Takie jest przesłanie tego artykułu. Po to mam go napisać. O tym muszę pamiętać.
– Dlaczego nie zaczęliście szukać dziecka od razu? – wyrwało mi się pytanie, które nurtowało mnie od kilku dni. – Gdy tylko zadzwonili do was, że Kinga miała wypadek? Przecież wiedzieliście, że uciekła z dzieckiem?
– Nic nie wiedzieliśmy – odparła matka Kingi takim samym znużonym tonem co na
początku. – Napisała, że wyjeżdża do Krzyśka, co mieliśmy nie wierzyć? A że w środku nocy? Od początku zachowywała się jak szalona, kto tam nadąży za młodą matką... Uciekła bez dokumentów, nikt jej nie szukał, bo tamten, mówię o byłym zięciu, myślał, że jest z nami, my byliśmy pewni, że jest u niego. Co mieliśmy dzwonić... Dopiero kiedy zaczęła dobijać się do naszych drzwi policja i pytać o Alę... Szukaliśmy ze wszystkimi... Ale już było za późno...
Kobieta zwiesiła głowę, ale... nie było mi jej żal. Nic na to nie poradzę. Przez dwa dni nie zainteresować się jeśli nie córką, to maleńką wnusią? Co za, kurwa, ludzie?
– Dlaczego uznano, że Ala nie żyje? Przecież mógł ją ktoś znaleźć i... – chciałam to pytanie zadać Kindze, ale zabrakło mi odwagi – wywieźć za granicę. – „Do Kaliningradu”, dokończyłam w myśli.
– Mieliśmy tu problem ze zdziczałymi psami – mruknął mężczyzna. – Znaleźli miejsce, gdzie mogła... to zrobić, ale po dwóch dniach i ulewie... No i ten kocyk. Ja tam myślę, że Kinga wrzuciła małą do rzeki. Nie wierzę w to całe zakopywanie i otulanie mchem. Do rzeki, i po kłopocie.
– Tadek! – krzyknęła matka Kingi, ale bez przekonania. Tylko dlatego, że przy obcej, do tego dziennikarce, wypadało tak krzyknąć.
Patrzyłam na nich oboje i... chciało mi się rzygać. Pomyśleć, że marzyłam o pojednaniu tej rodziny. O tym, by Kinga odzyskała przynajmniej rodziców...
Masakra.
Więcej pytań nie miałam.
Nie mogłam na tych dwoje patrzeć już ani chwili dłużej.
Pożegnałam się chłodno i wyszłam.
Przy furtce dogoniła mnie kobieta. No dobra, nazwę ją tak po raz ostatni: matka Kingi.
– Jak ona sobie radzi? – zapytała.
Gdybym w jej głosie znalazła choć cień prawdziwej troski o córkę, o której przez całą naszą rozmowę mówiła „ona”, może odpowiedziałabym co innego, ale zadała to pytanie pro forma, bym o niej źle nie pomyślała, tak jak chwilę wcześniej krzyknęła to: „Tadek!”.
Odwróciłam się więc i rzuciłam mściwie przez ramię:
– Wszystkiego dowiecie się z gazet. W przyszłą sobotę. Weekendowe wydanie „Skandali”.
Kobieta jęknęła cicho i przygarbiona wróciła do domu.
Ja zaś...
Ja miałam przed sobą jeszcze jedno spotkanie, na które cieszyłam się nie mniej niż na to dzisiejsze. Kurewsko się, doprawdy, cieszyłam.
Z Krzyśkiem Królem – eksmężem Kingi a swoim ekskochankiem – Aśka postanowiła
spotkać się na gruncie neutralnym: u niego w robocie. Pamiętała, jak podczas ostatniego spotkania, dwa lata wcześniej, przypieprzył jej tak, że nakryła się nogami. Teraz raczej by mu się to nie udało, bo Aśka była o kilka dych cięższa – no i nim wziąłby zamach, ona wgryzałaby mu się w krtań – na wszelki wypadek jednak wybrała biurowiec na peryferiach Warszawy, gdzie Krzysio-Pysio był aktualnie jednym z szeregowych pracowników działu obsługi klienta dużego ubezpieczyciela.
Z tym wrednym pyskiem i kaprawymi oczkami świetnie się nadawał do roli mendy, która miała zbywać każdego skarżącego się na działalność firmy.
Aśka wypatrzyła go przy jednym ze stanowisk, ustawiła się w kolejce pod tabliczką
„REKLAMACJE” i cierpliwie odstała niemal godzinę, by wreszcie usiąść na niewygodnym krzesełku i usłyszeć niezachęcające:
– Słucham panią?
Gdy podniósł wzrok i ją rozpoznał, przez twarz przemknął mu cień wściekłości.
– Czego chcesz? – warknął przyciszonym głosem.
– Pogadać. Krótko. O Kindze.
Wpatrywał się w nią przez parę chwil, jakby próbował sprawić, by znikła, po czym
rozluźnił się. Widać myślał, że Aśka chce pogadać o alimentach na dziecko...
– Co chcesz wiedzieć? Rozwiedliśmy się. Ostatni raz widziałem ją na kończącej wszystko rozprawie, i tyle. Mieszkanie było moje...
– Wiem, wiem, że nie dostała od ciebie ani złotówki, ale to mnie nie interesuje. Gdy urodziła Alę, nie domyśliłeś się, że z Kingą coś jest nie tak?
Na dźwięk imienia „Ala” po twarzy tamtego przemknął grymas. To pewnie był ostatni z tematów, na jakie facet, którego nazwisko nosiła zamordowana dziewczynka, chciał rozmawiać.
– Zachowywała się dziwnie – odmruknął niechętnie po dłuższej chwili. – Nikomu nie
pozwalała dotknąć dziecka. Ani obcym, ani swoim. Wtedy myślałem, że to nawet okej, bo tak niby kocha tę małą, taką jest troskliwą matką, ale co ja tam mogłem wiedzieć, skoro w szpitalu byłem raz, a gdy przywiozłem ją do domu, kazała od razu wieźć się do rodziców. Dopiero potem, po wszystkim, jak dostałem wezwanie na policję i mnie przesłuchiwali... rzeczywiście mogła się wydać szalona. Miała obłęd w oczach, gdy ktoś zbliżał się do dziecka.
– Nie mówiła, czego się boi?
– Mnie się bała – prychnął. – Przecież wiedziałem, że to nie mój dzieciak. Mimo
wszystko szkoda mi tej małej. Była... taka mała...
Mężczyzna odwrócił wzrok, a Aśka wyczuła, że mówi szczerze. Nie stać go było na nic więcej niż „taka mała...”, ale jak na Krzysztofa Króla, ojca niechcianego i nie swojego dziecka, to i tak było dużo.
Aśka usłyszała już wszystko, co chciała usłyszeć. Wstawała z plastikowego krzesełka, które mało pod nią nie pękło, gdy zapytał cicho:
– Co z nią? Z Kingą? Doszła do siebie?
Dziennikarka odwróciła się przez ramię, jak wtedy, na podwórku rodziców Kingi,
zaskoczona, że ten facet rzeczywiście pyta z troski o Kingę, a nie o swoje dobre imię.
– Jakoś sobie radzi – odpowiedziała. – Dzięki.
Kiwnął głową i wcisnął numerek następnego klienta.
Kiedy już siedziała z kieliszkiem wina w sterylnym i nieprzytulnym zaciszu swego
apartamentu, Aśka pozwoliła sobie na refleksję: jak bardzo samotną z całym swoim obłędem pozostawiono Kingę w momencie, gdy była najbardziej wrażliwa i powinno się ją, młodą matkę, otoczyć największą troską i uwagą. Szczególnie że ponoć była kochana przez bliskich.