Spodziewała się reakcji, ale nie aż takiej! Kinga się ucieszy!
Mina Aśce zrzedła, gdy otworzyła pierwszy esemes, od kumpelki dziennikarki.
„Toś się popisała. Gratulacje :/”.
Hmm... Dziwny. Ale ludzka zawiść jest jak wszechświat, bezgraniczna. Drugi był
podobnej treści. Trzeci z dopiskiem: „Ale to już było...”. Czwarty zaś, który przewrócił świat Aśki do góry nogami, przyszedł od Czarka i brzmiał: „JAK MOGŁAŚ JEJ TO ZROBIĆ?!
JESTEŚ ZWYKŁĄ HIENĄ!!!”.
– Coś tu, kurwa, kurewsko nie gra! – wrzasnęła Aśka, ubrała się w to, co miała pod ręką, przepocone wczorajsze ciuchy, i pognała do kiosku.
Na widok krzykliwego tytułu pisanego ohydną krwistą czcionką i zdjęcia wrednie
uśmiechniętej Kingi nogi się pod nią ugięły. Porwała gazetę, rzucając kioskarce dychę i nie czekając na resztę, wróciła pędem do domu i tam w spokoju, czy wręcz przeciwnie: chodząc od ściany do ściany niczym oszalała lwica, przeczytała to, co zrobiono z jej wspaniałego, poruszającego artykułu. Naczelny, „ten kurwisyn naczelny”, znał się na swojej robocie: tnąc zdania, wyrywając je z kontekstu, „przypadkiem” pomijając niektóre słówka, zmienił historię nieszczęsnej kobiety w krwawe wyznania bezwzględnej, zimnej morderczyni. Gdy Aśka doszła do swojej kwestii, która pierwotnie brzmiała: „JEST RÓŻNICA, BO TY ŻAŁUJESZ TEGO, CO
ZROBIŁAŚ, A ONI ŻAŁUJĄ, ŻE DALI SIĘ ZŁAPAĆ!!!”, a w tekście, który miała przed
oczami, stało jak wół: „TY NIE ŻAŁUJESZ TEGO, CO ZROBIŁAŚ, A TEGO, ŻE DAŁAŚ SIĘ
ZŁAPAĆ!!!”, aż zawyła z furii.
– Zabiję cię, skurwysynu, zabiję – warczała, wybiegając z domu i łapiąc taksówkę. – Co za bydlę z ciebie, co za pojebane bydlę – syczała, jadąc do redakcji.
Parę chwil później rzucała te słowa w twarz uśmiechającemu się od ucha do ucha Jackowi Sonderowi.
– Asieńko, skarbie, nie ciskaj się! Przecież tego chciałaś: artykułu, który wywoła burzę. I, niech mnie szlag, wywołał! Mamy nasz materiał na pierwszych stronach wszystkich portali: Wirtualnej, Onetu, Interii, wybiórczej. Telefony się urywają. Wszyscy proszą o zgodę na przedruk. Wielki come back Karoliny M. tylko w jeszcze lepszym, bardziej krwawym wydaniu, bo tamta przynajmniej zabiła dziecko, nim je zakopała, a ta twoja...
– Zamknij się, złamasie! Dobrze wiesz, o co chodziło w tym artykule! Umiesz czytać, łachudro! Wiedziałeś, po co go napisałam! Po co ona mi zaufała i opowiedziała swoją historię!
Dobrze, kurwi synu, wiesz!!!
– Oj tam, oj tam, melodramat z tego wam wyszedł. A mój, to znaczy nasz – mój i twój –
to kawał krwistego steku. Publika to łyknie. Już łyknęła. Czytałaś komentarze na naszej stronie?
To poczytaj...
Był taki z siebie zadowolony jak kiedyś Aśka, przynosząc mu materiał o gwałconej przez ojca nastolatce, co okazało się wyssaną z palca historyjką i mało nie kosztowało niewinnego faceta życia, a już na pewno rozpieprzyło życie jemu i jego rodzinie... Tamto to było tamto, a Kinga była Kingą.
– Zlinczowałeś ją – wyszeptała Aśka z oczami pełnymi łez. – Właśnie zlinczowałeś
niewinną kobietę.
Uśmiech z zadowolonej gęby naczelnego znikł.
– Jeśli już – odezwał się zimnym tonem – to zlinczowałem kurwę, która zakopała żywe niemowlę. Należy się jej to. Innym takim kurwom ku przestrodze, jeśliby sąd je przypadkiem uniewinnił.
– Ten sam sąd pół roku temu uniewinnił bossów mafii, wszystkich, co do jednego –
pobicia, porwania, wymuszenia, handel bronią, ludźmi, narkotykami, morderstwa na zlecenie, co tylko chcesz – i wszyscy ci bandyci zostali wypuszczeni na wolność, niczym przykładni obywatele! Będziemy im jeszcze odszkodowania płacić za niesłuszny areszt! O tym jakoś nie pisałeś w tym swoim szmatławcu, bo siedzisz tym bandziorom w kieszeni!
Wstał tak gwałtownie, jakby chciał ją uderzyć. Odskoczyła.
– Ty już tu nie pracujesz – wycedził. – Zbieraj manatki, obrończyni uciśnionych
zbrodniarek, i spierdalaj.
Posłała mu pełne pogardy i nienawiści spojrzenie i wyszła. Nim jednak na zawsze
opuściła redakcję „Skandali”, zatrzymała ją sekretarka szefa. Głupia jak but, tleniona blondyna, jak zwykle żująca gumę.
– Te, Aśka, było do ciebie, i tylko do ciebie, kilka telefonów. Od oszołomów, którzy widzieli albo mamuśkę zakopującą dziecko, albo to dziecko żywe i wesołe, albo zwłoki, już mniej żywe i nie tak wesołe. Pogadaj z tymi pojebusami i baw się dobrze. To nadal twój show.
Aśka machinalnie wzięła parę żółtych karteczek z krótkimi notkami i numerami
telefonów i na dobre pożegnała się ze „Skandalami”.
Na ulicy odetchnęła głęboko, otrząsnęła jak pies wychodzący z wody. Włączyła swoją komórkę i nie musiała długo czekać na pierwsze połączenie. Dzwonił – po raz chyba
sześćdziesiąty – Czarek.
Pierwszych słów, jakie od niego usłyszała, mogła się spodziewać:
– Jak mogłaś jej to zrobić?
Ale już następne zmroziły Aśkę od stóp do głów:
– Gdzie ona jest? Gdzie podziała się Kinga? Chcę z nią pogadać. Zabrać do siebie. Pod jej mieszkaniem koczuje tłum dziennikarzy i żądnych krwi mieszkańców...
Spotkali się w apartamencie na Narbutta. Aśka siedziała przy stole w kuchni, grzejąc lodowate dłonie o kubek z kawą, Czarek miotał się, jak jeszcze niedawno ona sama, od ściany do ściany w bezsilnej wściekłości.
– Pozwę go! – krzyknął w końcu. – Pozwę tego zasrańca, bo złamał prawo autorskie.
Kinga nie autoryzowałaby takiego gówna!
– Pozywaj – zgodziła się dziennikarka beznamiętnie – ale najpierw znajdźmy Kingę żywą i zdrową, okej? Wywieźmy ją za granicę, dajmy parę euro, by mogła przeżyć, dopóki tutaj, w kraju, się nie uspokoi, i wtedy pozywaj gnoja do upojenia. Ja się przyłączę. Teraz jednak musimy znaleźć Kingę. Masz jakiś pomysł, gdzie mogła się ukryć?
– Mam ten sam co ty. Gdzie chowa się ranny wilk? W swojej norze. Tylko gdzie ta nora jest?
– Mówiła mi. Na opuszczonych działkach.
– Wiesz, ile w Warszawie i okolicy jest opuszczonych działek?
– Nie wiem, ale się dowiem. Znajdziemy ją. Musimy. Bo coś mi się zdaje, że z tego –
Aśka rzuciła pełne obrzydzenia spojrzenie na plugawy artykuł – Kinga się już nie podniesie...
Gdy Czarek przeglądał plan Warszawy, zaznaczając wszystkie ogródki działkowe, które miał zamiar jeszcze dziś objechać, by znaleźć te opuszczone i od jutra je przeszukiwać, wzrok dziennikarki padł na żółte karteczki, które cisnęła na stół po powrocie do domu.
Z przyzwyczajenia zaczęła je przeglądać.
„Zwłoki dziecka zakopane w ogródku pod Brodnicą”.
– Pod Bydgoszczą, palancie – mruknęła. – Nawet czytać nie potrafisz ze zrozumieniem.
„Czteroletnia dziewczynka podobna do Kingi K. w Częstochowie, przy ulicy Długiej”.
– Przecież stało jak wół, że dziecko zginęło dwa lata temu, mendo żądna swoich pięciu minut.
Następne karteczki były podobnej treści, ale jedna sprawiła, że Aśce serce podskoczyło do gardła i zamarło na kilka sekund.