– Patrz, nawet twoje biurko jest takie, jakie było, gdy szłaś na zwolnienie. Nikt nic na nim nie ruszał. Tylko sprzątaczka ścierała kurz. Chcesz, siadaj i bierz się do pracy. Właśnie dostałem zlecenie na prosty projekt, teraz dla ciebie jak znalazł. To co?
Spojrzał na kobietę wyczekująco.
Była zmęczona, głodna i brudna – nie myła się od wczoraj, od wczoraj nie jadła – ale...
chciała to zrobić! Chciała siąść przy swoim biurku, odpalić swój komputer, ujrzeć na ekranie logo KonGarden, wpisać hasło i otworzyć program znany jej na wylot, a potem zająć się tym, co kochała: stwarzaniem czegoś z niczego, wyczarowywaniem pięknego ogrodu w miejscu
kartofliska.
Uśmiechnęła się nieśmiało do Konrada.
Ten klepnął ją w plecy, dał do ręki pendrive’a z danymi, zaprowadził na salę, podzieloną ściankami na stanowiska architektów, przedstawił zespołowi, którego większość Kinga znała i lubiła i przez który również była lubiana, i... mogła wracać do dawnego życia.
Nim jednak włączyła komputer, musiała wyznać szefowi przynajmniej część prawdy.
Pociągnęła go za rękaw, a gdy się pochylił, wyszeptała:
– Konrad, ja miałam depresję. Leczyłam się psychiatrycznie.
Mężczyzna odparł bez zastanowienia, równie cicho:
– Gdyby coś się stało mojemu dziecku, też bym zwariował. Nic się nie martw. Praca
czyni cuda. Powiedz słowo, a dostaniesz tyle roboty, że zapomnisz o depresji, okej?
– Okej – odparła z ulgą.
Może dostanie tyle roboty, że zapomni chociaż o Czarnym Czwartku, od którego dzieliły ją cztery tygodnie...
Pracowała z radością do późnej nocy. Godziny mijały jedna po drugiej, po kolei
wychodzili koledzy i koleżanki, spiesząc do swych domów i rodzin, wreszcie pożegnał się z Kingą sam szef, ze zrozumieniem patrząc, jak ta z zaciętą miną stuka z klawisze i ciska się kursorem myszy po całym arkuszu. Kinga skończyła wstępny projekt, dziwiąc się, że niczego nie zapomniała, że pamięta każdą funkcję i każdy skrót klawiaturowy skomplikowanego programu, wreszcie, gdy oczy zaczęły odmawiać posłuszeństwa i widziała ekran przez mgłę, opadła z przeciągłym westchnieniem na oparcie krzesła.
Wzrok Kingi padł na zaadresowaną do niej kopertę.
Zajrzała do środka. Tysiąc złotych. „Tytułem zaliczki” – tak napisał Konrad, dodając do tego uśmiechniętą buźkę. I umowa-zlecenie wstępnie na trzy miesiące.
– Kochany jesteś, szefie – mruknęła Kinga z wdzięcznością.
Jutro umówi się na rozmowę z właścicielem mieszkania i przepisze umowę na siebie,
uniezależniając się tym samym od Aśki. Nie chciała być niewdzięczna w stosunku do
dziennikarki, ale chciała być wolna i niezależna. Aśka powinna to zrozumieć, jeśli nazywa się jej przyjaciółką.
Do domu wracała półprzytomna ze zmęczenia, ale szczęśliwa. Na widok palącego się w pokoju światła całe to szczęście wyparowało w jednej chwili.
Czekali na nią! Oboje! Niczym dwa sępy cierpliwie sterczące nad ofiarą, dopóki ta nie wyda ostatniego tchnienia, by wtedy rzucić się na nią i rozerwać na krwawe strzępy. Na co liczyła Aśka – to nie pozostawiało wątpliwości: na materiał do nowego, świetnego artykułu, ale czego chciał Czarek? Zrobić Kindze kolejne dziecko i zostawić ją po raz trzeci, wcześniej nazywając tanią dziwką?
Powoli, jakby każdy krok kosztował ją jeden dzień życia, pokonywała Kinga schody i korytarz. Drzwi do mieszkania nie były zamknięte na klucz, wystarczyło położyć dłoń na klamce i nacisnąć, by znaleźć się w mieszkaniu, gdzie natychmiast dopadli ją oboje, zasypując pytaniami i oskarżeniami.
– Gdzie byłaś? Nie mogłaś uprzedzić? Dlaczego zniknęłaś na dwie noce, a nie jak zwykle na jedną? My tu od zmysłów odchodzimy! Czekaliśmy na ciebie z obiadem, potem z kolacją!
Kinga, trochę odpowiedzialności! Przecież jesteśmy twoimi przyjaciółmi! Boimy się o ciebie!
Słuchała tego w milczeniu i z pokorą.
Potakiwała, kiedy tego oczekiwali, i zaprzeczała, gdy powinna zaprzeczyć, marząc, aby wreszcie sobie poszli. By mogła wziąć gorącą kąpiel, wypić kubek mleka z miodem, paść na miękkie łóżko i zasnąć spokojnie, po raz pierwszy od długiego czasu snem bez snów...
Jeszcze pół godziny się nad nią pastwili, wciskając w Kingę odgrzewaną chińszczyznę, by wreszcie – „ale przyrzeknij, że to ostatni raz!” – dać jej spokój. Wyjść, obiecawszy oczywiście, że jutro się zjawią, i dać jej święty spokój.
Kinga zamknęła za nimi drzwi, przekręciła dwukrotnie zamek, oparła się plecami o
gładkie drewno i rozpłakała.
Nie wiedziała właściwie, dlaczego płacze, ale miała przeczucie, że trafiła z jednego piekła do drugiego. I z tego drugiego nie będzie ucieczki.
– Jesteś zmęczona. Śmiertelnie zmęczona – wyszeptała do siebie. – Weź kąpiel i idź spać tak, jak marzyłaś. Jutro zajmiesz się całą resztą. W tym umową najmu i wymianą zamków. Aśka nie będzie mogła już wchodzić do twojego domu jak do siebie. Czarek tym bardziej. Teraz jednak idź spać, Kinga. Po prostu idź spać...
Od tego dnia Kinga sukcesywnie zaczęła odbudowywać swoje życie. Podpisała nową
umowę z właścicielem mieszkania, gdzie jednym z warunków była możliwość meldunku na czas określony, ale jednak: Kinga mogła wyrobić sobie teraz nowy dowód osobisty, a tym samym z powrotem została oficjalnie przyjęta na łono społeczeństwa.
Dzień w dzień łykała tabletkę leku przeciwdepresyjnego i choć świat nagle nie
poróżowiał, nie miała już chęci co wieczór kłaść głowy na skrzyżowanych ramionach i płakać.
W KonGarden pracowała od rana do nocy – przychodziła pierwsza, wychodziła ostatnia –
by nie mieć czasu na myślenie, bo do domu wracała tak zmęczona, że pragnęła jedynie dwóch rzeczy: kąpieli i miękkiego łóżka. W soboty i niedziele, gdy normalni ludzie odpoczywali, Kinga pomagała jako wolontariuszka w kuchni dla bezdomnych. Również od świtu do nocy.
Powinna wydawać się coraz bardziej wyczerpana, powinna słaniać się na nogach,
chudnąć i przypominać cień cienia, ale... ku bezbrzeżnemu zdumieniu Aśki, Kinga rozkwitła!
No, może rozkwitła, to za dużo powiedziane, z niebieskich oczu Bezdomnej zniknęła beznadzieja i rozpacz. Kinga odnalazła... jeśli nie to, czego szukała w lesie, to na pewno swoje miejsce na ziemi.
To, z niemałym podziwem, mówiła Aśka przyjaciółce trzy tygodnie po ich ostatnim
spotkaniu, gdy u właściciela mieszkania przepisywały umowę najmu na Kingę. Czarek jak zwykle był przy nich, popijając herbatę z kubka w kotki.
– Praca czyni cuda – odmruknęła Kinga w odpowiedzi na słowa dziennikarki.
– A prawda nas wyzwoli – zgodziła się Aśka, patrząc na tamtą z wyczekiwaniem. Nie
chciała powiedzieć wprost: „Jesteś mi, droga Kingo, coś winna”, mając nadzieję, że eksbezdomna się tego domyśli.
– Za... cztery dni – odezwała się Kinga po długiej chwili. – Dajcie mi cztery dni, a wszystko wam opowiem. W najbliższy czwartek, pierwszy czwartek marca, zamiast jechać tam, gdzie... powinnam, spotkamy się tutaj i... tak, opowiem wszystko. Będziesz miała materiał na swój reportaż.
– Przecież nie dlatego ci pomagam! – obruszyła się Aśka, ale wypadło to wyjątkowo
nieszczerze. – No dobra, przyznam, że jestem bardzo ciekawa tej opowieści i chętnie ją opiszę, jeśli oczywiście się zgodzisz, ale wierz mi, że przyjaźnię się z tobą bezinteresownie.