Выбрать главу

Smukały.

Aśka udała się więc „gdzieś w okolice Smukały” i tam usłużni sąsiedzi, z takimi samymi mniej więcej komentarzami jak ich poprzednicy, wskazali opuszczony dom rodzinny Kingi Król, wtedy jeszcze Kingi Drabicz, nie szczędząc komentarzy.

– A taka porządna rodzina była, ci Drabicze... I Kinga też, miła, uczynna dziewczyna.

– Cicha woda, cicha woda! Kto by pomyślał, że to niewiniątko jest zdolne do takiej zbrodni.

– A ile my się tego dzieciaka naszukali?! Dwa dni las przeczesywalim razem z policją i strażą. Pod każdy kamień, każdy pień zaglądalim...

– Szkoda, szkoda małej... Ale i rodziny szkoda. Co się wstydu za córkę najedli...

Sąsiadom przez miesiąc na oczy pokazać się nie mogli, aż wyjechali w Polskę... Dokąd? A kto ich tam wie...

– Nowakowa słyszała, że na poczcie adres zostawili, niby dla sądu, jakby jakieś

wezwanie przyszło, bo wie pani, pani redaktor, ona, ta ich córeczka, rozprawę miała o zabicie dziecka i sąd tę kurwę – przepraszam panią redaktor, ale to z nerw, nawet po dwóch latach nerwy mnie biorą, jak sobie przypomnę – więc sąd tę całą Kingę uniewinnił. Że niby niepoczytalna.

– A ona mi tam na poczytalną wyglądała. Studia przecież skończyła. To jaka ona niby niepoczytalna?

– Pomogłem coś? No to niech pani dobrze o nas, bydgoszczanach, napisze.

– Całe miasto dzieciaka szukało. Calusieńkie!

Nim Aśka dotarła w swoim artykule do poszukiwań Ali Król, udała się na pocztę i

swoimi sposobami zdobyła adres rodziców Kingi.

Bo Aśka Reszka miała swoją misję, która nie kończyła się na napisaniu artykułu i

odebraniu nagrody (oraz kasy). Aśka chciała pogodzić swoją najlepszą przyjaciółkę z rodziną. I dwa dni później jechała na drugi koniec Polski, aż pod Kłodzko, gdzie przed ludźmi i światem ukryli się Anna i Tadeusz Drabiczowie.

Aśka

Oczywiście w pierwszej chwili nie chcieli ze mną rozmawiać. „Bez komentarza, bez komentarza” – powtarzał ojciec Kingi, próbując wypchnąć mnie za drzwi i zatrzasnąć je za moimi plecami.

Ja jestem jednak uparta: wyrzucą mnie drzwiami, wrócę oknem. Na szczęście nie

musiałam. Po prostu usiadłam na schodkach chałupy, w której mieszkali, i nie ruszyłam się dotąd, aż – nie chcąc zwracać uwagi wścibskich sąsiadów – wpuścili mnie do środka.

– Czego pani od nas chce? – zapytał zmęczonym tonem ojciec Kingi, uchylając drzwi. –

Powiedzieliśmy wam wszystko, co chcieliście. Co jeszcze pani chce usłyszeć?

– Chcę, żebyście wy czegoś posłuchali. Potem porozmawiamy albo wyjdę bez słowa.

Zgoda?

Nie miał większego wyboru, domyślając się – i słusznie – że jeśli wyjdę, to znów usiądę na schodkach i będę tam tkwiła do oporu, aż zrobią to, po co przyjechałam, więc zaprosił mnie gestem do skromnego salonu – dużo powiedziane jak na ciemną izbę starej chaty, połączoną z kuchnią, a jego żona tak samo zbolałym głosem zapytała, czy wolę kawę czy herbatę.

– Wolę, żebyście państwo usiedli tu ze mną na kilka chwil i wysłuchali tego nagrania.

Postawiłam pośrodku stołu nakrytego lepiącą się ceratą dyktafon, a gdy usiedli z westchnieniem, włączyłam odtwarzanie. Słysząc pierwsze słowa spowiedzi Kingi, jej ojciec poderwał głowę i cofnął się na krześle, matka krzyknęła cicho i zasłoniła oczy dłońmi.

– Będzie nas pani tym dręczyć? – zapytał mężczyzna.

– Troszeczkę. Chcę wiedzieć, co macie na ten temat do powiedzenia. Mogę puścić dalej?

Zrezygnowany, kiwnął głową.

Słuchali, nie przerywając już ani słowem, aż do końca.

Aż do:

„– Opisz to. Spisz każde moje słowo. Może moja historia uratuje choć jedną matkę i choć jedno dziecko. Niech śmierć Alusi nie pójdzie na marne. Opisz to.

– Tak zrobię”.

Wyłączyłam dyktafon, a rodzice Kingi podnieśli na mnie zaczerwienione od łez oczy.

Czekałam, aż dojdą do siebie i... I, kurwa, poproszą o telefon do córki, by usłyszeć jej głos, zapytać, jak się czuje, kiedy mogą do niej przyjechać i porozmawiać spokojnie. Przecież oni też zawinili śmierci wnuczki, udając, że z Kingą nic się nie dzieje! To jej matka, gdy Kinga próbowała powiedzieć o demonach zżerających jej mózg, zakneblowała ją słowami:

– Co ty wymyślasz, dziecko? Jaki Kaliningrad?

To oni oboje nie widzieli nic dziwnego w tym, że Kinga boi się spuścić córeczkę choć na chwilę z oka. Czy nie czują się winni? Nie wobec Alusi, ale wobec Kingi właśnie?

Musiałam mieć dziwny wyraz twarzy – znów byłam w lekkim szoku, tym razem

spowodowanym ograniczeniem albo nieczułością tych ludzi, bo odezwała się matka Kingi:

– Gdyby ona wtedy powiedziała, że nie chce tego dziecka... że nie kocha Ali, nie może się nią zajmować... przecież byśmy pomogli. Zajęli się małą. Oboje jesteśmy niestarzy, wychowaliśmy dwoje dzieci, wychowalibyśmy i trzecie. Ale ona wymyślała jakieś niestworzone historie, żeby siebie usprawiedliwić, a potem... potem to zrobiła. Już byłoby lepiej, gdyby oddała Alę do adopcji – dokończyła łamiącym się głosem i zaczęła cicho płakać, a ja nagle pojęłam, że oni nic z tego, co przed chwilą Kinga im powiedziała, nic z całej jej spowiedzi nie zrozumieli.

Kompletnie nic!

– Jakbyście się Alą zajęli? Obronilibyście ją przed ruską mafią?! – wrzasnęłam doprowadzona do ostateczności.

Ojciec Kingi spojrzał na mnie jak na wariatkę:

– Pani chyba nie uwierzyła w te bzdury o mafii? Nie było żadnej mafii.

– Była! W głowie Kingi była! Tak rzeczywista jak wy dwoje, jak Ala, jak... jak cała reszta!

Owszem, Kinga oszalała, uroił sobie to jej umysł, ale wy, jej rodzice, powinniście to dostrzec!

Próbowała wam powiedzieć! Przecież próbowała...

Załamałam się. Opadłam na krzesło, potarłam twarz dłońmi. Jeśli tych dwoje,

najbliższych kiedyś Kindze ludzi, nie głupich, nie wrogich i nie żądnych sensacji, nie rozumie jej stanu nawet teraz, po latach i po tym, co usłyszeli, czy zrozumieją zupełnie obcy, którzy przeczytają artykuł?

Po raz pierwszy, od kiedy zajmowałam się „sprawą Kingi”, poczułam strach. Naszły mnie wątpliwości, czy rzeczywiście opowiedzenie jej historii całej Polsce ma sens. Czy jeszcze bardziej tym Kindze nie zaszkodzę, ale... ona opowiedziała to nie dla siebie, ale dla innej matki, która przeżywa to samo. Może rodzice tej drugiej przeczytają i dostrzegą to, czego rodzice Kingi nie chcieli widzieć?