Выбрать главу

Czasem, gdy wracałam do domu nieprzytomna – a to ze zmęczenia, a to z przepicia, bo jeśli chcesz pisać o celebrytach, musisz bywać na salonach – zastanawiałam się: czy warto było.

Czy było warto postawić się rodzicom? Owszem, pogodzili się z tym, że jedyna córka jest dziennikarską hieną – choć nigdy mnie tak nie nazwali, może jeszcze zmieni zdanie i jednak pójdzie na prawo, młoda jest przecież? Ale pogodzić się a zapałać entuzjazmem to spora różnica.

Dopiero, gdy wypłynęła sprawa tej mendy ze Śląska, co zamordowała, kurwa jedna, swoją półroczną córeczkę, i to ja, Aśka Reszka, przeprowadziłam z nią pierwszy wywiad, to mnie się zwierzyła i to moje nazwisko zabłysło na dziennikarskim firmamencie, wtedy... i ojciec, i matka zaczęli traktować mnie z respektem. Tak mi się przynajmniej wydawało. Hahaha, respekt! Ja, dziennikarka, nie zauważyłam drobnej różnicy między szacunkiem a pogardą! Dumą a rozczarowaniem!

No, nic. Od tamtej pory byłam w domu traktowana jak honorowy gość. Aż do dnia, w którym... w którym...

Muszę się napić.

Kocie, ja wychylę kielonka, ty zagryziesz śledzikiem. Twoja pani, ta cała Kinga, nie wspomoże nas w zacnym dziele upijania się w Wigilię do nieprzytomności, bo zdaje się, że już to zrobiła. Wygląda na martwą. Sprawdzę, czy oddycha, i wrócę do opowieści, brudasie. Nieee, nie mogę tak do ciebie mówić, bo wymknie mi się przy Kindze i się obrazi. A nie wolno obrażać wigilijnych gości. Nazwę cię... Książę. Rozumiesz: Książę Żebraków.

Bredzę.

Dobra, Kinga śpi. Wygląda tak słodko... Jak znękana życiem bezdomna królewna. Znowu bredzę. Odbija mi dzisiaj, jak Boga kocham.

Na czym, kocie, skończyłam? Na wódce i śledziu.

Nie, nie, nie myśl, że rodzina się mnie wyrzekła i dlatego spędzam samotnie święta, bo jestem alkoholiczką. Ja nie piję. W zasadzie nie. Kieliszek wina czy czegoś mocniejszego przed snem i jeden rano na poprawę humoru to jeszcze nie nałóg. Mogę bez tego żyć, ale po co odmawiać sobie drobnych przyjemności?

Już wystarczy, że ze słodyczy musiałam zrezygnować, bo widzisz, jak wyglądam. Ze szczupłej laski, za którą faceci na ulicy strzelali oczami, zmieniłam się w niewidzialnego wieloryba. Niewidzialnego dla facetów, bo przez wredne społeczeństwo jestem zauważana, a jakże. Ale wyobraź sobie, że moja „puszystość” – okej, jestem już na tyle pijana, by walić prosto z mostu – moja gruba dupa w pracy mi pomaga! Wprawdzie celebryci już mniej chętnie zapraszają mnie na party – i pierdolę te ich zaproszenia, gdzie jedynym żarciem są chipsy i krakersy z niejadalną breją – za to ofiary losu, te wszystkie maltretowane i gwałcone przez mężusiów i konkubentów sieroty, z którymi wywiady przynoszą mi krocie, zwierzą się ze swoich porażek raczej grubej i brzydkiej niż szczupłej i pięknej. Rozumiesz: w ich oczach jestem tak samo przegrana. I coś w tym, kurwa, jest. Mam niby apartament ze szkła i światła w najdroższej dzielnicy Warszawy, w garażu parkuje zacna audica, czasem jeszcze bywam na salonach, ale...

ale taka Kinga-Bezdomna jest bogatsza ode mnie. Przynajmniej ma ciebie, przyjacielu.

W moim świecie nie ma przyjaciół. To sadzawka z rekinami. Chwila nieuwagi i odgryzą ci rękę. Chwila słabości i rozszarpią na krwawe strzępy.

Mnie teraz chroni tusza. Te moje sto parę kilogramów. Trochę głupio podkładać świnię komuś, kto wygląda jak świnia, no nie, burasku? Poza tym do paszczy bym się zawistnikom nie zmieściła. Ale jak jeszcze kiedyś miałam z kim pogadać w naszej obskurnej stołówce, tak teraz omijają mnie jak trędowatą.

No dobra, przyznam, kocie, że gruba dupa nie do końca jest tego przyczyną. Dałam ciała zupełnie w innej sprawie. Jezu, jaka byłam durna... To co, jeszcze po jednym?

Dla ciebie, Joasiu, żołądkowa gorzka, dla kici śledź z puszki. Wiem, smakuje ohydnie, ale innych ryb nie mieli. Kto normalny na wigilijną wieczerzę tuż przed zamknięciem hipermarketu kupuje ryby w puszkach i zakichaną choinkę? Tylko taka pierdoła jak ja. Nie chciałam pamiętać o tej Wigilii, wiesz? Nie dopuszczałam świąt do świadomości. I niemal zapomniałam... Bo widzisz, kocie, jeszcze rok temu miałam rodzinę: mamę, tatę, babcię, dwóch dziadków. Dziś jestem sama. Sorry, ale ty, brudasie się nie liczysz. Bezdomna też nie.

Muszę się napić...

Do dupy z takim życiem...

Niech mnie szlag...

Aśka ocknęła się nad ranem. Zwisała z krzesła, z policzkiem wtulonym w blat stołu.

Uchyliła opuchnięte od wódki i łez powieki. Kot siedział obok swojego talerza, na którym leżała puszka z napoczętym śledziem, i patrzył na kobietę zielonymi oczami zupełnie bez wyrazu. Ani jej nie potępiał, ani nie pochwalał. Była mu za to wdzięczna, choć nie do końca rozumiała, skąd w jej lśniącym czystością mieszkaniu znalazło się jakiekolwiek zwierzę.

Pomyśli o tym później.

Uniosła się na miękkich nogach i powlokła do sypialni. Już miała paść na łóżko, gdy aż zatoczyła się na ścianę. Kot to kot, ale kobieta? Obca kobieta w jej sypialni?

Coś zaczęło Aśce świtać w zamroczonym alkoholem mózgu, połączyła te dwa fakty w

jedną całość, przypomniała sobie swe jakże altruistyczne zaproszenie Bezdomnej na wigilijną wieczerzę i odetchnęła z ulgą. To jeszcze nie alkoholowe zwidy...

Wróciła do salonu, rozłożyła sofę, nakryła się kocami i pod beznamiętnym spojrzeniem kociego przybłędy zapadła w sen bez snów.

Kolejne przebudzenie było bardziej świadome, ale i bardziej bolesne. Łyknęła parę

prochów na kaca i gdy w końcu zaczęły działać, zajrzała do sypialni. Kinga spała.

Aśka wymruczała parę niepochlebnych słów o niewdzięcznych gościach, po czym okryła Bezdomną kołdrą, która zsunęła się z chudych ramion kobiety, i wróciła do salonu nakarmić kota.

Patrząc, jak ten wcina z zadowoleniem plasterek baleronu, pomyślała, że mimo wszystko pierwszy dzień świąt zapowiada się całkiem miło. Może powinna sobie sprawić takiego kota? A może ten buras wybierze ciepły kąt i pełną miskę u niej, Aśki Reszki, zamiast głodować i marznąć z Bezdomną? Kot, zupełnie jakby czytał w myślach, podniósł nagle głowę, spojrzał

Aśce prosto w oczy, pomaszerował z ogonem wyprostowanym niczym antena do przedpokoju, po czym... nim zdążyła przegonić go krzykiem... nasikał Aśce do buta.

– Ty niewdzięczny bydlaku! – wywarczała, wynosząc pantofel do łazienki.