Wyciągniesz z Kingi to wyznanie i będziesz mój. Mój przyjaciel oczywiście. Tylko
przyjaciel. Bo przecież kochasz swoją księżniczkę...”
Aśka
Nie wiem, czemu Kinga z dnia na dzień zaczęła mnie wkurzać. Tak jak jeszcze niedawno współczułam jej i chciałam bezinteresownie pomóc, tak teraz z tą swoją miną cierpiętnicy i tajemnicą błąkającą się w ślicznych niebieskich ślepiach po prostu mnie wnerwia. Okej, właściwie to wiem dlaczego: to pojawienie się Czarusia, ślepo wpatrzonego w swą cudem odnalezioną miłość, zmieniło ciepłe uczucia, jakie żywiłam do Kingi w... no okej, przyznam to przed samą sobą: w zazdrość.
Bezdomna księżniczka ma naraz wszystko: dom, pracę, kota, księcia, a ja? Co ja z tego mam? Nadal jestem spasła, samotna i nielubiana. Czarek traktuje mnie jako dodatek do telefonu komórkowego, dzięki któremu może widywać się ze swoją ukochaną, w przeciwnym razie nie wiadomo, czy ta ukochana chciałaby widywać się z Czarkiem. To też mnie wkurwia: że Kinga nie bierze tego, co daje jej dobry los – i ja. Że nadal stoi obok, zupełnie bierna, jakby na coś czekała.
Owszem, pracuje. Mogłabym nawet rzec, że tyra jak bury osioł, pucując mieszkania moich kumpelek na błysk, dosłownie mogłabym z podłogi jeść, tak Kingunia wypełnia swoje obowiązki, ale...
No dobra, o swoje własne mieszkanie, za które już sama płaci, też dba, nie powiem.
Zaczęła również gotować dla siebie i dla mnie – weszło mi w zwyczaj codzienne wpadanie na obiad, ale dorzucam się do skromnego budżetu gospodyni.
O burym kocie w ogóle nie wspominam, bo ta wariatka traktuje go jak własne dziecko.
Tuli tego brudasa, szczególnie w obecności Czarka, tak jakby dawała do zrozumienia: bierz mnie, tul i całuj. Oczywiście to komunikat dla tego ślepego faceta, nie dla kota, i naprawdę nie pojmuję, czemu Czaruś – otwarcie prowokowany – nie weźmie tej swojej księżniczki i nie zwyobraca, aż zacznie piszczeć.
Dobra, przyszło mi do głowy, że ona za tym kotem się chowa, że niby ramiona ma zajęte, jakby Czaruś chciał ją przytulić, ale to jeszcze bardziej wkurza niż zabawa w „weź mnie i zwyobracaj”. Prawdę mówiąc, nie mogę na nich patrzeć, gdy oboje są w jednym pokoju. On się w nią wpatruje jak sroka w gnat, ona tuli kota albo ucieka do kuchni. Luuuudzie!
Napięcie wisi w powietrzu.
Doczekam się w końcu tych zwierzeń czy nie?
Przecież po to tu, do kurwy nędzy, jestem!!!
Mam przeczucie, że jeśli Kinga w końcu pęknie, to przy nas obojgu. Nie będzie chciała wyspowiadać się jedynie Czarkowi – nie ufa mu tak, jak ufa mnie.
Ja jestem gotowa, choć Kinga, gdyby o tym wiedziała, odeszłaby natychmiast. Kurtka na grzbiet, kot pod pachę i po Bezdomnej czy raczej przeciwnie: wielki comeback na ulicę. Ale nie tak szybko, droga Kingo, nie tak szybko. Jesteś mi coś winna za uratowanie życia. Dyktafon w ruch, pukanie do drzwi, zaproszenie do środka i... czekamy.
Tak. Kinga nie wie, że nagrywam każde jej słowo niemal od początku naszej znajomości.
Od momentu gdy szóstym zmysłem dobrej dziennikarki wyczułam w mojej Bezdomnej temat cud, prostą drogę na pierwsze strony gazet, przepustkę na salony i Złoty Laur w kieszeni.
Już kiedyś byłam blisko, ale dałam ciała. Tym razem jestem ostrożna. Nagram spowiedź
Bezdomnej, sprawdzę fakty i dopiero dam czadu, by znów nie wylądować na śmietniku dziennikarskiego świata.
Jak mi – świetnej reporterce – już raz się to udało?
Otóż zgłosiła się do mnie dziewczyna, piętnastolatka, moja imienniczka – Asia Nowak.
Śliczna, niewinna istotka, którą od dziesiątego roku życia obracał tatuś. Obracał znaczy obracał: gwałcił ją noc w noc przez całe pięć lat. Owa dziewczyna, oprócz ojca pedofila, miała normalną matkę. Normalną to pojęcie względne, tak jak „pochodziła z dobrej rodziny” – to ustaliłam w trakcie wywiadu środowiskowego: nikt z sąsiadów złego słowa na temat rodziny Nowaków nie mógł powiedzieć. Dobrzy, cisi, pracowici ludzie. Tylko starsza córka coś ostatnio szaleje, ale wiadomo: taki wiek.
Nie dziwiłam się, że córka szaleje, skoro od dziesiątego roku życia jest ofiarą zboczeńca!
Zastanawiało mnie, co na to matka. Otóż matka nie dość, że o wszystkim wiedziała, to –
trzymajcie mnie ludzie! – podstawiała starszą córkę tatusiowi, by nie brał się za młodszą!
Kurrrwa, ale mnie to wkurzyło! Nienawidzę takich zboków, a jeszcze bardziej nienawidzę mamusiek, które pozwalają dla świętego spokoju krzywdzić zbokom dzieci!
Jaki ja artykuł pierdolnęłam o tej rodzince! Niby zmieniając personalia, ale tak by wszyscy – od sąsiadów, przez nauczycieli, po sprzedawczynie w spożywczaku (nie mówiąc już o policji i opiece społecznej, bo od czego są?) – dokładnie wiedzieli, o kim mowa.
Efekt był do przewidzenia: faceta niemal zlinczowali tego samego dnia. Mamuśka nie mogła się pokazać ludziom na oczy. Córki również nie, bo zabrali je dziadkowie. Ja zaś... przez całe trzy dni chodziłam w glorii chwały, bo uratowałam dwie niewinne dupcie.
Czwartego dnia wybuchła bomba: przybiegła do mnie zapłakana smarkula, ta pitolona Asia Nowak, że ona to wszystko zmyśliła, bo... chciała zemścić się na rodzicach, którzy nie pozwolili jej jechać z ukochanym pod namiot. No comments . Po prostu mnie zamurowało. Ale jeszcze bardziej mną tąpnęło, gdy „życzliwa” koleżanka z redakcji doniosła, iż pan Nowak wieszał się i ledwie go na OIOM-ie odratowali. Po tym wszystkim rodzina spakowała manatki i wyprowadziła się na drugi koniec Polski, bo tutaj żyć by jej nie dali – w moje przeprosiny i sprostowanie, które wymusił na mnie naczelny, nikt i tak nie uwierzył.
Tak oto, wierząc na słowo głupiej gówniarze, rozpieprzyłam rodzinę i mało brakowało, a miałabym na rękach krew niewinnego człowieka. Oczywiście z roboty mnie wywalono, mimo że intencje miałam dobre, trochę ciągali mnie po sądach, sama też długo nie mogłam dojść do siebie, bo sumienie przecież mam. Nauczyło mnie to doświadczenie jednego: dobrze sprawdzaj źródło informacji i... nagrywaj wszystko.