– Więc oddaj mi klucze – weszła jej w słowo Kinga. – A ja oddam ci twoje.
Podeszła do szuflady, wyjęła pęk kluczy i położyła je przed dziennikarką.
– Podwędziłam je Krzysztofowi po tym, jak uprawialiście seks w moim łóżku. Chciałam zrobić ci równie paskudny numer, więc wzięłam te klucze, obejrzałam sobie twoje mieszkanie, wyrzuciłam przez okno twoją najładniejszą bieliznę, ale na nic bardziej podłego nie było mnie stać. Klucze, nie wiem czemu, zatrzymałam. Miałam je przy sobie, gdy mnie zgarnęli, oddali mi je przy wypisie ze szpitala, użyłam jednego z nich, by otworzyć sobie śmietnik i tam w spokoju umrzeć, ale Kacperek mi na to nie pozwolił. Teraz – przesunęła klucze ku słuchającej tych słów w osłupieniu dziennikarce – oddaję ci twoją własność i proszę o zwrot mojej.
Wyciągnęła rękę i czekała.
W końcu Aśka niechętnie położyła na dłoni Kingi klucze do jej mieszkanka. Kobieta
zacisnęła dłoń na metalowych przedmiotach i krzyknęła w duchu: „Alleluja! Jestem wolna!”.
– A jeśli... no nie wiem... coś ci się stanie? Albo będziesz musiała wyjechać? – próbowała jeszcze perswadować dziennikarka. – Pójdziesz do szpitala czy co, zostawisz Kacpra w zamkniętym mieszkaniu i biedak umrze z głodu... Będziesz go miała na sumieniu, wiesz o tym?
Och, Kinga doskonale wiedziała! Miała jednak tyle na sumieniu...
– Na pewno cię uprzedzę, gdybym coś planowała.
– Przyrzekasz?
– Przyrzekam.
Teraz był dobry moment, by „uwrażliwić” przyjaciół, czyli Aśkę i przysłuchującego się rozmowie Czarka, że biorąc lek przeciwdepresyjny, Kinga może coś „kombinować”, ale... czuła się dobrze, nie myślała o samobójstwie, harując przez całe dnie, a noce przesypiała kamiennym snem... Nie. Nie musieli o niczym wiedzieć, bo nigdy się ich nie pozbędzie. Będą próbowali ją, Kingę, kontrolować jeszcze bardziej niż dotychczas.
Aśka niechętnie schowała klucze do swego mieszkania do kieszeni i podniosła się równie niechętnie, mając nadzieję, że Kinga ją zatrzyma. Poprosi, by została jeszcze z pół godzinki, ale takie zaproszenie nie padło. Dziennikarka z narastającą niechęcią pomyślała o niewdzięcznicach, do których wyciąga się pomocną dłoń, a one na tę dłoń plują... Spojrzała pytająco na Czarka.
Zwykle wychodzili razem. Tego wieczoru on również zamierzał ją zawieść: pokręcił głową.
– Zostanę jeszcze chwilę – rzekł cicho, patrząc pytająco na Kingę.
Ta wieloznacznym gestem wzruszyła ramionami.
Aśce nie pozostało nic więcej, niż się pożegnać.
Ani jedno, ani drugie jej nie zatrzymywało.
Będąc już za drzwiami mieszkanka, które z dnia na dzień stawało się bardziej przytulne, tak jak z dnia na dzień apartament Aśki na Narbutta stawał się bardziej obcy i zimny, Aśka aż zgrzytnęła zębami z frustracji i żalu.
– Zapłacisz mi, niewdzięcznico – mruknęła pod adresem Kingi. – Ty też, kutafonie –
dodała, mając na myśli Czarka, po czym wyłączyła dyktafon i powlokła się do siebie, na Narbutta, próbując nie wyobrażać sobie, co tych dwoje zacznie wyprawiać, gdy zostaną sami.
Zazgrzytała zębami.
– Zapłacicie mi za to. Oboje.
Czarek
Chciałem chwycić Kingę za ramiona i potrząsnąć nią.
– Nie bój się mnie! Zaufaj mi! Jestem po twojej stronie!
Chciałem ją chwycić i przytulić. Tak mocno, by usłyszeć bicie jej serca, i tak mocno, by ona słyszała bicie mojego.
– Kocham cię, więc pozwól mi kochać siebie. Już więcej cię nie zawiodę, nie zdradzę.
Zaufaj mi. Dlaczego patrzysz na mnie z takim chłodem? Czemu odsuwasz się na bezpieczny dystans, bym nie mógł cię nawet dotknąć? Nie skrzywdzę cię, Kinga, nigdy więcej.
Zamiast tego nastawiłem wodę w czajniku i zapytałem głosem tak zwyczajnym i wyprutym z emocji, jakbym nie czuł do tej kobiety zupełnie nic.
– Zrobię sobie herbaty. Tobie także zrobić?
Splotła ręce na piersi i odpowiedziała pytaniem na pytanie:
– Czego ode mnie chcesz?
„Kochać cię” – już miało mi się wymknąć, gdy w porę ugryzłem się w język.
– Chcę sprawić, byś była szczęśliwa – powiedziałem na głos, wiedząc, że zabrzmiało to, jakbym grał w tanim melodramacie, ale to było bezpieczniejsze niż tamte dwa słowa, które Kinga mogła opacznie zrozumieć. Bo tak też było: pragnąłem jej jak jeszcze nigdy w życiu. Nie, już wcześniej wzbudzała we mnie takie pożądanie – wtedy gdy jeszcze była nietknięta, gdy się broniła przed moimi gorącymi dłońmi, gdy odpychała spragnione usta, gdy wymykała się z objęć i mówiła „nie”. Dziś wieczór pragnąłem jej tak samo jak wtedy.
Jedno jej słowo, jeden gest i wziąłbym ją w tej kuchni, na stole albo na podłodze, w przejściu do pokoju, w korytarzu, nawet w łazience, opartą o drzwi. Wziąłbym ją na kanapie i na podłodze obok kanapy. Wystarczyło, żeby wyciągnęła rękę...
Ale Kinga cofnęła się o krok, jeszcze bardziej zwiększając dzielący nas dystans.
– Kocham cię, Kinga. Daj mi szansę – poprosiłem cicho, nienawidząc siebie za ten błagalny ton. Wiele kobiet oddałoby pół życia, by zaciągnąć mnie do łóżka, a ta... a ona... a Kinga...
– Będziesz miał swoją szansę – odparła chłodno, nie patrząc mi w oczy. – Za cztery dni.
Przecież obiecałam. Wysłuchasz mojej spowiedzi i albo dasz mi rozgrzeszenie, albo stąd wyjdziesz i więcej się nie zobaczymy. Dostaniesz swoją szansę – powtórzyła, podnosząc na mnie wzrok. Co miała w oczach? Miłość i nienawiść.
I dźgnęła mnie tymi dwoma uczuciami, niczym rozpalonym prętem.
Doskoczyłem do niej, chwyciłem w ramiona tak, jak o tym marzyłem od lat, wpiłem się ustami w jej usta i całowałem dotąd, aż zabrakło mi tchu, nie zważając na jej szaleńcze próby wyswobodzenia się.
Trzymałem ją nadal.
Staliśmy twarzą w twarz, niczym przeciwnicy na śmierć i życie.
– Nie mam cię z czego rozgrzeszać. Nie zrobiłaś niczego tak strasznego, czego nie mógłbym ci wybaczyć, rozumiesz? – w tej chwili powiedziałbym wszystko, byleby tylko mnie do siebie dopuściła. Bylebym mógł wziąć to, po co od tylu tygodni tutaj przychodziłem. Gdy nadal patrzyła na mnie bez słowa, z mieszaniną miłości i nienawiści, wrzasnąłem, doprowadzony do ostateczności: – Przecież nikogo, kurwa, nie zabiłaś!
To była sekunda, jak wywinęła mi się z rąk, chwyciła z wieszaka kurtkę i wybiegła w noc.