„Rodzice Ali proszą o kontakt”. I numer komórki.
Dlaczego w głowie Aśki rozdzwonił się, jakby to Kinga powiedziała „Czerwony alarm!”, skoro dziewczynek o imieniu Ala było pewnie w Polsce sto tysięcy, a ich rodziców dwa razy więcej? Tego dziennikarka nie wiedziała, ale natychmiast poderwała się na równe nogi, wyszła do sypialni i ściskając telefon w spoconej nagle dłoni, wystukała podany na karteczce numer.
Po pierwszym sygnale – zupełnie jakby czekał na ten telefon – odebrał mężczyzna i rzucił
ostrożne:
– Halo, słucham?
– Joanna Reszka z tej strony. Autorka artykułu w dzisiejszych „Skandalach”. Czy to pan...?
– Może pani rozmawiać tak, żeby nikt tego nie słyszał i nie nagrywał? – ten cichy, pełen rezerwy i podejrzliwości ton zmroził Aśkę, a jednocześnie przyprawił o żywsze bicie serca.
Instynktem dziennikarki czuła, po prostu czuła, że zaraz coś się wydarzy...
– To mój prywatny telefon. Jestem sama w sypialni mojego domu. Nikt mnie nie
podsłuchuje i na pewno nikt nie nagrywa. – „Bo od nagrywania ja tu jestem specem”, dodała w myślach. Po następnych słowach mężczyzny musiała usiąść, bo nogi odmówiły jej
posłuszeństwa.
– Widzi pani, my z żoną jakieś dwa lata temu, 8 lipca 2011 roku, znaleźliśmy w lesie pod Bydgoszczą noworodka. Maleńką dziewczynkę zawiniętą w pieluszki i przysypaną liśćmi.
Właściwie to Dora, nasza collie, ją znalazła. Był ranek. Jechaliśmy na wczasy pod lipą, wysiedliśmy na leśnym parkingu, żeby pies pobiegał, a Dora prosto do lasu i ujada jak szalona.
To my za nią, a odbiegła daleko. Gdyśmy ją dogonili, patrzymy, a ona odgarnia nosem liście, a pod tymi liśćmi coś kwili jak kociak. Moja żona łapie się za serce, ja zaczynam kopać. I jak zobaczyłem... – Mężczyzna umilkł, biorąc głęboki oddech. Milczała i Aśka zastygła z komórką przyciśniętą do ucha. Wreszcie odchrząknął, odzyskał głos. – Myślę, że to Alusia z pani artykułu.
Myśmy się nią zaopiekowali jak własną, bo nie możemy mieć dzieci, choć oboje chcieliśmy, i, rozumie pani, nikomu o tym nie powiedzieliśmy, że jest znaleziona. Bo, rozumie pani, co to za matka, co zakopuje maleństwo w lesie – tak pomyśleliśmy, gdyśmy Anię, bo nazwaliśmy córeczkę Ania, znaleźli. Odbiorą ją nam, oddadzą do sierocińca albo jeszcze gorzej: z powrotem tej wyrodnej matce – tak myśleliśmy. No to nikomu się nie przyznaliśmy, że to nie nasze rodzone dziecko. Wyprowadziliśmy się na drugi koniec Polski, żeby nikt z sąsiadów za dużo nie gadał, i tu wszyscy wiedzą, że Ania jest nasza. I, rozumie pani, wcale niespieszno nam byłoby przyznawać się, bo to przecież przestępstwo, ale żona kupiła dziś gazetę, przeczytała o tej Kindze, popłakaliśmy się oboje, bo jakże to tak, kobieta wpada w taki stan i nikt jej nie pomaga, ani rodzina, ani mąż. I ucieka przed mafią – oczywiście w swojej głowie, ale przecież wiadomo, jakie figle potrafi płatać wyobraźnia – i też nikt jej nie pomaga. I pomyśleliśmy: co powie nasza Ania, czyli Alusia tej Kingi, gdy się kiedyś dowie, gdy zapyta, czemu nie powiedzieliśmy jej mamie, która tak bardzo teraz cierpi i się obwinia za jej śmierć, że ona, Ania czyli, nie, Alusia, znaczy, że ona żyje. Rozumie pani? – głos mężczyzny się załamał.
Aśka wcisnęła pięść w usta, by nie wydobył się z nich szloch, który rozrywał jej pierś, a który mógłby przerwać tę niesamowitą opowieść. Gdzieś w tle słyszała kobietę, przemawiającą uspokajająco do małego dziecka, i nie mogła uwierzyć, że to dziecko to... córeczka Kingi! Po prostu nie chciała wierzyć w takie szczęście, żeby nie okazało się ułudą i nie pękło jak bańka mydlana...
– Tak. Rozumiem – wykrztusiła wreszcie.
– My nie chcemy rozgłosu. Ani żadnych procesów sądowych, rozumie pani? Wiem, że
informatorzy dziennikarzy są chronieni. Że nie może pani zdradzić, skąd ma informacje, prawda?
– Nie zdradzę.
– To może na początek spotkajmy się we dwoje: pani i ja, bo z matką Ani, tą Kingą, może później. Jeszcze... musimy się przygotować... rozumie pani. Ale gdy się potwierdzi, że Ania to Ala... wtedy pomyślimy razem, jak będzie dla małej najlepiej. Bo przecież chodzi o nią. O jej dobro, prawda? Nie chcemy jej krzywdzić. Już raz została... w tym lesie... zasypana liśćmi.
Rozumie pani?
Aśka rozumiała każde słowo. I to wypowiedziane drżącym głosem, i to
niewypowiedziane. Słowo rodzica kochającego ponad życie swoje dziecko, które może być mu odebrane. Kinga też to zrozumie – tego Aśka była pewna.
– Spotkajmy się – odrzekła powoli i z namysłem. – Ja mam zdjęcie Ali Król. – „Zabrałam je dziadkom małej, gdy gościłam krótką chwilę w ich domu”, dodała w myślach. – Jeśli to ta sama dziewczynka, choć nie mam co do tego wątpliwości, następnym razem spotkamy się we czworo: państwo, Kinga i ja. A biorąc pod uwagę dziecko, to nawet w pięcioro. –
Wtajemniczania Czarka w ogóle w planach nie miała. Ta decyzja należała do Kingi, i tylko do niej.
Umówiła się z panem Stanisławem w małym przydrożnym zajeździe „Chłopskie Jadło”
gdzieś na południowym wschodzie Polski. Jeśli zaraz wsiądzie w samochód, dotrze tam za sześć godzin. Jeśli się pospieszy, to jeszcze szybciej. A będzie jechała jak szatan, bo nie mogła się doczekać tego spotkania. I miny, jaką zrobi Kinga na wieść, że ona, Aśka Reszka, odnalazła jej cudem ocaloną córeczkę.
Na razie jednak należało odnaleźć samą Kingę.
To zadanie zmuszona była powierzyć Czarkowi.
– Słuchaj, ja mam umówione spotkanie, muszę lecieć – powiedziała w biegu, szykując się do wyjazdu. – Ty szukaj Kingi. Wynajmij jakiegoś ratownika z psem tropiącym, takim do odnajdowania zasypanych, i przeszukajcie opuszczone działki. Kinga w tej swojej norze może zacząć kombinować. Wiesz co.
Nie musiała kończyć. Czarek doskonale zdawał sobie sprawę, że kobieta o tak kruchej psychice jak Kinga, ponownie zdradzona i zaszczuta, może chcieć ze sobą skończyć. Tym razem skutecznie.
Gdy leżała zwinięta pod kożuchami na podartym materacu w swojej norze, przez chwilę poczuła się bezpiecznie. Tu tak szybko jej nie znajdą. Odpocznie, zbierze siły, by ze sobą skończyć. Bo oni nigdy jej nie odpuszczą. Jeśli jeszcze wczoraj miała taką nadzieję, nadzieję na nowe życie, tak dziś wiedziała, że ludzie – wszyscy bez wyjątku: rodzice, przyjaciele, Aśka, Czarek – nie mają w sobie litości. Mogą udawać, o tak, szczególnie Aśka świetnie grała współczującą i przejętą, ale tylko po to by tych, którzy zaufali, wdeptać w bagno jeszcze głębiej.
Świat zdziczał.
A Kinga nie chciała żyć na takim świecie ani chwili dłużej.
Teraz prześpi się parę godzin, bo może przyśni się jej po raz ostatni Alusia. Tam, dokąd Kinga trafi po śmierci, nie spotka swojej córeczki, o nie. Dla dzieciobójczyni przewidziano najniższy krąg piekła...
Kobieta zamknęła oczy, otuliła się ramionami i zapadła w niespokojny, pełen majaków sen. Butelka wódki, kilka opakowań leków nasennych i paczka żyletek czekały spokojnie na swoją kolej...
Aśka gnała swoim wystrzałowym audi na południowy wschód Polski, łamiąc wszystkie
ograniczenia prędkości. O dziwo, żaden patrol jej nie zatrzymał.
Do zajazdu „Chłopskie Jadło” dotarła w rekordowe pięć godzin i trzydzieści trzy minuty.
Wpadła do środka jak po ogień, czując całą sobą, że zaczyna brakować jej czasu. Coś dobiega końca, a ona, Aśka, nie może tego zatrzymać.