Выбрать главу

Numer telefonu był zastrzeżony. Nie wiedziałam, kiedy facet wróci i czy w ogóle wróci, może pochodził z planety Szybki Numerek, zaliczył mnie i wrócił do siebie, a ja, idiotka, nie mogłam zapomnieć. Chciałam jeszcze. I jeszcze więcej. Odpierniczyło mi na punkcie fiuta. Bo przecież nie faceta – ledwo pamiętałam jego twarz, bo za pierwszym i drugim razem brał mnie od tyłu...

Gdy zadzwonił tydzień później i uprzedził, że będzie za kwadrans, po zakończeniu tej jakże krótkiej i treściwej rozmowy całowałam telefon, imaginujesz sobie? Szajba, normalnie szajba!

Kinga słuchała tego w milczeniu. To, że Aśka opowiada o seksie z facetem, który wtedy był jej, Kingi, mężem, powinno... ranić czy choćby poruszać. Może wkurzać? I w tamtym czasie, gdy Kinga była przykładną żoną, rzeczywiście raniło. Ale teraz?

Po tym, co przeżyła pół roku później, zdrada łajzy była niczym. Kompletnie niczym. To właśnie Aśce powiedziała. Ku swemu zdumieniu zamiast ulgi ujrzała na twarzy kobiety cień rozczarowania. Zrozumiała, że ta „spowiedź” nie jest dla Aśki łatwa, że przez wiele miesięcy była rozdarta między zwierzęcym pożądaniem, wstydem a poczuciem winy.

Możesz chyba uczynić dla swojej gospodyni taki drobny gest, dać jej rozgrzeszenie. Nic cię to nie będzie kosztowało, prawda? – Kinga w duchu wzruszyła ramionami. Wprawdzie rozgrzeszenie z ust kogoś, kto będzie się smażył w piekle, niewiele jest warte, ale jeśli ma przynieść komuś ulgę...

– Rozumiem cię – odezwała się cicho. – On tak działał na wszystkie kobiety. A że ja po paru latach miałam tego seksu, czy raczej zwierzęcego pieprzenia zawsze i wszędzie, dosyć, a potem w ogóle go odsunęłam, musiał gdzieś się wyżyć. Trafiło na ciebie. Mogę ci jedynie współczuć, bo rozumiem, że twoje przebudzenie było równie bolesne jak moje?

Aśka skinęła głową, łykając łzy.

– Któregoś dnia wpadł jak zwykle bez zapowiedzi. Ja byłam... czułam się nie najlepiej.

Wiesz, miałam okres i niekoniecznie chęć na obijanie od środka. Właściwie to na nic nie miałam chęci. Powiedziałam mu to, no i się zaczęło. Ja wrzeszczałam, że traktuje mnie jak darmową dziwkę, a miał wziąć rozwód i się ze mną żenić, on patrzył na mnie z pogardą, a gdy w końcu się poryczałam, zaczął się śmiać tak podle, wrednie, cynicznie... „I tak miałem cię wymienić na młodszy towar. Stałaś się rozlazła jak moja stara. Ogarnij się, idź do fryzjera czy coś. Tu robią ci się zmarchy, masz wory pod oczami, na brzuchu zwały tłuszczu. Tylko taki gość w potrzebie jak ja mógł na ciebie polecieć, ale na innego nie licz. Oglądałaś się ostatnio w lustrze? I dobrze, że nie. Miałabyś koszmarne sny”. Już wychodząc – ja stałam jak wmurowana, pozwalając mu mówić do końca, zamiast chwycić patelnię i przywalić łajzie w tę podłą mordę – oznajmił, że zmienia numer telefonu, a jeśli będę nachodzić go w mieszkaniu, wezwie policję. Zostałam sama pośrodku przedpokoju, gapiąc się na zamknięte drzwi.

Kinga milczała długą chwilę, patrząc, jak po policzkach tamtej płyną łzy wściekłości i upokorzenia.

– Wyuczył się chyba tej gadki na pamięć – mruknęła wreszcie. – Mnie na odchodnym

powiedział niemal słowo w słowo to samo. No, jeszcze parę innych rzeczy, ale zupełnie niezwiązanych z tematem...

– Najgorsze jest to – Aśka podniosła na kobietę zapłakane oczy – że gdyby wrócił i poprosił o wybaczenie, przyjęłabym go z otwartymi ramionami.

– I nie tylko ramionami – sprostowała Kinga.

Aśka parsknęła śmiechem.

– A ty? – zapytała Bezdomną, która słuchała każdego słowa z powagą, bez cienia

uśmiechu. – Ty pogodziłabyś się z nim?

Tym razem Kinga się zaśmiała.

– Nie, moja droga. Możesz być o to zupełnie spokojna. Między mną a moim byłym

małżonkiem stanęło coś więcej niż zdrada. A jeśli chodzi o ścisłość, ja zdradziłam go również i podczas którejś awantury z detalami opowiedziałam memu mężusiowi, w czym tamten był lepszy od niego. Wyszło na to, że we wszystkim. Właśnie tego Krzysio-Pysio nie mógł mi darować.

Przyrzekł, że mnie zniszczy, i dotrzymał słowa.

– Ej, Kinga, no nie mów, że skończyłaś na ulicy, to znaczy trafiłaś pod most, bo jakiś palant wyrzucił cię z domu! Niechby i waszego wspólnego! Nie wyglądasz na pierdołę, co nie umie sobie poradzić bez wsparcia wątłego ramienia Krzysia Króla. – Aśka patrzyła na swego gościa z mieszaniną niedowierzania i dobrodusznej kpiny. – Słyszałam, choć jeszcze nie zgłębiałam tematu bezdomności, że to czasem sposób na życie: nie masz nic, więc nikt ci niczego nie może odebrać. Taka totalna wolność. Bez ZUS-ów-pierdusów, bez podatków, czynszów, rat za samochód... No powiedz, proszę, że z tobą też tak było. Że po latach podcierania Królowi dupy zapragnęłaś totalnej wolności, najpierw trzasnęłaś w ryj Króla, potem trzasnęłaś drzwiami, i tyle cię widzieli. Tak było, co?

– Chciałabym, żeby tak było – odparła cicho Kinga. – Chciałabym, żeby to był mój

wybór. Ale widzisz... przez pół roku byłam w szpitalu, a gdy w końcu wyszłam, nie wiedziałam, jak dalej żyć.

– AIDS? – szepnęła domyślnie Aśka.

Kinga uniosła ze zdumieniem brwi i pokręciła głową.

– Psychoza maniakalno-depresyjna.

Aśka opadła na oparcie krzesła, właściwie się po nim osunęła, oniemiała i wstrząśnięta.

„Aleś se gościa na wigilię sprosiła – przemknęło jej przez myśl. – Dziw, że jeszcze żyjesz, bo mogła ci gardło we śnie poderżnąć”.

Kinga czytała w jej twarzy jak w otwartej książce. Wszyscy, absolutnie wszyscy tak reagowali na te trzy słowa: strachem, strachem i jeszcze raz strachem.

By pacjent z takim rozpoznaniem nie był od razu skreślany przez potencjalnych

pracodawców, wymyślono inną nazwę, niewiele mówiącą: choroba afektywna dwubiegunowa –

lepiej brzmi, prawda? – ale Kinga nie oszczędzała ani swoich rozmówców, ani przede wszystkim siebie, waląc prosto z mostu: „Jestem niebezpieczną wariatką, mam psychozę

maniakalno-depresyjną, nie wiadomo, kiedy wróci, nie wiem, kiedy zaatakuję”. To był jej, Kingi, krzyż, który będzie niosła aż do śmierci. To była jej pokuta. Sąd ją uniewinnił – ludzki sąd, ale własne sumienie było mniej litościwe.

– Dałabyś pracę psychopatce? Wynajęłabyś komuś takiemu mieszkanie? – zapytała

łagodnie, patrząc w pociemniałe z szoku oczy dziennikarki.

Szok powoli mijał. Aśka dochodziła do siebie. Jej pobladła twarz nabierała kolorów.

– Przecież nie musisz o tym wspominać – odparła bez przekonania. – Nie masz napisane na czole, że leczyłaś się w psychiatryku na tę całą psychozę. A skoro cię z wariatkowa wypuścili, znaczy, że jesteś wyleczona i bezpieczna dla otoczenia, no nie? Nie biegasz nocą po ulicach z nożem i nie szlachtujesz niewiernych małżonków?

– Nie.

– No to sprawa załatwiona. – Aśka teatralnie odetchnęła z ulgą, ale jej oczy pozostały czujne.

– Chciałabym tak powiedzieć. Zatrzeć ręce i rzucić: „no to sprawa załatwiona”... – W

oczach Kingi zabłysły łzy.

– Słuchaj, ja wiem, co czujesz, co wtedy czułaś, gdy Królik wygarnął ci, że jesteś do dupy, że znalazł sobie inną, i na dodatek wyrzucił cię z domu. Sama mało nie zwariowałam. Ty masz pewnie delikatniejszą psychikę, nie spotykałaś się z taką patologią jak ja, tak więc rozumiem cię. Miałaś prawo się załamać i... i strasznie żałuję, że przyłożyłam do tego rękę.