– Dobra, co chcesz wiedzieć? – spytał, zadowolony z odpowiedzi Myrona.
– Znaleźliście coś więcej w domu Grega?
– Nic. Dosłownie. Powiedziałeś, że w sypialni były kobiece drobiazgi, pamiętasz? Ciuchy, kosmetyki, te rzeczy.
– Tak.
– No, więc ktoś je zwinął. Ani śladu kobiecych łaszków. Teoria z kochanką w tle znów daje o sobie znać, pomyślał Myron. Kochanka wraca do domu, usuwa krew, żeby ochronić Grega, a potem zaciera swoje ślady, aby ich związek nie wyszedł na jaw.
– A co ze świadkami? Czy w domu, gdzie mieszkała Liz Gorman, ktoś coś widział?
– Nie. Wypytaliśmy sąsiadów. Nikt nic nie widział. Wszyscy się uczyli itd. Aha, jeszcze jedno: morderstwo zwąchała prasa. Napisali o nim w porannych gazetach.
– Podałeś im prawdziwe nazwisko Gorman?
– Coś ty głupi? Uznali, że to kolejne zabójstwo z włamaniem. Ale dziś rano dostaliśmy anonimowy cynk. Zasugerowano, żebyśmy przeszukali dom Grega Downinga.
– Żartujesz.
– Nie. Dzwoniła kobieta.
– Wrabiają go, Rolly.
– Co ty powiesz, Sherlocku. Na pewno jakaś dupa. To morderstwo nie było sensacją. Upchnęli je na dalszych stronach, jak inne nieefektowne zabójstwa w tym bagnie. Zyskało nieco rozgłosu, bo zdarzyło się w pobliżu kampusu.
– Zbadaliście ten trop? – spytał Myron.
– Jaki trop?
– Bardzo blisko jest Uniwersytet Columbia. W latach sześćdziesiątych źródło połowy ruchów kontestacyjnych. W kadrze uniwersyteckiej z pewnością nadal są ich sympatycy. Może któryś pomógł Liz Gorman.
Dimonte westchnął dramatycznie.
– Bolitar, czy ty całą policję masz za debili?
– Nie.
– Myślisz, że tylko ty na to wpadłeś?
– Miałem opinię zdolnego – odparł Myron.
– Nie w dzisiejszej konkurencji. Trafiony!
– Czego się dowiedzieliście?
– Wynajęła to mieszkanie od jakiegoś popaprańca, fanatyka, lewaka, komucha, tak zwanego profesora, niejakiego Sidneya Bowmana.
– Jakiś ty tolerancyjny, Rolly.
– Zawsze się robię taki, gdy opuszczam zebrania Amerykańskiego Związku Obrony Praw Obywatelskich. W każdym razie, ten lewak udaje Greka. Twierdzi, że tylko wynajął jej lokal, a ona zapłaciła gotówką. Wiemy, że kłamie. Federalni wzięli go w obroty, ale od wykręcenia się sianem ma całe stado pedalskich, liberalnych papug. Nazwali nas bandą nazistowskich świń itd.
– Na wypadek gdybyś nie wiedział, Rolly, to nie jest komplement.
– Dzięki za wskazówkę. W tej chwili śledzi go Krinsky. Na razie bez efektu. Ten Bowman to nie debil. Połapał się, że za nim chodzimy.
– Co jeszcze o nim wiecie?
– Rozwiedziony, dwoje dzieci. Wykłada egzystencjalne pierdoły, nieprzydatne w normalnym życiu. Według Krinsky’ego, większość czasu spędza, pomagając bezdomnym. Przesiadywanie z włóczęgami w parkach i schroniskach to jego codzienny rytuał. Jak mówiłem, popapraniec.
Do gabinetu wszedł bez pukania Win, skierował się do kąta i otworzył szafę z dużym lustrem na drzwiach. Przejrzał się w nim, przygładził fryzurę, z której nie odstawał ani jeden włos, rozstawił lekko nogi i opuścił ręce. Ściskając w nich wyimaginowany kij golfowy, powoli zamachnął się zza głowy, sprawdzając w lustrze, czy ręka z przodu jest wyprostowana, a chwyt swobodny. Robił to bez przerwy, nawet przed wystawami sklepów na ulicy. Myron podejrzewał, że jest to golfowy odpowiednik nawyku ciężarowców, prężących mięśnie, ilekroć widzą swoje odbicia. Strasznie go to irytowało.
– Masz jeszcze coś, Rolly?
– Nie. A ty?
– Nic. Pogadamy później.
– Nie mogę się doczekać, Hutch – odparł Dimonte. – Wiesz co? Krinsky jest taki młody, że nie pamięta tego serialu. Smutne, nie?
– Ta dzisiejsza młodzież. Za grosz kultury.
Myron zakończył rozmowę.
– Wprowadź mnie w sytuację – poprosił Win, nie przestając podziwiać w lustrze swoich uderzeń.
Myron zrelacjonował mu wypadki.
– Ta Fiona, była dziewczyna miesiąca, to chyba idealna kandydatka na przesłuchanie jej przez Windsora Horne’a Lockwooda Trzeciego? – zagadnął Win.
– Mhm – mruknął Myron. – Ale może najpierw opowiesz mi o przesłuchaniu Maggie Łomot przez Windsora Horne’a Lockwooda Trzeciego.
Patrząc na siebie w lustrze, Win zmarszczył brwi i poprawił chwyt.
– Nie była elokwentna – odparł. – Więc obrałem specjalną taktykę.
– Jaką?
Win streścił mu rozmowę w hali. Myron pokręcił głową.
– Pojechałeś za nią, Win?
– Tak.
– No i?
– Niewiele mam do powiedzenia. Po meczu udała się do T.C. Została na noc. Z jego domu nie przeprowadzono żadnych ważnych rozmów. Albo nasza pogawędka wytrąciła ją z równowagi, albo ta kobieta nic nie wie.
– Lub spostrzegła, że ją śledzisz.
Win znów zmarszczył brwi. Może nie spodobała mu się ta sugestia, a może wykrył jakiś błąd w zamachu kijem. Pewnie to drugie. Odwrócił się od lustra i spojrzał na biurko Myrona.
– To Brygada Kruka? – spytał.
– Tak. Jeden z nich przypomina ciebie. Myron wskazał Cole’a Whitemana.
Win przyjrzał się zdjęciu.
– Ten człowiek jest bardzo przystojny, lecz brak mu mojego wyczucia stylu i uderzająco dobrej prezencji.
– Nie wspominając o skromności.
– Nic dodać, nic ująć – skonstatował Win.
Myron znów spojrzał na zdjęcie, wrócił myślami do słów Dimonte’a o codziennym zwyczaju profesora Sidneya Bowmana i nagłe go oświeciło. W żyłach poczuł lód. W wyobraźni zmienił nieco rysy Cole’a, dodając deformacje powstałe wskutek domniemanych operacji plastycznych i upływu dwóch dziesięcioleci. Podobieństwo nie było zupełne, niemniej jednak spore.
Liz Gorman zmyliła pogonie, zmieniając najbardziej charakterystyczną cechę swojego wyglądu. Czy zasadne było więc przypuszczenie, że Cole Whiteman zrobił to samo?
– Myron?
– Chyba wiem, gdzie znaleźć Cole’a Whitemana – powiedział Myron, podniósłszy wzrok.
ROZDZIAŁ 30
Hector nie ucieszył się na jego ponowną wizytę w barze Parkview.
– Znaleźliśmy wspólnika Sally – rzekł Myron.
Hector wytarł kontuar ścierką.
– Nazywa się Norman Lowenstein. Zna go pan?
Hector pokręcił głową.
– To bezdomny. Kręci się na zapleczu baru i korzysta z pańskiego automatu.
Hector przerwał ścieranie.
– Myśli pan, że wpuściłbym do kuchni bezdomnego? – spytał. – A poza tym tu nie ma zaplecza. Pan sprawdzi.
Odpowiedź nie zaskoczyła Myrona.
– Kiedy byłem tu poprzednio, siedział przy barze – powiedział. – Nieogolony. Długie czarne włosy. Postrzępiony beżowy płaszcz.
Hector, nie przerywając wycierania laminowanego blatu, skinął głową.
– Już kojarzę. Czarne buty?
– Tak.
– Często tu zachodzi. Ale nie znam jego nazwiska.
– Widział pan, żeby kiedykolwiek rozmawiał z Sally?
– Może, kiedy go obsługiwała. Trudno mi powiedzieć.