Выбрать главу

– Wiesz, przysłowie „stara miłość nie rdzewieje” ma w sobie wiele racji – zaczął, nadal stojąc naprzeciw kobiety, bo Kinga nie poprosiła go, by usiadł. Nie zaproponowała herbaty. –

Kochałem się w tobie od podstawówki, pamiętasz, jak ścigałem cię na przerwach, by ciągnąć za warkoczyki? Ależ mnie wtedy nienawidziłaś... – zaśmiał się cicho.

„I pewnie nienawidzisz go nadal – przemknęło Aśce przez myśl. – Uprzejma dla tego

gościa to ty, Kinguniu, nie jesteś...” Jemu też musiało przyjść to do głowy, bo śmiech umilkł.

– Nie mogłem o tobie, Kinga, zapomnieć. Ani wtedy, ani potem. Wiem, postąpiłem jak kawał skurwiela, gdy powiedziałaś mi o ciąży, a ja... – Przez twarz przemknął mu cień wstydu. –

A ja nazwałem cię puszczalską i uciekłem z podwiniętym ogonem za granicę. Ale przecież tamto dawno mi wybaczyłaś. Czy to, co zrobiłem, gdy spotkaliśmy się ponownie... czy mi wybaczysz?

Szukałem cię, Kinga, bo... ja nadal cię kocham. Po raz trzeci nie popełnię błędu. Nie zawiodę cię.

Przyrzekam na...

– Zamilcz – rzekła krótko.

Zamknął usta, raczej ze zdziwienia. Nie spodziewał się tego słowa wypowiedzianego tak wypranym z uczuć głosem. Gdyby Kinga wybuchła gniewem albo płaczem, byłoby to naturalne.

Próbowałby ją przebłagać albo uspokoić. Ale to beznamiętne „zamilcz”?

– Na nic nie przyrzekaj ani na nikogo, bo stawiam wszystkie pieniądze, jakie mam, że złamiesz przyrzeczenie, i to szybciej niż myślisz – odezwała się ponownie i chyba dopiero w tym momencie Cezary Grabski naprawdę ujrzał kobietę, którą kochał – czy rzeczywiście? – przez całe swoje życie tak, jak teraz wyglądała. Był to cień dawnej Kingi Król. Cień cienia ukochanej.

Wprawdzie nie sprawiała tak upiornego wrażenia jak jeszcze pół godziny temu, gdy przeraziła Aśkę, wracając z tajemniczej wyprawy, ale na drobnej, wychudzonej twarzy tej młodej przecież kobiety wyryły się bruzdami wszystkie przeżycia, jakich w ostatnich latach doświadczyła. Była młodsza od mężczyzny o dwa lata, a spojrzenie miała starej, zmęczonej życiem kobiety.

Milczał wstrząśnięty.

Kinga miała dosyć. I tego milczenia, i tego mężczyzny, i tego parszywego dnia.

– Kot jest twój. – Podniosła z podłogi zwierzaka, który siedział u jej stóp, i podała go mężczyźnie.

Pogłaskał go machinalnie po głowie, nie odrywając oczu od twarzy Kingi.

– Widzę, że zdążył pokochać ciebie – odrzekł miękko. – Jeśli chcesz go zatrzymać... Będę przychodził do Kacpra w odwiedziny, o ile mi pozwolisz.

Chciała coś odpowiedzieć, ale zrobił krok w jej stronę, chwycił za rękę i uniósł dłoń Kingi do ust.

– Proszę, Kinga. Daj mi szansę.

Kinga zaś... zaczęła się śmiać. Nie był to wesoły śmiech. W kącikach oczu zabłysły łzy i spłynęły jej po policzkach.

– Ja mam ci dać szansę? Ja?! Człowieku, jestem bezdomną wariatką, przygarniętą przez Aśkę! Jeszcze parę dni temu tułałam się po śmietnikach, gdzie zresztą znalazł mnie twój kot. I to ja mam dać szansę tobie? Znikaj, facet, tak jak zrobiłeś to dwukrotnie. Nie chcesz mnie, Czarek, a już na pewno nie kochasz. Kochasz Kingę, której już nie ma. Umarła półtora roku temu w lesie pod Bydgoszczą, rozumiesz? Idź już! Po prostu idź! Wynoś się!

Te ostatnie słowa Kinga wykrzyczała, biegnąc do łazienki. Zatrzasnęła za sobą drzwi, zasunęła zasuwkę. Ze środka dobiegł tłumiony ręcznikiem szloch.

Mężczyzna posłał zszokowane spojrzenie skulonej w rogu kanapy dziennikarce. Ta

kiwnęła głową.

– Tak było – powiedziała szeptem. – Znalazłam ją i twojego kota w śmietniku. W

Wigilię. Chyba próbowała się zabić...

– Chryste! – wydusił z siebie, oglądając się na zamknięte drzwi łazienki.

– Ano, Chryste. Może zniknij, jakby cię w ogóle tu nie było, bo ona chyba ciebie nie chce. – Aśka nadal mówiła półgłosem, nie zastanawiając się, czy ta dobra rada spodobałaby się Kindze, czy podoba się ona jedynie Aśce, zazdrosnej tym razem nie tylko o kota, ale i przystojnego faceta.

– Zawiodłem ją dwa razy. Teraz zrobię wszystko, by jej pomóc – powiedział cicho,

czując do dziennikarki dziwną awersję, mimo że uratowała i Kingę, i Kacpra, tak wynikało przynajmniej z jej słów.

– A jeśli ona nie zechce twojej pomocy?

– To sama mi o tym powie – odparł niemal opryskliwie.

Łkanie ucichło.

Czarek podszedł do drzwi łazienki i zastukał w nie delikatnie.

– Kinga, ja wrócę. I będę wracał dotąd, aż zechcesz ze mną na spokojnie porozmawiać.

Tylko tyle. Dobrze?

Nie doczekawszy się odpowiedzi, pożegnał się chłodno z Aśką – „ach, ta ludzka

niewdzięczność!” – pogłaskał na do widzenia swojego kota i wyszedł, zamykając za sobą cicho drzwi.

– Hej, Kinguś, możesz wyjść. Poszedł sobie – powiedziała Aśka, gdy kroki mężczyzny umilkły na klatce schodowej.

– Ty też idź. Zostaw mnie samą – padło z drugiej strony. – Przepraszam, ale miałam ciężki dzień i ciężką noc. Muszę... dojść do siebie.

Aśka, nieco udobruchana, pokiwała ze zrozumieniem głową i po chwili Kinga została w mieszkaniu sama.

Nie. Nie sama. Był przecież jeszcze Kacper. Jej bury przyjaciel.

Kinga wyszła z łazienki i przytuliła kota, pragnąc, by to ją ktoś tak przytulił i zapewnił, że wszystko będzie dobrze. Kiedyś. Może dopiero za parę lat, ale wszystko się kiedyś ułoży. Ona sobie wybaczy, wybaczą jej rodzice... Tak. Może ma przed sobą jakąś przyszłość.

Jeżeli zaś chodzi o Czarka...

Każdy zasługuje na drugą szansę, jednak czy on zasłużył na trzecią?

Czarek

Kingę kochałem, od kiedy pamiętam. Pewnie więc od przysłowiowej piaskownicy, bo mieszkaliśmy w sąsiedztwie i często ganialiśmy po przedmieściach Bydgoszczy i otaczających je łąkach, a nawet dalej – lasach – całą bandą. Ja tej bandzie przewodziłem, Kinga, wesoła, uśmiechnięta dziewczynka, w podkoszulku, podartych spodniach, z obdrapanymi kolanami, była jedną z nas.

To jej najwięcej dokuczałem, to ją wpychałem do stawku koło domu, to mnie nie cierpiała najbardziej z całej bandy. W podstawówce, gdy otoczyli ją koledzy w jej wieku, robiłem wszystko, by na mnie i tylko na mnie zwracała uwagę. Byłem doprawdy nieznośny i doprowadzałem Kingę albo do płaczu, albo do wybuchów wściekłości, ale gdy miałem wypadek i leżałem trzy tygodnie w szpitalu, cały w gipsie i bandażach, tylko ona przychodziła w odwiedziny dzień w dzień. Kinga potrafiła być wierna.

Ja – przeciwnie.

Poszliśmy do tego samego liceum. I od razu było wiadomo: „Czarek + Kinga = Wielka Miłość”. Na przerwach i po lekcjach byliśmy nierozłączni. Profesorowie wzywali co i rusz a to jej rodziców, a to moich, by uświadomić starym, że młodzi lepią się do siebie po kątach, siejąc zgorszenie, ale cóż mogli poradzić? Miłość ma swoje prawa.