– Ale najpierw kolacja i kino – odparł Myron.
Wallace zmierzył go wzrokiem.
– Kiepska odzywa, stary.
Trudno zaprzeczyć.
– W mordę – zaklął Wallace, zajmując pozycję. – Lepiej by mnie pokryła moja babka.
– No, to zrób z niej swoją kobietę.
Wallace posłał mu groźne spojrzenie.
– Robisz postępy – zauważył.
Pacers wprowadzili piłkę do gry. Wallace starał się zatrzymać Myrona pod koszem. I bardzo dobrze. Nic nie zdejmowało stalowych obręczy tremy tak skutecznie, jak walka o pozycję. Odbijali się od siebie, wydając ciche pomruki. Przy swoim wzroście i wadze Myron nie dal się zepchnąć. Trzymał się twardo, wchodząc kolanem w pośladki rywala, którymi ten próbował go odrzucić.
– Co za siła, stary – powiedział Wallace i natychmiast zrobił prawie niezauważalny ruch.
Obrócił się na kolanie Myrona tak szybko, że ten ledwo miał czas odwrócić głowę, i wykorzystując je jako dźwignię, wystartował w górę niczym statek kosmiczny Apollo. Myron patrzył bezradnie, jak wyciągnięte ręce rywala chwytają na wysokości obręczy loba. Reggie Wallace na moment zawisł w powietrzu, ignorując siłę ciężkości – zastygł niczym obraz na stop – klatce, i znów ruszył w górę. A kiedy wreszcie zaczął opadać w dół, z przerażającą siłą wrzucił piłkę zza głowy do kosza.
Wsad!
Wylądował, rozstawiając ręce, by zachęcić do owacji. Jego drwiny goniły Myrona po całym boisku:
– Witamy w NBA, były… A może niedoszły… Jak zwał, tak zwał. Było na co patrzeć, nie? Jak wyglądałem, lecąc w górę? Tylko szczerze. Ładne mam podeszwy skoków? Jestem śliczny. Prześliczny. Jakie to uczucie, gdy wsadzają ci piłę tuż pod nosem? No, weteranie?
Myron próbował go nie słuchać. Smoki zdobyły piłkę i przestrzeliły. Pacers przechwycili odbitą piłkę i popędzili na kosz. Wallace udał, że schodzi do środka, wypadł z pola trzech sekund, przejął podanie i natychmiast strzelił. Piłka zaświstała w koszu. Trzy punkty.
– Słyszałeś, kurde, ten dźwięk, stary? – spytał. – Ten świst? Najmilszy odgłos na ziemi. Słyszałeś? Nie ma milszego. Nie przebije go nawet krzyk kobiety, która ma orgazm.
– To kobiety mają orgazm? – spytał Myron.
Wallace zaśmiał się.
– Punkt dla ciebie, weteranie. Punkt dla ciebie!
Myron sprawdził godzinę. Grał od trzydziestu czterech sekund, a kryty przez niego zawodnik zdobył pięć punktów. Szybko obliczył, że w tym tempie ma szansę nie dopuścić, by Reggie zdobył ich pięćset w meczu.
Wkrótce potem na trybunach zaczęto buczeć z niezadowolenia. Lecz te odgłosy nie wtapiały się w tło jak za jego młodych lat. Nie były jednostajnym szumem wiwatów własnej widowni, podobnym do wznoszącej się fali, która niesie cię niczym surfingowca, ani oczekiwanym i na swój przewrotny sposób ekscytującym buczeniem kibiców rywali w meczu wyjazdowym. Ale buczenia własnych kibiców, niechęci swojej widowni Myron dotychczas nie doświadczył. Słyszał ów tłum wyraźniej niż kiedykolwiek jako szyderczą zbiorowość i zarazem jako pojedyncze obelgi. „Spadaj, Bolitar!”. „Sztywniak z boiska!”. „Rozwal drugie kolano i siadaj!”. Usiłował puszczać je mimo uszu, choć każdy okrzyk przebijał go jak sztylet.
Górę wzięła duma. Postanowił, że nie da Wallace’owi zdobyć punktu! Chciał tego jego mózg. Chciało serce. Ale nie, jak się wkrótce przekonał, kolano. Był zwyczajnie za wolny. Do przerwy kryty przez niego Wallace zdobył jeszcze sześć punktów, w sumie jedenaście. On zaś dwa rzutem z wyskoku. Grał w koszykówkę, którą nazwał „wyrostkową”. Niektórzy gracze na parkiecie byli jak twój wyrostek – albo zbędni, albo sprawiali ci ból. Starał się nie wchodzić w drogę i podawać T.C. pod kosz. Pozbywał się piłki i odsuwał się od niej. Gdy pod koniec kwarty dojrzał lukę i pokozłował w stronę kosza, wielki obrotowy Pacersów wybił mu piłkę w tłum. Buczenie przeszło w grzmot. Myron spojrzał na trybunę. Mama z tatą przypominali dwa nieruchome posągi. W loży nad nimi grupa dobrze ubranych mężczyzn z dłońmi przy ustach skandowała „Bolitar won!”. Zobaczył, że zmierza do nich Win. Win podał dłoń głównemu zapiewajle. Ten ją przyjął i natychmiast upadł. Dziwne, choć partaczył, ciągle nawalał w obronie i zawodził w ataku, nie stracił dawnej pewności siebie. Chciał grać. Nadal szukał luk w obronie, nie przejmując się reakcjami widzów, wypierając się faktów, ignorując piętrzące się dowody, które dobrze widział tłum liczący (według spikera) osiemnaście tysięcy osiemset dwanaście osób. Nie był, co prawda, w pełni formy, fakt, lecz nie wątpił, że los się odwróci, że niedługo to się zmieni.
Ta argumentacja, niestety, bardzo przypominała rozumowanie nałogowego hazardzisty z opisu Kościeja.
Wkrótce potem zakończyła się pierwsza połowa meczu. Schodząc z boiska, Myron znowu zerknął na rodziców. Stali i uśmiechali się do niego. Odpowiedział im uśmiechem i skinął głową. Spojrzał też w stronę dobrze ubranych szyderców z loży. Nie było ich na widowni. Wina również.
W czasie przerwy nikt się do niego nie odezwał. Do końca meczu nie wszedł na parkiet. Podejrzewał, że za jego dzisiejszym występem stoi Clip Arnstein. Dlaczego stary to zrobił? Co próbował udowodnić? Spotkanie zakończyło się dwupunktowym zwycięstwem Smoków. Nim zawodnicy dotarli do szatni i zaczęli się przebierać, zapomnieli o grze Myrona. Dziennikarze obiegli T.C., który rozegrał świetny mecz, zdobył trzydzieści trzy punkty i miał osiemnaście zbiórek. T.C. klepnął w plecy przechodzącego Myrona, ale nic nie powiedział.
Myron rozsznurował buty. Zastanawiał się, czy tata z mamą na niego zaczekają. Pewnie nie, jeśli doszli do wniosku, że chce być sam. Jego rodzice, pomimo wścibstwa, dobrze wiedzieli, kiedy należy się ulotnić. Zazwyczaj czekali na niego w domu, niekiedy nawet do późnej nocy. Po dziś dzień ojciec czuwał na kozetce aż do jego powrotu, oglądając telewizję. Gdy tylko Myron wkładał klucz do zamka, tata, z okularami tkwiącymi na czubku nosa i gazetą rozłożoną na piersi, udawał, że śpi. Czekał na syna, mimo że ten skończył trzydzieści dwa lata. Na takiego starego byka! Rany boskie!
Zza rogu wyjrzała ostrożnie Audrey. Podeszła, dopiero kiedy dał jej znak. Wsadziła do torebki notes i ołówek.
– Pamiętaj o plusach – powiedziała.
– Jakich?
– Tyłeczek masz nadal pierwsza klasa.
– Dzięki koszykarskim spodenkom. Trzymają i podkreślają.
– Trzymają i podkreślają?
Wzruszył ramionami.
– Ej, wszystkiego najlepszego w dniu urodzin.
– Dzięki – odparła.
– „Strzeż się Idów marcowych” – wyrecytował.
– Idy są piętnastego – przypomniała. – A dziś jest siedemnasty.
– Wiem. Ale każda okazja jest dobra, żeby zacytować Szekspira. Błysnąć intelektem.
– Rozum i zgrabny tyłek. Co z tego, że nie umiesz nim kręcić.
– Dziwne, Jess mi się na to nie skarży.
– Przynajmniej nie w oczy. – Audrey uśmiechnęła się. – Miło widzieć, że jesteś taki wesoły.
Odwzajemnił jej uśmiech i wzruszył ramionami. Rozejrzała się, sprawdzając, czy nikt nie podsłuchuje.
– Mam dla ciebie informację – szepnęła.