Выбрать главу

Pan Stanisław siedział w odległym kącie sali, mając przed sobą złożoną na pół gazetę.

Aśka podeszła do mężczyzny, przedstawiła się i... zamarła z wyciągniętą ku niemu dłonią wpatrzona w leżące na stole „Skandale”. To... to niemożliwe!

Porwała gazetę i rozłożyła, wpatrując się ogromniejącymi oczami w tytuł artykułu – jej tytuł, ten który wymyśliła „ZABIŁA CÓRECZKĘ. TA TRAGEDIA MOŻE SIĘ ZDARZYĆ

KAŻDEJ Z NAS!”, patrzyła na zdjęcie klęczącej przy małym nagrobku Kingi, która wyglądała tak smutno i bezbronnie, jak w rzeczywistości, czytała kończące artykuł słowa „Opisz to” i...

płakała. Łzy ciekły dziennikarce po policzkach, bo zrozumiała, czemu ludzie, którzy odnaleźli Alę Król pewnej lipcowej nocy, zdecydowali się powiadomić o tym załamaną, zrozpaczoną matkę maleńkiej: przeczytali tę właściwą wersję, prawdziwą historię Kingi. A nie krwisty horror rzucony gawiedzi przez Jacka Sondera, niech mu ziemia ciężką będzie. Widać pierwszy nakład dotarł tutaj, na koniec Polski, gdzie mieszkali państwo Wysoccy. Dobry los, który widać czuwał

na Kingą, skierował jej prawdziwe słowa we właściwą stronę...

Trzęsącymi się dłońmi Aśka wyciągnęła z portfela skradzione rodzicom Kingi zdjęcie Ali.

Pan Stanisław potwierdził łamiącym się ze wzruszenia głosem:

– To nasza Ania.

Usiedli oboje – choć Aśka całą sobą czuła, że nie ma czasu, że musi wracać! – patrząc sobie w oczy: mężczyzna zastanawiał się, czy może tej kobiecie, dziennikarce, zaufać, czy ona, dziennikarka, nie zniszczy szczęścia jego rodziny, nie zniszczy życia małej znajdce, którą kochał

jak własną córkę. Aśka zaś wstrzymywała oddech, marząc tylko o jednym: pokaż mi ją! Pokaż Alę Król, bym mogła natychmiast zawrócić do Warszawy, stanąć przed Kingą i powiedzieć:

„Twoja córeczka żyje! Widziałam ją na własne oczy! Pokaż mi Alusię, póki nie jest za późno. O

ile już nie jest”.

Kwadrans później zatrzymali samochód przed niewielkim, schludnym domkiem, na

którego progu stała kobieta z dwuletnią jasnowłosą dziewczynką na rękach, tak podobną do Kingi, że Aśka po prostu się rozpłakała. Mamrocząc przepraszające słowa, próbując

wytłumaczyć, że nie, nie może wstąpić ani na chwilę, musi natychmiast wracać, przecież Kinga czeka!, pożegnała się z przybranymi rodzicami Alusi i chwilę później zawracała na podjeździe, by z narastającym przeczuciem, że za późno, nie zdąży, wszystko na nic, pognać na północny zachód, ku Warszawie...

Kinga ocknęła się raptownie, obudzona przez intuicję ściganego zwierzęcia. Jeszcze nie słyszała odgłosów pogoni, dookoła panowała wieczorna cisza, ale... ale z każdym uderzeniem serca nabierała pewności, że odnaleźli jej trop. Są blisko, coraz bliżej.

Wstrzymała oddech i... rzeczywiście! Usłyszała, jak gdzieś na skraju działek, jeszcze być może za ogrodzeniem, zaszczekał w podnieceniu pies i natychmiast został uciszony.

Skuliła się jeszcze bardziej. Spod wystrzępionego kożucha wystawały tylko błyszczące przerażeniem oczy. Może to nie jej szukają. Może, gdy będzie cicho, odejdą swoją drogą?

A potem... potem ktoś krzyknął:

– Kinga! Jesteś tu?! Kinga, odezwij się!

I w głowie kobiety rozbłysł oślepiającym szkarłatem CZERWONY ALARM!!!

Nie wahając się ani chwili – nie dostaniecie mnie! – wyciągnęła z kieszeni paczkę

żyletek, pewnymi dłońmi, które nie trzęsły się, nie tym razem, odpakowała jedną, przyłożyła do tętnicy na szyi i w momencie gdy pies podbiegał do jamy, kręcąc radośnie ogonem, a Czarek z ratownikiem spieszyli za nim, Kinga wbiła żyletkę głęboko w ciało i przeciągnęła... Krew bryznęła szerokim strumieniem... Kinga oparła się plecami o ścianę ziemianki, wreszcie spokojna. Wykrwawiając się z każdym uderzeniem serca, patrzyła gasnącymi oczami, jak do środka zagląda któryś z prześladowców.

„Wymknęłam się wam. Już nigdy więcej...” – to była jej ostatnia świadoma myśl.

Telefon, którego numer znał tylko Czarek – Aśka kupiła kartę tuż przed wyjazdem, by mieć kontakt z nim, i tylko z nim – zadzwonił w chwili, gdy wjeżdżała na obwodnicę Krakowa.

Dźwięk komórki odczuła jak uderzenie w splot słoneczny. Nacisnęła hamulec, zjechała na pobocze, wzięła głęboki oddech i dopiero teraz mogła odebrać.

Gdy usłyszała pierwsze słowa, wypowiedziane łamiącym się głosem: – Zrobiła to – z

całych sił zacisnęła palce na telefonie, modląc się bezgłośnie, by Czarek powiedział, że Kingę ratują. Że łyknęła prochy, ale robią jej płukanie żołądka i będzie dobrze, ale Czarek milczał. Nie, nie milczał, próbował mówić przez zaciśnięte spazmatycznie gardło.

– Tyle krwi... Znaleźliśmy ją, ale za późno... tyle krwi...

– Żyje? Powiedz tylko, czy jeszcze żyje! – krzyknęła, dławiąc się przerażeniem.

– Zabrało ją pogotowie. Odjechali na sygnale. Jadę za nimi, ale... tyle krwi... była cała we krwi, jak ją wyciągnęliśmy... Tyle krwi...

– Jedź i bądź przy niej. Żeby sobie nie odpuścili, rozumiesz? Żeby lekarze nie machnęli na Kingę ręką, jak na zwykłą morderczynię. Pilnuj jej, rozumiesz?

Kiwnął głową, choć nie mogła tego widzieć, i rozłączył się, ocierając łzy

przedramieniem.

Aśka wpadła na szpitalny korytarz, półprzytomna ze zmęczenia i strachu o Kingę, trzy godziny później. Czarek siedział na krzesełku pod ścianą. Ze zwieszonymi ramionami, dłońmi i twarzą czarnymi od zakrzepłej krwi, której nie przyszło mu do głowy zmyć, sam wyglądał jak ofiara wypadku.

Nie podniósł głowy, słysząc szybkie kroki.

Musiała szarpnąć go za ramię, by na nią spojrzał.

– Żyje? – tylko tyle chciała wiedzieć.

– Jeszcze żyje. Jest tam – wskazał zamknięte drzwi oddziału intensywnej opieki

medycznej. – Powiedziałem, że jestem jej mężem. Nie wiedzą, że Kinga to Kinga, rozumiesz?

Obiecali powiadomić mnie, jakby...

Aśka już go nie słuchała.

Podbiegła do drzwi, nacisnęła przycisk interkomu i czekała, aż ktoś jej otworzy. Drzwi uchyliły się. Pielęgniarka zaszeptała coś gniewnie, pokręciła głową, ale widać Aśka miała dar przekonywania, bo w końcu ustąpiła niechętnie.

Młoda lekarka, przeglądająca w dyżurce jakieś dokumenty, na widok obcej kobiety

zmarszczyła brwi.

– Jestem jej siostrą – szepnęła Aśka błagalnie, wpatrzona w nieruchomy kształt

spoczywający na jednym z trzech łóżek za szklaną taflą. – Proszę, tylko na chwilę.

– Stan pacjentki jest krytyczny – rzuciła półgłosem lekarka. – Straciła dużo krwi. Jest...

– Wiem, wiem, kochana pani doktor, ale tylko na chwilę. Powiem, że ją kocham. Dotknę jej ręki, by wiedziała, że nie jest sama. Zostawiliśmy ją, gdy nas potrzebowała, chcę, by wiedziała, że jesteśmy przy niej i będziemy... Proszę... To bardzo ważne...

Łzy płynęły Aśce po policzkach. Szczere łzy, choć słowami kłamała. Chciała – nie, nie chciała: musiała – powiedzieć Kindze coś znacznie ważniejszego!

Lekarka, patrząc na zapłakaną kobietę, siostrę samobójczyni, kiwnęła w końcu głową.

Zdawała sobie przecież sprawę, jak ważne są dla takich pacjentów słowa wsparcia płynące od najbliższych.

– Jedna minuta. Z zegarkiem w ręku! – uprzedziła jeszcze i szklana tafla rozsunęła się przed Aśką.