Выбрать главу

Bezdomny z tego właśnie jest odzierany: z ludzkiej godności. I to na samym początku swojej ulicznej kariery, gdy jeszcze wyglądasz całkiem normalnie i nikt nie powiedziałby, że właśnie wypadłaś poza margines społeczeństwa. Przechodnie jeszcze tobą nie gardzą, ta pogarda jest w tobie. Kulisz ramiona, pochylasz głowę. Próbujesz stać się niewidzialna, zupełnie absurdalnie narzucając na siebie kolejne warstwy ciuchów z darów, niczym ślimak albo żółw ukrywający miękkie, wrażliwe wnętrze pod twardą skorupą. To właśnie dzięki tym łachom stajesz się niewidzialna.

Ludzie patrzą poprzez ciebie, jakbyś była szklaną taflą, boją się, że spojrzenie wprost sprowokuje cię do żebrania o parę złotych. Gdy stajesz na ich drodze, by rzeczywiście żebrać, widzisz w ich oczach pogardę, niechęć, czasem nienawiść. Rzadko współczucie. Jesteś przecież młodą kobietą. Możesz na siebie zarabiać, choćby dając dupy za pieniądze. Dlaczego więc śmiesz prosić o kilka złotych na chleb? Przecież i tak je przepijesz...

To dobre pytanie: dlaczego żebrałam, narażając się na tę pogardę, czasem wulgarne słowa czy gesty, zamiast zbierać butelki czy złom albo rzeczywiście zatrudnić się w agencji towarzyskiej? Aśka ma rację, mogłabym znaleźć sobie bogatego sponsora i żyć w luksusach jako czyjaś utrzymanka – jestem niebrzydka i niegłupia, wiem dzięki doświadczeniom z pierwszym ogierem Rzeczypospolitej, jak zaspokajać wszystkie zachcianki faceta i to tak, by lewitował pod sufitem. Kurde, mogłam przyjąć jakąkolwiek pracę z pośredniaka, choćby przysłowiowy zmywak, bo nic bardziej hańbiącego niż szlajanie się po ulicach i wyjadanie resztek ze śmietników pod hipermarketami być nie może, ale ja... nie wiem, jak inni bezdomni, bo na te tematy nie rozmawialiśmy... ja po prostu chciałam, by mną gardzono. Za to, co zrobiłam. Zasłużyłam na pogardę. Na nienawiść. I chciałam ją otrzymywać. Rozumiesz, kocie? Potrzebowałam kary.

Karałam się więc.

Gdy po raz pierwszy wyciągnęłam z kosza na śmieci kawałek pizzy, wrzucony tam na moich oczach przez dziewczynę w moim wieku, i wgryzłam się w ciasto z serem i sosem pomidorowym, jeszcze ciepłe i całkiem smaczne... po policzkach pociekły mi łzy, gula z ciasta stanęła w gardle i musiałam ją wypluć, bo zwymiotowałabym na ulicy. Nie dlatego że brzydziłam się tej dziewczyny. Brzydziłam się siebie.

Smutaska, bezdomna, która przygarnęła mnie pod swoje skrzydła i którą mogę nazwać przyjaciółką, klepnęła mnie w plecy, trochę żeby pomóc mi odkrztusić, trochę gestem wsparcia i zrozumienia, i wychrypiała głosem przeżartym papierosami i najtańszym winem:

– Pierwszy raz zawsze jest trudny. Potem z każdym dniem łatwiej, księżniczko.

Miała rację.

Gdy sięgnęłam do śmietnika po raz drugi, tym razem po połówkę kebabu wyrzuconego przez otyłego faceta, było łatwiej... Przełknęłam pierwszy kęs. Przełknęłam następne.

Nie byłam głodna. Wtedy – w pierwszych dniach bezdomności – gdy snułam się po

ulicach ze wzrokiem wbitym w chodnik i mózgiem zupełnie pustym, nie czułam nic. Jedynie otępienie i totalną pustkę. Strach z pierwszych chwil minął.

Gdy się zmęczyłam, szłam na dworzec, splatałam ręce na kolanach i trwałam tak, dopóki nie zamykano hali. Na początku sprawiałam wrażenie podróżnej, która nie zdążyła na ostatni pociąg, ale już po paru dniach policjanci i straż miejska zaczęli mnie rozpoznawać i traktować tak jak resztę bezdomnej braci: przeganiając z miejsca na miejsce.

Do dziś nie zgłębiłam sensu tego: „Rusz się, nie siedź tutaj!”. Dlaczego policja czepiała się bezdomnych, każąc im się przenosić? Czy siedząc co chwila w innym miejscu, wyglądali lepiej? Śmierdzieli mniej? Wątpię. Może po prostu wzbudzali agresję „stróżów prawa”, a że ci nie mogli ich pałować, to chociaż poszturchali, poszarpali i przegnali gdzie indziej?

Ja rzadko siadywałam na dworcach. Może na początku, gdy snułam się oszołomiona utratą wszystkiego. Wtedy – jak moi nowi „przyjaciele” – rzeczywiście kuliłam się po kątach okutana w szmaty i próbowałam drzemać, dopóki jakiś gliniarz nie stwierdził, że drzemię za długo.

Gdy nieco oprzytomniałam, znalazłam opuszczone ogródki działkowe, na nich opuszczoną szopę, spaloną na dodatek, i miałam zajęcie na cały miesiąc: kopałam sobie grób. Czyli moją norę. Robiłam to nocami, żeby nikt mnie nie przydybał na tym zajęciu. Nie dlatego że bałam się nalotu glin – najwyżej wykopałabym sobie norę w innym miejscu – ale wolałam nie narażać się na wizyty nieproszonych gości. Parę razy próbowano mnie zgwałcić i tutaj, „u siebie”, wolałam nie ryzykować. Gdy nora była gotowa, ściągnęłam do niej wyrzucony przez kogoś materac, naniosłam starych kożuchów z PCK, takich, w których nawet bezdomni wstydzili się chodzić, znalazłam też w darach całkiem niezłą kołdrę i... miałam nowy dom! Wykopany własnymi rękami, wymoszczony własnymi szmatami. Tylko mój!

Kinga Król przeprowadza się z apartamentu w stylowej kamienicy do ziemianki pod szopą. Gdy teraz sobie przypominam moją radość z własnego M-1, łzy napływają mi do oczu –

jak niewiele wtedy było mi potrzebne do szczęścia...

Miałam dom. Ciepły posiłek w jadłodajniach dla bezdomnych – zupy, ile chcesz, drugie danie równo odmierzane, lurowata herbata albo kompot do picia (i powiedziałabym, że było to nie gorsze i nie mniej smaczne niż w tanich barach). Na śniadanie i kolację zawsze znalazłam coś w śmietniku – ile ludzie jedzenia marnują, to się w głowie nie mieści! Po co, łajzo, kupujesz kebab wielki jak twoja łysa głowa, skoro połowę potem wywalasz? No, po co? I musisz wpieprzać resztki do środka kosza na śmieci, patrząc mi prosto w oczy? Nie możesz położyć obok czy dać mi do ręki?

Moim największym zmartwieniem stały się: nadmiar czasu i... pieniądze na bilet do Bydgoszczy raz w miesiącu.

Może to dziwne, ale właśnie brak zajęcia, to bezsensowne włóczenie się po ulicach czy przesiadywanie wśród bezdomnych najbardziej mnie wkurzały. Oprócz oczywiście ludzkiej pogardy. Nie musiałam zbierać butelek, puszek, złomu czy makulatury, bo nie chlałam ani nie paliłam. Karmiła mnie opieka społeczna, ubierało PCK. Co więc robić przez cały długi dzień?