem, gdy siedzisz na ławce rezerwowych, hala robi się mała. Na przykład, dostrzegł Wina rozmawiającego z Maggie Łomot. Dostrzegł Jessicę. Dostrzegł żony i dziewczyny innych graczy. A wreszcie, w wejściu na wprost, swoich wchodzących rodziców. Bezzwłocznie przeniósł wzrok na parkiet i udając, że interesuje go wynik, klaskaniem i okrzykami zaczął dopingować kolegów. Mama i tata. Najwyraźniej skrócili wycieczkę i przylecieli wcześniej.
Zerknął. Usiedli blisko Jessiki, w sektorze dla rodzin i przyjaciół. Mama patrzyła na niego. Nawet z daleka widział zagubienie w jej szklistych oczach. Ojciec z zaciśniętymi szczękami rozglądał się dookoła, jakby zbierał się na odwagę przed spojrzeniem na boisko. Myron rozumiał go. Znał to tak dobrze jak stary rodzinny film. Odwrócił wzrok.
Leon White zszedł z parkietu i usiadł na wolnym miejscu obok niego. Ręcznikowy okrył mu ramiona bluzą i podał plastikową butelkę. Leon łyknął gatorade, jego ciało błyszczało od potu.
– Widziałem wczoraj, że rozmawiałeś z Maggie Łomot – powiedział.
– Owszem.
– Zaliczyła cię?
Myron przecząco pokręcił głową.
– Nie dałem się wyłomotać.
Leon zaśmiał się.
– Wiesz, skąd się wzięła jej ksywka?
– Nie.
– Gdy się zabierze do rzeczy, znaczy, gdy się napali, zaczyna walić nogą. Lewą. Zawsze lewą. Leży na plecach, dymasz ją z całych sił, a ta raptem zaczyna łomotać nogą. I słyszysz, łup, łup, łup, kapujesz?
Myron skinął głową. Skapował.
– Jeżeli tego nie robi, jeżeli nie łomocze, toś, brachu, się nie spisał. Chowasz twarz. Zwieszasz głowę… To poważna tradycja.
– Jak zapalenie menory podczas świąt Hanuka.
– No, nie całkiem.
Leon zaśmiał się.
– Zostałeś wyłomotany? – spytał Myron.
– Jasne, raz – odparł Leon i prędko dodał: – Ale przed ślubem.
– Długo jesteś żonaty?
– Ożeniłem się z Fioną ponad rok temu.
Serce Myrona zjechało w dół jak winda. Fiona! Żona Leona miała na imię Fiona. Spojrzał na efektowną, przyjemnie zaokrągloną blondynkę na trybunie. Jej imię zaczynało się na F!
– Bolitar!
Myron podniósł wzrok na Donny’ego Walsha, coacha Smoków.
– Tak?
– Wchodzisz za Ericsona. – Walsh wypluł te słowa jak odgryzione skrawki paznokci. – Stań na obronie. Kiley niech przesunie się do ataku.
Myron patrzył na trenera, jakby ten mówił w języku suahili. Trwała druga kwarta. Wynik był remisowy.
– Na co czekasz, Bolitar? Właź za Ericsona. Już!
– Do boju, stary!
Leon klepnął Myrona w plecy.
Myron wstał. Nogi poruszały się jak rozciągnięta samochodząca sprężynka. Myśli o morderstwie i zniknięciach odfrunęły niczym spłoszone jupiterami nietoperze. Próbował przełknąć ślinę, ale zaschło mu w ustach. Podbiegł do stolika sędziowskiego. Hala zakręciła mu się przed oczami jak pijanemu łóżko. Bezwiednie strząsnął pot na podłogę i skinął głową sędziemu.
– Za Ericsona – powiedział.
Dziesięć sekund potem głośniki ożyły.
– Za Troya Ericsona wchodzi Myron Bolitar!
Wbiegł na parkiet. Powitały go zdziwione miny kolegów.
– Kryjesz Wallace’a – rzekł Ericson.
Reggie Wallace był jednym z najlepiej rzucających obrońców. Myron stanął przy nim i się przygotował. Wallace przyjrzał się mu z rozbawieniem.
– Baczność BŚ! – zawołał z kpiącym śmiechem. – Ruszaj się, złamany Beesiu!
Myron spojrzał na T.C.
– Beesiu? – spytał.
– Biały Ślimaku – odparł T.C.
– Aha.
Wszyscy mocno dyszeli i byli spoceni. Myron poczuł, że jest sztywny, niegotowy. Spojrzał na Wallace’a. Lada chwila piłka miała wrócić do gry. Podniósł głowę, bo jego uwagę przyciągnął Win. Stał przy wejściu, ręce miał skrzyżowane na piersi. Ich oczy spotkały się na moment. Win lekko skinął głową. Rozległ się gwizdek. Wznowiono grę.
Reggie Wallace natychmiast zaczął mu dogryzać.
– Jaja sobie robisz, weteranie? Zrobię z ciebie moją kobietę.