„Skandali” miał nadzieję, że Kinga w niedługim czasie stanie się gwiazdą wszystkich mediów w Polsce, nową celebrity, godną następczynią Karoliny M., słynnej dzieciobójczyni ze Śląska. Już jego, Sondera, w tym głowa, by tak się stało.
– Trzymaj te zdjęcia w paru miejscach. Są na wagę złota. Gdy o naszym nowym odkryciu zrobi się głośno, pewnie będzie się próbowało gdzieś zaszyć i wtedy te fotki będą jak znalazł.
Temat na długie tygodnie, jeśli nie miesiące.
– Jasne, szefie. – Adaś uśmiechnął się szeroko, już licząc, ile w sumie zarobi na tym jednym, dość prostym zleceniu. I uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Zrób coś dla mnie – mruknął jego szef, przyglądając się wybranemu zdjęciu. – Ta cała Kinga wygląda tu na smutną.
– Na każdym tak wygląda – zauważył paparazzo. – Ogólnie sprawia wrażenie, wiesz,
szefie, załamanej.
– Ale od czego mamy Photoshop? – zapytał retorycznie naczelny. – Chcę, żeby się
uśmiechała, wiesz, kącikiem ust, tak... nieco wrednie.
– No problem, szefie. Prosisz, masz.
I po dwóch kwadransach Jacek Sonder dostał zdjęcie swoich marzeń: portret
dzieciobójczyni zadowolonej z tego, co zrobiła.
Klepnął chłopaka w plecy.
– Masz premię. Teraz spadaj, muszę pomyśleć.
A gdy Adaś wyszedł, równie uradowany co godzinę wcześniej Aśka Reszka, otworzył
plik z artykułem jej autorstwa, mruknął:
– Co za pierdolony melodramat, dajmy czadu! – i uśmiechając się tak wrednie jak Kinga na przerobionym zdjęciu, zaczął przerabiać tekst...
Aśka nie była tak głupia, by zostawić sprawę reportażu swemu szefowi. Miała zamiar trzymać rękę na pulsie od początku – to jest od zgarnięcia wynagrodzenia – po pierwsze egzemplarze gazety, jeszcze ciepłe i pachnące farbą drukarską, zebrane wprost z prasy.
Ale jej szef był sprytniejszy i dużo bardziej bezwzględny – oraz pazerny – niż
dziennikarka. Kingę zaś określił na swój użytek dwoma słowami: „kurwia sucz”. Jej historia nie poruszyła go nic a nic. Wyraźnie przesłanie, które pierwotnie niosła, miał głęboko w dupie. Co go obchodził los kilkunastu kobiet, które mogły zabić kilkanaście bachorów – hipotetycznie przecież – wobec krociowego zysku ze sprzedaży „podrasowanej” historii?
Osobiście udał się do drukarni i przykazał szefowi nocnej zmiany:
– Puścisz pierwsze pięć tysięcy tego – tu wręczył płytę CD podpisaną numerem jeden – i gdy tylko Aśka Reszka zgarnie parę pierwszych egzemplarzy, a zrobi to na pewno, wyślesz do jakiejś pipidówy gdzieś w Bieszczadach, a resztę nakładu puścisz z tego – tu dał mężczyźnie płytę oznaczoną wyraźną dwójką.
Ten przytaknął, nie wdając się w szczegóły. Nie raz i nie drugi dostawał takie polecenie.
Przekręty z treścią brukowca robili już parokrotnie.
Gdy Jacek Sonder, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, poszedł do domu,
maszyny drukarskie ruszyły, a los Kingi właśnie zaczął się dopełniać...
Jak naczelny słusznie podejrzewał, Aśka przybiegła do drukarni nocą i trzęsącymi się z podekscytowania dłońmi chwyciła pierwsze egzemplarze „Skandali”.
Jest, jest jej artykuł! Piękne zdjęcie smutnej kobiety nad grobem dziecka, wzruszający tytuł i takiż tekst. Przyciskając do piersi swą przepustkę na rozdanie nagród dla dziennikarza roku, poszła najpierw na Dąbrowskiego, by podzielić się swą zdobyczą z Kingą. W oknach jej mieszkanka było ciemno – pewnie znów pracowała do późna i ledwo żywa położyła się spać, nie czekając na gazetę – ale Aśka położyła jeden egzemplarz na wycieraczce pod jej drzwiami. Z
samego rana Kinga przeczyta swoją historię i może wreszcie poczuje ulgę? Odkupienie win? Coś poczuje na pewno...
Potem Aśka wróciła do domu i otworzyła szampana, z miejsca wypijając pół butelki.
Zasłużyła na świętowanie. Byli świetni oboje: i artykuł, i ona, Aśka Reszka. Aśka może nawet lepsza!
Kinga, z uchem przyłożonym do drzwi poczekała, aż dziennikarka położy gazetę na
wycieraczce i odejdzie. Nie chciała czytać swojej historii przy kimkolwiek. W ogóle nie chciała jej czytać. Podniosła jednak gazetę. Wróciła do przedpokoju, włączyła światło i...
Pierwszy szok: ona, Kinga, przy grobie Alusi. Kto jej zrobił to zdjęcie? I kiedy? Przed tym jak opowiedziała Aśce całą historię czy po? A czy to ma jakieś znaczenie...? Niejasne przeczucie, że owszem, ma, kołatało kobiecie po głowie, ale była zbyt zmęczona i
zdenerwowana, by się tym przejmować.
Przeczytała raz i drugi tytuł. Brzmiał strasznie. Szczególnie te dwa pierwsze słowa:
„Zabiła córeczkę”. Podtytuł tłumaczył wszystko, ale mimo to bolało, bardzo bolało... Miała nadzieję, że Aśka okaże się delikatniejsza, cóż... Przecież liczył się tylko zysk. Całego artykułu nie była w stanie przeczytać. Jedynie początek tej dziwnej znajomości: dziennikarka z bezdomną... Potem był stenogram ich rozmowy z pamiętnego czwartkowego wieczoru. Aśka dotrzymała słowa, nie pominęła niczego. Kończył się słowami Kingi, jej przesłaniem: „Opisz to”.
Łzy napłynęły kobiecie do oczu, powróciło wspomnienie Alusi. Jej niebieskich oczu
patrzących na matkę ze spokojem i powagą.
– Jeśli ocalimy tym, kruszynko najmilsza, choć jedno maleństwo... choć jedną kobietę...
Zmęczona płaczem, zasnęła dopiero o świcie.
Kinga
Przez resztę nocy śniła mi się Ala. Tuliłam ją do serca, wdychałam zapach jedwabistych kędziorków, dotykałam gładkiej buzi, a ona chwytała paluszkami moją rękę i trzymała mocno.
Czułam spokój, a szczęście przepełniało mnie tak dogłębnie, że aż dusiło w gardle. Wiedziałam, że jesteśmy bezpieczne tu, gdzie się znalazłyśmy, że nikt nam nie zagraża i nikt nie odbierze mi mojej kruszynki.
Obudziłam się, czując resztki tego szczęścia i poczucia bezpieczeństwa, i uśmiechnęłam się chyba po raz pierwszy od dwóch lat. Wiedziałam, że tym artykułem, który ukaże się dziś w całej Polsce, odkupiłam choć odrobinę winy, że to pierwszy krok do wybaczenia. Wybaczenia samej sobie, bo wiem, że Alusia wybaczyła mi już dawno.
Nim wstałam, by nakarmić jak zawsze głodnego Kacperka, powzięłam postanowienie: oprócz pracy dla bezdomnych będę jeździła po szpitalach położniczych i rozmawiała z matkami –
może któraś z nich będzie miała podobne urojenia co ja i zechce mi się zwierzyć? Już ja będę wiedziała, co robić... Tym razem nie odpuszczę. Nie zginie następne dziecko, nie oszaleje z rozpaczy inna kobieta.
Tak. Po raz pierwszy od dwóch lat czułam lekkość w sercu. Ból wróci, to pewne, ale w tej chwili mojemu życiu nadano sens i cel.
Do KonGarden przyleciałam jak na skrzydłach. Byłam jak zwykle pierwsza, otworzyłam więc komputer i całkiem zatraciłam się w pracy nad nowym projektem. Nie zauważyłam przyjścia kolegów. Może powinnam...? Nie zwróciłam uwagi na dziwną ciszę, tak niepodobną do tego miejsca, która zdawała się narastać z minuty na minutę.