Ty nie zatłukłaś swojego synka młotkiem, bo nie umiał zawiązać sznurówek. Ty nie... Kurwa, Kinga, nie porównuj się do tych zwyrodnialców!!! Nic cię z nimi nie łączy, rozumiesz, nic!!!
– Owszem – odezwała się Kinga – coś jednak łączy: dzieci. Nasze dzieci – moje i ich –
nie żyją. Nie ma żadnej różnicy...
– JEST RÓŻNICA, BO TY ŻAŁUJESZ TEGO, CO ZROBIŁAŚ, A ONE ŻAŁUJĄ, ŻE
DAŁY SIĘ ZŁAPAĆ!!!
Aśka wywrzeszczała to i opadła na krzesło, dławiąc się powietrzem. Nie miała więcej argumentów.
Kinga siedziała długą chwilę blada, ale spokojna, a dziennikarka wiedziała, że i tak to do niej nie przemówiło. I tak czuje się winna i będzie się obwiniać aż do śmierci. Wreszcie Kinga wstała, obeszła stół, przyklękła przed Aśką, wzięła jej trzęsące się dłonie w swoje, zimne jak lód, i poprosiła:
– Opisz to. Spisz każde moje słowo. Może moja historia uratuje choć jedną matkę i choć jedno dziecko. Niech śmierć Alusi nie pójdzie na marne. Opisz to.
Aśka walczyła chwilę z gulą ściskającą gardło, wreszcie odrzekła:
– Tak zrobię.
Dziennikarka walczyła ze sobą jeszcze chwilę, by wyznać ze wstydem:
– Spiszę każde słowo, bo, Kinga, ja cię nagrywałam.
Kinga uśmiechnęła się lekko.
– Wiem. Mikrofon zwisa ci smętnie z dekoltu.
Aśka pokręciła głową, spoglądając w dół. Rzeczywiście, tak przejęła się historią Kingi, że zapomniała o mikrofonie, ale tamta nie wydawała się gniewać.
Wstały obie.
Czarek oderwał plecy od ściany.
Nic więcej nie zostało do powiedzenia.
Już mieli wychodzić: Aśka z Czarkiem, gdy ta pierwsza obejrzała się na Kingę, stojącą w przedpokoju z pustym spojrzeniem utkwionym gdzieś nad ich głowami.
– Kinga, nie zrobisz nic głupiego? Nie będziesz próbowała... wiesz?
Kobieta zamrugała, zogniskowała spojrzenie na pytającej i pokręciła głową.
– Możesz być spokojna. Mam jeszcze trochę w życiu do zrobienia.
Aśka próbowała uśmiechnąć się, ale chyba jej ten uśmiech nie wyszedł. Drzwi
maleńkiego mieszkania zamknęły się za nimi.
Już będąc na ulicy, chwyciła Czarka za rękaw kurtki.
– Masz jej pilnować, szmaciarzu, rozumiesz? Jesteś to winien jeśli nie Kindze, to
swojemu dziecku.
Mężczyzna aż zakrztusił się z oburzenia, ale nic nie odpowiedział i odszedł bez
pożegnania. Aśka zaś wróciła do swego apartamentu, wyjęła z barku butelkę wódki i upiła się do nieprzytomności. Gdy zaś przytomność odzyskała i już na spokojnie, żeby nie rzec: na zimno, odsłuchała z dyktafonu nagrania...
Aśka
Mam to! Normalnie mam Złoty Laur w kieszeni! Po raz pierwszy czuję, że robię – to znaczy piszę – coś wielkiego! Coś, co sprzeda się w nakładzie wprost kosmicznym, galaktycznym, wszechświatowym! I, niech mnie szlag, nie będę nic zmieniać, nic ubarwiać. Po prostu opiszę historię mojej znajomości z Kingą, od momentu gdy znalazłam ją w śmietniku, a zakończę jej spowiedzią nagraną na dyktafon. Słowo w słowo.
A potem sprzedam to temu, kto da najwięcej, i podzielę się z Kingą fifty-fifty. Zasłużyła na to. Zasłużyła na normalne, spokojne życie, bo swoje ta dziewczyna naprawdę odpokutowała.
Chociażby te osiem prób samobójczych. Jak to robiła? Wolę nie myśleć.
Albo elektrowstrząsy, którymi ją leczyli – kurwa, w XXI wieku stosuje się jeszcze coś takiego jak elektrowstrząsy?! Sitko na głowę, wajcha w dół i... no, kurwa, no! Podobno ona, Kinga, nic nie czuła, robią to pod narkozą, ale... ja dziękuję... Za którymś razem mogli przeholować z woltami i z Kingi zostałoby warzywo! I może nie byłoby to dla niej takie złe, bo żyć ze świadomością, że tamta, Kinga-czerwony-alarm, zamordowała – ludzie, zakopała żywcem! –
ukochaną córeczkę?!
Ja pierdolę...
Mam chyba kupę szczęścia, że usunęłam ciążę i mnie to nie trafiło, bo nawet jeślibym tego dziecka nie chciała i nie kochała to... Ja pieprzę...
Z drugiej strony jak można próbować osiem razy tak, żeby się nie udało...?
Kinga czekała.
Niby w jej życiu nie zaszły żadne zmiany, przynajmniej nic się nie zmieniło od zeszłej środy: chodziła do pracy, zostawała w niej do nocy, wracała ledwo żywa do domu, obdarzała skąpą czułością stęsknionego Kacperka, połykała to, co akurat było w lodówce, jeśli zapomniała zrobić zakupy – a do jedzenia nie przykładała żadnej wagi – to nie jadła nic, brała szybki prysznic i padała skonana do łóżka, zapadając w sen natychmiast po przyłożeniu głowy do poduszki.
Mimo to całe ciało spięte było w oczekiwaniu na coś, co musi, po prostu musi się zdarzyć.
Przecież nie pojechała w pierwszy czwartek do lasu, przezwyciężyła siebie, ten obłędny, niemal narkotyczny przymus, a zamiast tego opowiedziała całą historię dwojgu ludziom. I to jakim! Dziennikarce o oczach głodnych jak u rekina i ojcu zamordowanej przez nią, Kingę, córeczki.
To nie mogło przejść bez echa. To musiało się jakoś skończyć. Za bezwzględną szczerość zostanie albo ukarana, albo nagrodzona. Pozostało jedynie czekać.
I Kinga czekała.
Czarek przyszedł dwa razy. Posiedzieli. Pomilczeli.
Po jego pustym spojrzeniu, zapadłych policzkach i podkrążonych oczach widziała, że żałuje, och, jak bardzo żałuje, że Kingę poznał. Że po pierwszej wpadce, która rozwiązała się cudownie sama z siebie, nie dał sobie spokoju i wrócił... Aśka miała rację: był współwinny śmierci Alusi. Jak bardzo żałował, że się o tym dowiedział... Błoga nieświadomości, gdzieś się podziała, och, gdzież?!
Kinga żegnała go za każdym razem bez żalu i nie prosiła o następną wizytę. Wiedziała, że i tak przyjdzie. Z poczucia winy. Ona, Kinga, o poczuciu winy wiedziała wszystko. Mogłaby wykładać ten temat na uniwersytecie, choć doktor Izbicki, do którego rzeczywiście poszła na prywatną wizytę, powtórzył jej to, co tłumaczył tyle razy bezpłatnie, prowadząc ją jako pacjentkę oddziału psychiatrycznego:
– Pani Kingo, działała pani w odmiennym stanie świadomości. Powiedzmy, że miała pani dwie osobowości. Schizofrenik nie może ponosić winy za to, co czyni jego drugie ja, tak jak nie odpowiada za czyny zupełnie obcej osoby! To nie była pani, tam, w lesie, z córeczką! A nawet jeśli, to przecież chciała ją pani ratować tak, jak zrobiłaby to każda kochająca matka, której dziecko ktoś próbowałby porwać i sprzedać mafii, prawda? Proszę powiedzieć, gdyby
rzeczywiście istniało takie zagrożenie, nie zrobiłaby pani wszystkiego, wszystkiego, by ratować Alusię?
– Zabiłabym siebie, nie ją – wydusiła Kinga w odpowiedzi.