Pochodziła z dobrego domu, nie z jakiejś patologicznej rodziny. Nikogo nie skrzywdziła –
oczywiście do feralnego czwartku sprzed dwóch lat – i jeśli można z całym przekonaniem powiedzieć o kimś, że jest dobrym człowiekiem, to właśnie o Kindze...
Gdzieś przy trzecim kieliszku wina Aśka zaczęła rozmyślać nad własną samotnością,
zalewając się łzami. Jej nawet kot z kulawą nogą nie przyszedłby z pomocą, choćby o nią prosiła i błagała. Gdyby urodziła to swoje dziecko i to w jej mózgu włączyłby się „Czerwony alarm!”, skończyłaby w norze pod szopą działkowicza, jak Kinga.
Nie, ona, Aśka Reszka, zapiłaby się na śmierć. Właśnie tak...
Oprzytomniawszy koło południa następnego dnia, łyknęła parę tabletek aspiryny, pół
szklanki soku z pomarańczy, włączyła dyktafon i pracowicie, słowo po słowie, zaczęła spisywać nagranie. Całą spowiedź Kingi Król. Oprócz wstępu, którym „okrasi” jej historię, nie zamierzała zmieniać zupełnie nic. Opowieść Kingi była wystarczająco wstrząsająca i powinna przynieść oczekiwany skutek: uratować choć jedno ludzkie istnienie.
Gdyby Aśka wiedziała, jak bardzo się myli, pojechałaby na Starówkę, zeszła trasą W-Z
na most Śląsko-Dąbrowski i utopiłaby dyktafon wraz z nagraniem w Wiśle...
Czarek
Próbowałem. Naprawdę próbowałem zrozumieć Kingę i jej wybaczyć, ale obraz
dwutygodniowej Ali, mojej córeczki, przysypywanej liśćmi wrył mi się w pamięć. Miałem go przed oczami, gdy zasypiałem i gdy się budziłem. Na miłość boską, jaka matka byłaby zdolna do takiego czynu? I czy kobietę, która to robi własnemu dziecku, można ciągle nazwać matką?
Rozumiem: zwariowała, ale... ludzie kochani, coś takiego jak okno życia jest chyba w każdym szpitalu, także w Bydgoszczy, prawda? Tysiące bezdzietnych par czekają, by adoptować niemowlę, szczególnie zdrowe i śliczne jak moja Alusia.
Czy Kinga nie mogła jej oddać? Musiała zabić?
Ludzie zabijają w afekcie, wiem, ale ona to zrobiła z zimną krwią! Przecież to dziecko nie wkurzało jej ciągłym płaczem czy czymś tam! Sama mówiła: „Alusia leżała cicho i patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami”. Jak mogła... Jak mogła to zrobić...?
Nie, dłużej nie dam rady udawać dobrego samarytanina. Niech Aśka gra rolę
przyjaciółki, skoro potrafi po tym, co usłyszała. Może ma grubszą skórę niż ja.
Nie pójdę więcej na Dąbrowskiego.
Pierdolę to.
Artykuł był gotowy!
Jeszcze tylko wybrać zdjęcia, których zrobienie Aśka zleciła pewnemu sprytnemu
paparazzi: Kinga klęcząca przy malutkim grobku – smutna, zdjęcie z profilu, tak by twarzy nie można było z całkowitą pewnością rozpoznać – a przed kobietą, na białym marmurze, wyraźny złocony napis: „Alusia Król, żyła dwa tygodnie”, i może jeszcze jedno, to na którym Kinga patrzy w puste okna swojego domu, tutaj, na Dąbrowskiego – oczywiście wszystkie fotki zrobione z ukrycia, by kobieta wyszła naturalnie, broń Boże, zdjęcia pozowane! – i... wielka chwila jest tuż-tuż!
A nie! Potrzebny jest też dobry tytuł. Poruszający. Zachęcający do kupna gazety. Ale bez taniej sensacji. Może: „Zabiłam córeczkę. Jak mam dalej żyć?”. Niezły... Ale to jeszcze nie to...
Aśka myślała ładnych parę minut, nim wymyśliła tytuł-cud: „Zabiła córeczkę. Ta tragedia może się zdarzyć każdej z nas!”. O, był może długi, ale na temat. Nie oskarża, ale ostrzega. I przyciąga uwagę. Do tego zdjęcie klęczącej Kingi... Ludzie będą czytać i płakać. I pilnować swoich żon, córek, sióstr czy przyjaciółek. O to w tym wszystkim chodzi, czyż nie?
O kasę i o nagrodę też, ale tylko trochę.
Dziennikarka spakowała materiał na płytkę i zaniosła prosto do redaktora naczelnego najbardziej plotkarskiego brukowca w całym kraju: „Skandale”. Tylko to plugawe pisemko mogło zapewnić sprawie Kingi największy rozgłos...
– Jacek, mam dla ciebie perełkę. Spowiedź dzieciobójczyni – rzekła od progu, nawet się nie witając.
Mężczyzna pod pięćdziesiątkę, o oczach czujnych jak u rekina – kropka w kropkę takich samych, jakie czasem miewała Aśka, tylko nieco bardziej przepitych – spojrzał na jedną ze swych najpłodniejszych reporterek z nieukrywanym pożądaniem.
Nie, nie pragnął Aśki Reszki, wolał materiał. Prawdziwą perełkę, jak się wyraziła. Zaś słowo „dzieciobójczyni” wywołało u Jacka Sondera niemal ślinotok.
– Dawaj – rzucił, a gdy tylko plik z tekstem otworzył mu się na ekranie komputera, zaczął
pożerać wzrokiem linijkę po linijce.
Aśka czekała z zapartym tchem. Wiedziała, że tekst jest dobry, bardzo dobry, ale czy wystarczająco skandaliczny, by zainteresować tego faceta?
– Masz autoryzację? – zapytał, gdy skończył czytać. – Musisz mieć. To za ciężki temat, by puścić bez zgody zainteresowanej.
– Mam nagranie. Co do słowa.
Odtworzyła mu ostatnie minuty rozmowy:
„Opisz to. Spisz każde moje słowo. Może moja historia uratuje choć jedną matkę i choć jedno dziecko. Niech śmierć Alusi nie pójdzie na marne. Opisz to” – głos Kingi wybrzmiał w zagraconym pokoju i umilkł.
Jacek Sonder siedział chwilę, bujając się na krześle z rękami splecionymi na karku i wzrokiem wbitym w sufit, wreszcie wycedził:
– To kurewsko dobry materiał. Dajemy to na pierwszą stronę w najbliższy weekend.
Sama mamusia nas o to prosi, wręcz błaga! Świetna robota, Aśka, naprawdę świetna. Ile za to chcesz?
Bez mrugnięcia okiem przyjął zawrotną kwotę, której zażądała dziennikarka, puszczając mimo uszu jej: „Połowę oddam Kindze, jest biedna jak... jak to bezdomna”, wypisał od razu przelew, złożył zamaszysty podpis i podał go Aśce, myślami będąc już zupełnie gdzie indziej.
Gdy zaś dziennikarka, uszczęśliwiona jak nigdy w życiu, wybiegła złożyć przelew w
banku, wcisnął guzik interkomu i rzucił do sekretarki:
– Daj mi tu Adasia. Mam dla niego robotę.
Gdy chłopak się zjawił, ten sam, który robił dla Aśki zdjęcia Kingi, naczelny nie musiał
go nawet wysyłać w teren.
– Masz zdjęcie tej laski, co zabiła dziecko, idącej ulicą? Najlepiej pod jej domem?
Adaś uśmiechnął się szeroko. Pewnie, że miał. Znał się na swojej pracy nie gorzej niż Aśka i zrobił Kindze Król tyle zdjęć, że mógłby obdzielić nimi wszystkie konta na facebooku w całej Polsce.
Jego szef wrzucił na ekran plik i przez parę minut przeglądał fotki jedną po drugiej.
Wreszcie stuknął palcem w ekran.
– To jest dobre.
Przedstawiało Kingę idącą na wprost obiektywu aparatu, tak że jej twarz była doskonale widoczna, zwłaszcza jeśli dało się na nią zbliżenie, lecz jeszcze bardziej zadowalające Jacka Sondera było tło: powojenny blok z widoczną nazwą ulicy. Jeśli ktokolwiek miałby ochotę szukać Kingi Król, skierowałby się prosto na Dąbrowskiego w Warszawie. A naczelny