Выбрать главу

– Jeeezu – z drętwiejących ust wydobył się jęk tak samo żałosny jak pomiaukiwanie kota.

Wypuści go – postanowiła. – Wypuści tę kocią mendę, a potem zaśnie spokojnie i bez wyrzutów sumienia, że pociągnęła za sobą w śmierć niewinną istotę.

Próbowała wstać, ale... ciało odmówiło posłuszeństwa. Właśnie w tym momencie gdy

Kinga chciała być jeszcze chwilę przytomna, zaczęły działać leki i alkohol. Kot zeskoczył na pudło. Jego chudy pyszczek znalazł się tuż przy twarzy kobiety. Uniosła powieki i napotkała błyszczące kocie oczy. Jakże ludzkie w przerażeniu i błaganiu... Kiedyś widziała takie spojrzenie.

W lustrze. Ale nikt jej nie pomógł. Przeciwnie: zaszczuli prawie na śmierć. Nie zrobi kotu tego, co zrobiono jej.

– Poczekaj. Poczekaj – wyszeptała. – Ja za chwilę... za chwilę...

Kot patrzył na nią jeszcze parę sekund, po czym przytulił pyszczek do jej policzka.

Ten dotyk... ta pieszczota... Kinga załkała. Chciała dotknąć kota, pogłaskać, poczuć pod palcami uderzenia serca żywej, małej istoty, lecz zamiast tego odpływała coraz bardziej.

Desperackim ruchem wpakowała sobie palec do gardła i zwymiotowała wszystko, co miała w żołądku. Długie chwile łapała oddech. Każda sekunda wypełniona była bólem. Ciało trzęsło się i sztywniało na przemian. Powietrze wciągane do płuc parzyło. Czuła, że umiera i... próbowała żyć. Dla niego. Dla kota.

Zwierzę było blisko. Lizało ją po ręce, miaucząc cichutko.

Kinga próbowała unieść głowę, by łatwiej jej było oddychać, ale... płakała tylko razem z kotem. Wszystko na próżno. Zmarnowała ostatnią szansę. Torsje znów podeszły do gardła.

Zachłysnęła się. Szarpnęła w tył. W końcu usiadła.

Jak długo tak trwała na granicy świadomości? Kwadrans? Pół godziny? Godzinę?

Było tak zimno...

Kot wspiął się na jej kolana.

Ręce wreszcie zaczęły słuchać. Objęła zwierzę ramionami i przytuliła mocno. Sztywnymi od mrozu palcami odpięła jeden guzik. Kot wpełzł pod kurtkę i zaczął mruczeć. Słuchała tego mruczenia, czuła bicie małego serduszka na piersi i... jakież to było kojące... Nadpływał sen.

Spokojny, cichy, łagodny sen. Nareszcie...

Zamek w drzwiach szczęknął, metal zazgrzytał. Ktoś wszedł do śmietnika i...

– Uciekaj – szepnęła, a może tylko się Kindze wydawało, że szepcze.

Kot miauknął przeciągle.

Ktoś krzyknął.

– O Boże, przestraszyłeś mnie! Co tu robisz, burasku? Chcesz wyjść? To chodź, zmykaj, nim cię dozorca przegoni.

Kinga westchnęła z ulgą. Kot jest uratowany. Ona sama mogła zdychać.

– Chcesz tutaj zostać? Twoja wola...

Nie! On nie chce tu zostać! – chciała krzyknąć Kinga. – Zabierz go ze sobą, kretynko!

Tamta, bo była to kobieta, skierowała się do wyjścia. Tego Kinga znieść nie mogła.

Zebrała resztki sił i podniosła się na chwiejnych nogach, tuląc kota w ramionach. Kobieta stanęła jak wryta, odwróciła się powoli i ponownie krzyknęła z zaskoczenia i strachu. W następnej chwili na jej twarzy odmalowało się obrzydzenie, nad którym nie zdołała zapanować.

– A ty tu czego? – sarknęła, ostentacyjnie wkładając rękę do kieszeni. – Nie mam

drobnych.

Kinga zrobiła krok naprzód.

– Ja nic nie chcę. Proszę tylko zabrać stąd kota – powiedziała cicho, ale wyraźnie, wyciągając przed siebie ręce.

Kot zawisł między dwiema kobietami.

Tamta stała bez ruchu, patrząc na Kingę wielkimi oczami. W ciemnościach śmietnika

wypindrzonej na Wigilię lasce Kinga musiała zdawać się upiorem.

– Nic nie chcę. Tylko wypuść kota – powtórzyła Kinga, czując, że jej czas się kończy.

Była coraz bliżej utraty przytomności.

A te dwie mendy – wypindrzona laska i zawszony kot – nie dadzą jej spokojnie umrzeć.

Wszystko nie tak. I to przez tego pieprzonego kota, niech to szlag, wszystko nie tak! A wyzwolenie było już tak blisko...

Stawiając kroki jak lunatyczka, chciała minąć tamtą i wyjść na zewnątrz, ale gdy znalazła się w świetle latarni, tamta krzyknęła cicho i złapała Kingę za ramię. I natychmiast cofnęła dłoń.

– Ja... ja cię znam!

Kinga spojrzała na nią beznamiętnie. Oczywiście, że mnie znasz. Choć nie wiesz skąd.

Może kiedyś ci to zdradzę. A może nie. Ale klucze do tego śmietnika mam od ciebie.

Nie powiedziała tego na głos. Nie rzekła nic. Bo jakie znaczenie miała teraz krzywda wyrządzona Kindze przez tę laskę i pewnego zdradliwego skurwiela dawno temu?

Młoda kobieta wahała się krótką chwilę, by zacząć:

– Może... może wstąpiłaby pani do mnie na kolację? Przygotowałam jedno nakrycie dla zbłąkanego wędrowca. Ja... zapraszam. Was oboje, oczywiście. – Na znak dobrej woli pogłaskała główkę zwierzęcia.

Zamruczało w odpowiedzi.

Kinga spojrzała na tamtą jak na wariatkę.

– Zapraszasz? Mnie? Na wigilię? – Po prostu nie mieściło się jej to w głowie! Była brudna i wstrętna, śmierdziała wymiocinami i wódką, a ta wymuskana lalunia, ot tak, zaprasza bezdomną na wigilijną wieczerzę? – Co na to rodzinka? – ostatnie pytanie zadała na głos.

– Ja... pokłóciłam się z rodziną i... to pierwsza taka samotna wigilia. Trudno... trudno mi to znieść. Zapraszam was oboje – kobieta powtórzyła to niemal z rozpaczą.

Kinga powoli skinęła głową.

Jeszcze zdąży się zabić. Najpierw jednak znajdzie buremu kotu dobry dom. No i zdradzi gospodyni, skąd się znają. Taaak, taka opowieść wigilijna. Akurat pod choinkę. Z

najserdeczniejszymi życzeniami od Kingi Król... Dobrze, że miała poczucie humoru i teraz, zamiast zapłakać nad ironią losu, mogła się uśmiechnąć. Tamta wzięła to za dobry znak.

– Proszę, proszę, chodźcie. Będziecie moimi honorowymi gośćmi.

Poszła przodem, oglądając się co chwila, czy okutana w chustę i brudną kurtkę kobieta i wychudzony kot o zaropiałych oczach na pewno podążają za nią. Była coraz bardziej

zachwycona tym spotkaniem i własnym altruizmem. Oto ona, Joanna Reszka, otwiera drzwi swego domu w ten wigilijny wieczór dla bezdomnej i jej kota! Nigdy wcześniej nakrycie dla zbłąkanego wędrowca – tradycja tak pilnowana przez mamę Aśki, jak wyśmiewana przez jej (byłego) faceta – nie było potrzebne, aż do dzisiaj. Dziś nakarmi głodnych, napoi spragnionych, nagich odzieje – bo Bezdomna nie zasiądzie chyba do wigilii w tej śmierdzącej kurtce? – i takie tam: pukajcie, a będzie wam otworzone.

Zupełnie przy okazji redaktor Reszka będzie miała genialny materiał na felieton. Po świętach jak znalazł. Szkoda, że nie trafiła na Bezdomną przed świętami, wtedy felieton poszedłby w wydaniu specjalnym w nakładzie wprost kosmicznym. Może zatrzyma ten temat do następnych świąt i wtedy ogłosi miastu i światu – na własnym przykładzie – jak trzeba otwierać serca na bliźnich w ten wigilijny czas?

Już widząc swoje nazwisko pod artykułem i siebie odbierającą Złoty Laur, nagrodę dla najlepszego dziennikarza, przeszła przez wypucowaną do połysku klatkę schodową, otworzyła drzwi do swego apartamentu i szerokim gestem zaprosiła Bezdomną, ściskającą w objęciach kota, do środka.

Kinga weszła niepewnie do przedpokoju, lśniącego taką czystością i tak bezosobowego, jakby to był hotel, a nie mieszkanie trzydziestoletniej dziennikarki, i delikatnie postawiła kota na ziemi. Zwierzak, równie ostrożny co ona, na sztywnych łapach skręcił do kuchni i tyle go widziały.