Win wsunął się za kierownicę jaguara, zapalił silnik i ruszył z kopyta bez pisku opon. Zdziwiony jego obcesowością, Myron stał i patrzył, jak auto przyspiesza. W zasadzie, parafrazując jedno z czterech pytań święta Paschy, czemu dzisiejszy dzień miałby się różnić od innych?
Sprawdził godzinę. Do konferencji prasowej zostało kilka godzin. Dość czasu, żeby wrócić do biura i zawiadomić Esperanzę o zmianach w życiorysie. Wiedział, że jego gra w drużynie Smoków poruszy ją jak nikogo.
Autostradą numer 4 skierował się w stronę mostu George’a Washingtona. Na rogatce nie musiał czekać w kolejce, a więc Bóg jednak istniał. Niestety, Henry Hudson Parkway była zatłoczona. Koło ośrodka medycznego Columbia Presbyterian skręcił i przedostał się na Riverside Drive. „Zmywaki”, bezdomni czyszczący samochodowe szyby kompozycją złożoną w równych częściach ze smaru, sosu tabasco i moczu, zniknęli. Można sądzić, że za sprawą burmistrza Giulianiego. Zastąpili ich Latynosi handlujący kwiatami oraz czymś podobnym do brystolu. Kiedyś spytał, co to jest. Z otrzymanej po hiszpańsku odpowiedzi zrozumiał tyle, że ten papier miło pachnie i ozdabia każdy dom. Może to nim Greg aromatyzował swój.
Na Riverside Drive ruch był znośny. Myron zajechał do garażu Kinneya na Czterdziestej Szóstej i rzucił kluczyki Mariowi. Mario nie stawiał jego forda taurusa w jednym rzędzie z rollsami, mercedesami i jaguarem Wina. Z reguły znajdował dla niego przytulisko pod miejscem schadzek gołębi z chroniczną biegunką. Dyskryminacja samochodowa! Co prawda taurus był brzydalem, ale gdzie się podziali obrońcy praw szpetnych samochodów?!
Budynek Lock – Horne Securities stał prostopadle do budynku Helmsleya, na rogu Park Avenue i Czterdziestej Szóstej, w dzielnicy wysokich czynszów. Ulica kipiała wielką forsą. Przed biurowcem parkowało nieprzepisowo bok w bok kilka długaśnych limuzyn. Nikt nie ukradł paskudnej nowoczesnej rzeźby, żałosnej jak ludzkie flaki. Kobiety i mężczyźni siedzący w biurowych strojach na schodach, zagubieni we własnych myślach, połykali w pośpiechu kanapki. Niektórzy mówili do siebie, ćwicząc się przed ważnymi popołudniowymi spotkaniami lub odgrzewając poranne błędy. Ludzie pracujący na Manhattanie nauczyli się być samotni pośród otaczającego ich tłumu.
Myron wszedł do głównego holu, nacisnął guzik windy i skinął głową trzem hostessom firmy Lock – Horne, znanym powszechnie jako gejsze Lock – Horne’a. Wszystkie trzy były modelkami marzącymi o karierze aktorskiej. Zatrudniono je, by doprowadzały krezusów do biur Lock – Horne Securities i pięknie wyglądały. Win przywiózł ów pomysł z podróży na Daleki Wschód i wykorzystał go w sposób maksymalnie seksistowski.
– Gdzieś się podziewał, do diabła?! – przywitała go w drzwiach nieoceniona partnerka, Esperanza Diaz.
– Musimy porozmawiać – odparł.
– Później. Masz milion wiadomości.
Ciemnowłosa, czarnooka Esperanza, o śniadej skórze lśniącej jak księżyc na Morzu Śródziemnym, wyglądała zabójczo w białej bluzce. Kiedy miała lat siedemnaście, wypatrzył ją łowca modelek, ale po kilku dziwnych zakrętach w karierze wybiła się w końcu w świecie zawodowych zapasów. Tak jest, w damskim wrestlingu. Znano ją jako Małą Pocahontas, dzielną Indiańską Księżniczkę, ozdobę organizacji Wspaniałych Dam Wrestlingu (WDW). W moralitecie, jakim jest zawodowa wolnoamerykanka, występowała w zamszowym kostiumie bikini, zawsze w roli „dobrej” wojowniczki. Była młoda, drobna, wysportowana, śliczna i, mimo latynoskiego pochodzenia, dostatecznie smagła, by ujść za Indiankę. W WDW rasa się nic liczyła. Na przykład prawdziwe imię i nazwisko zapaśniczki Saddamowej Husajnowej, złej odaliski skrytej za czarnym czarczafem, brzmiało Szari Weinberg.
Zadzwonił telefon.
– RepSport MB – powiedziała do słuchawki Esperanza. – Jedną chwilę, jest tutaj. – Błysnęła oczami. – Perry McKinley. Dzwoni trzeci raz.
– Czego chce?
Wzruszyła ramionami.
– Niektórzy nie lubią załatwiać spraw z podwładnymi.
– Nie jesteś moją podwładną – rzekł Myron.
Spojrzała na niego bez wyrazu.
– Rozmówisz się z nim czy nie? – spytała.
Zawód agenta sportowego – używając terminologii komputerowej – to środowisko wielozadaniowe, umożliwiające świadczenie rozmaitych usług za naciśnięciem klawisza. Nie ogranicza się do zwykłego negocjowania kontraktów. Od agentów wymaga się, by byli księgowymi, finansistami, agentami nieruchomości, pocieszycielami, zaopatrzeniowcami, agentami biur podróży, doradcami rodzinnymi, doradcami do spraw małżeńskich, szoferami, chłopcami na posyłki, łącznikami z rodziną, lokajami, pochlebcami et cetera. Jeśli nie potrafiłeś sprostać wszystkim wymaganiom klienta – być „agencją zapewniającą kompleksową obsługę” – to czekali już na niego twoi konkurenci.
Żeby konkurować w tej branży, musiałeś mieć zespół, Myron zaś dobrał sobie zespół mały, lecz nader skuteczny. Win, na przykład, zajmował się finansami jego klientów. Wszystkim zakładał oddzielne portfele, spotykał się z nimi co najmniej pięć razy w roku i upewniał, czy rozumieją, co się dzieje z ich pieniędzmi i dlaczego. Zapewnił tym Myronowi dużą przewagę nad konkurencją. W świecie finansów Win stał się niemal legendą. Opinię miał nieskazitelną, osiągnięcia niezrównane. Dzięki niemu Myron natychmiast „wszedł do gry”, z miejsca zyskując wiarygodność w branży, w której wiarygodność jest ekscytującym białym krukiem.
Myron był doktorem praw, Win profesorem finansów, a Esperanza uniwersalnym graczem, niewzruszonym kameleonem, który trzymał w ryzach całość. I taki układ działał.
– Musimy porozmawiać – powtórzył Myron.
– Porozmawiamy – ucięła temat. – Ale najpierw przyjmij telefon.
Wszedł do siebie i spojrzał przez okno na „wspaniały widok” – śródmiejską Park Avenue. Na jednej ścianie gabinetu wisiały plakaty broadwayowskich musicali. Na drugiej fotosy z filmów jego ulubionych aktorów i reżyserów: Braci Mara, Woody’ego Allena, Alfreda Hitchcocka oraz z kilku innych klasycznych dzieł. Na trzeciej zdjęcia klientów. Nie tak licznych, jak by pragnął. W wyobraźni umieścił pośrodku fotografię nowego gracza NBA.
Dobrze. Doskonale, zdecydował.
Włożył na głowę słuchawki z mikrofonem.
– Hej, Perry – powiedział.
– Kurdemol, Myron, od rana próbuję się do ciebie dodzwonić.
– U mnie w porządku, Perry. A u ciebie?
– Ja się nie gorączkuję, ale to ważna sprawa. Słychać coś z moją łodzią?
Perry McKinley, zawodowy gracz w golfa, to i owo zarabiał, lecz jego nazwisko znali tylko najzagorzalsi entuzjaści tego sportu. Perry lubił żeglować i zapragnął mieć nową łódkę.
– Mam coś na oku – odparł Myron.
– Jaka firma?
– Prince.
Na Perrym nazwa nie zrobiła wrażenia.
– Ich łodzie są w porządku – burknął. – Ale to nic wielkiego.
– Zamienią twoją starą łódź na nową. W zamian za pięć osobistych promocji.
– Pięć?
– Tak.
– Za pięcioipółmetrową łódź Prince’a? Za dużo.
– Chcieli dziesięć. Decyzja należy do ciebie. Perry chwilę się zastanawiał.