Выбрать главу

Kinga roześmiała się serdecznie.

– Ogrodniczka z psychozą maniakalno-depresyjną?

– Specjalista uznał, że jesteś wyleczona – zauważyła Aśka z naciskiem.

– A wymazał mi z papierów wyrok dwóch lat w zawieszeniu? – pytanie Kingi,

wypowiedziane niewinnym tonem, zawisło w martwej ciszy.

Aśka przyglądała się kobiecie przez długą, długą chwilę. Ta zniosła to spojrzenie bez mrugnięcia okiem. Wreszcie dziennikarka westchnęła z rezygnacją.

– Zaskoczysz mnie czymś jeszcze czy to na razie koniec niespodzianek?

– Nie zapytałaś za co ten wyrok.

– Opowiesz mi w swoim czasie, jak mniemam.

– Opowiem.

Patrzyły na siebie na wpół wrogo, na wpół przyjaźnie.

– Skoro tylko dwa lata, nie mogłaś przeskrobać nic wielkiego.

– Nic wielkiego. Pobiłam policjanta. Między innymi...

Aśka roześmiała się serdecznie, kręcąc z niedowierzaniem głową.

Kinga również się uśmiechnęła i naraz uśmiech zgasł. Jak mogła żartować, ot tak sobie, z tego, co zrobiła? Czy serce już tak przeżarła jej nieczułość? Czy już sobie wybaczyła? A może zaczęła zapominać? Pierwszy czwartek miesiąca jest za parę dni. Pora na wycieczkę do lasu pod Bydgoszczą. Może tym razem znajdzie choć wspomnienie po maleńkiej, kochanej istotce...

Niczego więcej nie pragnęła.

Mieszkanie nadawało się w sam raz na dobry początek nowego życia, a w porównaniu z ławką na Dworcu Centralnym czy norą pod szopą działkowicza zdawało się Kindze szczytem luksusu. Kotu też bardzo się ta odmiana losu podobała. Obszedł swe nowe włości z

podniesionym ogonem, po czym wskoczył na starą, rozklekotaną wersalkę, która z szafą, stolikiem i krzesłem stanowiła jedyne umeblowanie maciupkiej kawalerki, i rozmruczał się zadowolony jak to on.

Kinga zachowywała się mniej pewnie. Stała na progu pokoju, mając za plecami kącik

kuchenny, drzwi do łazienki i wejście, i... bała się zrobić krok naprzód. Przyjęcie od Aśki tego prezentu – bo zanim spłaci kaucję i pierwszy czynsz, był to prezent – stanowiło zobowiązanie.

Krok do przodu obligował Kingę do życia. I zniewalał. Koniec z bezmyślnym pętaniem się po ulicach miasta, koniec z darmowymi posiłkami u Brata Alberta, koniec ze śmierdzącą noclegownią i norą, którą własnoręcznie wykopała i wymościła resztkami materaca i szmatami.

Kinga na powrót stawała się członkinią cywilizowanego społeczeństwa ze wszelkimi tego wadami i zaletami. Niedługo upomni się o nią żądna daniny skarbówka, potem ZUS i... posypie się lawina urzędowej korespondencji. Będzie musiała wyrobić sobie dowód osobisty, kartę miejską – kiedy ostatnio kasowała bilet? – książeczkę czynszową. Zaczną przychodzić rachunki za wodę i prąd... W panice zaczęła cofać się do drzwi, ale nie z Aśką takie numery!

Pchnęła przyjaciółkę – bo tak zaczęła o Kindze myśleć – tak silnie, że ta wpadła na środek pokoju i czy tego chciała czy nie, znalazła się na łonie społeczeństwa.

– Ty się tu spokojnie urządzaj. Ogarnij to mieszkanie, bo dawno nikt tu nie sprzątał, a ja podzwonię po znajomych, czy nie potrzebują dobrej, zaufanej sprzątaczki. Nie wytniesz mi żadnego numeru, Kinga? – Położyła dłonie na ramionach kobiety i zajrzała jej poważnie w oczy.

– Nie wytnę – odparła Kinga równie poważnie.

Aśka wskazała brodą torbę podróżną, którą przyniosły ze sobą.

– Ciuchy są twoje, dopóki nie schudnę, a ty nie dorobisz się własnych, okej?

– Okej.

Aśka już miała wychodzić, gdy zatrzymało ją pytanie Bezdomnej, która mimo że zyskała właśnie kawałek własnego miejsca, nadal w duszy bezdomną pozostała.

– Dlaczego to robisz? Mnie nie jesteś nic winna, może nawet powinnam być ci

wdzięczna, bo uwolniłaś mnie od łajzy, a... z tego, co zrobiłaś, ja cię nie rozgrzeszę.

Aśka westchnęła teatralnie. Ostatnio w ogóle miała skłonności do egzaltowanych gestów i zachowań.

– Czuję się potrzebna? Mam się kim opiekować? Skąd ja to mogę wiedzieć?! Za dużo

myślisz, kochana. Weź ty się lepiej do roboty, zamiast zadawać głupie pytania.

Wyszła, zostawiając Kingę samą z kotem, a gdy drzwi zamknęły się za nią, mruknęła do siebie:

– Może się tego domyślasz, przyjaciółko, a może nie: jesteś genialnym, po prostu

genialnym materiałem na reportaż. A jeszcze nie wyciągnęłam z ciebie wszystkiego...

Kinga

Stoję pośrodku mieszkanka, które może stać się moim miejscem na ziemi, i czuję strach.

Taki sam jak wtedy gdy facet-lepkie-łapy wyrzucił mnie z mojego własnego domu, który menda eks sprzedał, ot tak, za moimi plecami. Masz dom – nie masz domu. Bo iks lat temu pozwoliłaś na taki, a nie inny zapis u notariusza: „Lokal numer dwa przy ulicy Nowogrodzkiej jest własnością przedmałżeńską facia, który teraz udaje kochającego mężusia, ale kiedyś stanie się mendą eks i tego lokalu cię pozbawi, mimo że masz prawo do jego połowy”.

Byłam wtedy głupia i dla świętego spokoju godziłam się na wszystko. Teraz zaś... teraz również godzę się na to, by manipulowała mną Aśka, bo jestem równie głupia i równie zobojętniała na to, co przyniesie przyszłość, jak sześć lat temu. Nic gorszego, niż to, co zrobiłam, nie może mi się przydarzyć. Niżej, niż upadłam, upaść nie mogę. Dlaczego więc czuję strach?

Bo może gdzieś w głębi serca postanowiłam dać sobie szansę? Jedyną i ostatnią na powrót do normalności? Na... wybaczenie?

Doktor Izbicki wytłumaczył mi, że to, co zrobiłam, nie do końca było moją winą. Że tak się czasem dzieje. Psycholog, który przez sześć miesięcy zajmował się moim przypadkiem, powtarzał

to samo. Sąd mnie uniewinnił z głównego zarzutu. Ksiądz, któremu kiedyś się wyspowiadałam, rozgrzeszył. Może sama sobie również powinnam odpuścić?

Nie do końca. Bo spokój ducha i zadowolenie z życia nie wrócą nigdy, nigdy nie spojrzę na swoje odbicie w lustrze i nie powiem:

– Jesteś w porządku, Kinga. Lubię cię.

Ale... odpokutować za swój grzech mogę na różne sposoby. Choćby pomagając innym.

Bezdomnym, z którymi dzieliłam ulicę jeszcze parę dni temu... Matkom, które przechodzą przez to samo piekło co ja... Może po to postawił Bóg na mej drodze Aśkę Reszkę, a wcześniej ciebie, Burasku, żebym dała sobie jedną jedyną szansę, bo On mi ją daje? Bo jeszcze na mnie nie czas?

Kiedyś razem z doktorem Izbickim policzyłam, ile prób samobójczych zaliczyłam do tej pory. Wyszło, że osiem. Może mam jak ty, bury kocie, dziewięć żyć i zostało mi ostatnie, którego nie mogę zmarnować?

Czy tego boję się, stojąc w tym zapuszczonym mieszkaniu: że zmarnuję ostatnią szansę na odzyskanie godności i człowieczeństwa?