– Ty niewdzięczny bydlaku! – wywarczała, wynosząc pantofel do łazienki.
Kot minął ją i zamiauczał pod drzwiami sypialni. A gdy, nadal klnąc pod nosem, uchyliła drzwi, wszedł do środka, wskoczył na łóżko i zwinął się u boku Kingi. Patrząc na stojącą w drzwiach Aśkę, zaczął mruczeć, dając dobitnie do zrozumienia, że śledziem ani baleronem go nie kupi.
Kinga z trudem odzyskiwała świadomość. To nie było przebudzenie godne Śpiącej
Królewny: uniesienie powiek, uśmiech do słonecznego promienia, pieszczącego policzek, rozkoszne ziewnięcie, przeciągnięcie się i dzwoneczek wzywający służbę. Nie. Oprzytomniała, jakby ktoś pstryknął przełącznikiem w mózgu z „off” na „on”, i już siedziała na łóżku, rozglądając się w panice po nieznanym pokoju, gotowa zbierać łachy i uciekać, gdy tylko policjant szarpnie ją za ramię i warknie: „Wynoś się stąd, no już!”.
Zaraz, zaraz... Nie zasnęła wciśnięta w kąt gdzieś na Centralnym. Nie znajdowała się nawet w swojej kryjówce, wykopanej pod starą szopą jakiegoś działkowicza. To była normalna ludzka sypialnia w normalnym ludzkim domu! Skąd, do cholery...?!
Bury kot, który leżał do tej pory zwinięty u jej stóp, wstał, przeciągnął się, przeszedł
przez łóżko krokiem baletnicy, omijając kolana dziewczyny, liznął swoją nową panią w zaciśniętą na kołdrze rękę i miauknął pytająco.
Ten kot przywrócił Kindze pamięć. Przynajmniej część pamięci. Zamknęła się z nim w śmietniku, zapijała proszki nasenne wódką ukradzioną ze stacji benzynowej – „możecie mnie szukać, mendy, do sądnego dnia!” – i już miała odlecieć do krainy nigdy-nigdy, gdy zbłąkana wędrowczyni vel dobra samarytanka o imieniu... Kasia? Gosia?... zaprosiła ich oboje na wigilię.
Czy wieczerza się odbyła, tego Kinga nie była już taka pewna. Czy była wystarczająco miłym i wdzięcznym gościem? Tym bardziej nie. Od momentu wejścia do mieszkania Kasio-Gosi nie pamiętała kompletnie nic.
Zdumione, ale i skonsternowane spojrzenie kobiety przyciągnął stos ubrań ułożonych porządnie na fotelu obok łóżka. Czysta, pachnąca proszkiem i płynem do płukania kurtka, bluzy, sweter, chusta, bezrękawnik... wszystko to wyglądało jak nowe. No, prawie nowe.
Kinga spojrzała po sobie, na piżamę z dobrej gatunkowo bawełny. Ta na pewno nie
należała do jej dobytku. Pewnie Kasio-Gosia ją Kindze pożyczyła. Tylko jak?! Kiedy?! I włosy Kingi, pachnące dobrym szamponem... Czyste, gładkie ciało... Może to jakiś luksusowy burdel, a nie mieszkanie świętej Franciszki?!
Wstała niepewnie, bo nogi się pod nią uginały, i chciała ruszyć do drzwi, gdy w tym momencie rozległo się pukanie i ktoś, nie czekając na odpowiedź, nacisnął na klamkę.
Kasio-Gosia weszła do sypialni i... rozpromieniła się.
– Kinga! Obudziłaś się! No wreszcie! Już chciałam wzywać lekarza!
– Lekarza? Po co? – odważyła się zapytać, przyglądając się stojącej przed nią kobiecie.
– Spałaś dwa dni! Przespałaś Wigilię i Boże Narodzenie.
Tu Kinga zrobiła wielkie oczy. Dziura w pamięci była większa, niż się spodziewała.
Tamta mówiła dalej:
– Byłaś naprana jak miś koala. Bałam się, że spadniesz z eukaliptusa, i... Przecież żartuję!
– zaśmiała się, widząc minę swego gościa. – A tak bardziej serio, znalazłam w kieszeni twojej kurtki to... Sięgnęła na półkę, gdzie stały równo ułożone książki, widać, że nigdy nieczytane, i pokazała Kindze garść tabletek. Mniej więcej połowę tego, co w wigilijny wieczór Bezdomna zdążyła pochłonąć, dopóki nie przeszkodził jej w tym bury kocur. – Biorąc pod uwagę, że byłaś pijana w trzy dupy, na dworze panował mróz jak sto pięćdziesiąt, w kieszeni miałaś baterię prochów i dodając jedno do drugiego... Chciałaś się zabić, co?
W szarych oczach Kaśko-Gośki błyszczało... coś niepokojącego. Nie zwykła ludzka
ciekawość – nie co dzień człowiek ratuje niedoszłą samobójczynię i jest ciekaw motywów jej czynu, ale... ta kobieta, która przygarnęła Kingę pod swój dach, była podniecona. I bynajmniej nie było to podniecenie lesbijki na widok roznegliżowanej młodej ładnej kobiety – to specjalnie by Kingi nie ruszyło – lecz Kaśko-Gośka miała oczy jak rekin czujący krew.
– Miałaś dość sypiania po dworcach? – zapytała domyślnie. – Straciłaś wszystko i po prostu miałaś dosyć? – w głosie tamtej zabrzmiało współczucie.
Czy było ono szczere czy wyuczone, tego jeszcze Kinga nie wiedziała. Ale się dowie. Tak jak się dowiedziała, że to z tą, Kaśko-Gośką, zdradzał Kingę menda-eks w czasie, gdy najbardziej go potrzebowała. A może zdradzał ją już od ślubu? Może Aśka – ufff, przypomniała sobie imię swojej „dobrodziejki”, prochy i wódka nie całkiem wyżarły Kindze mózg – była nie pierwszą i nie ostatnią? Dziwkarz pozostanie dziwkarzem. Nic tego nie zmieni. A na pewno nie czas. Będzie pieprzył wszystko, co się rusza, aż do uwiądu starczego. Aśka – sądząc po zapiskach w tajnym notesiku pana Króla – była jedną z wielu.
Kinga patrzyła na kobietę, która najwyraźniej oczekiwała odpowiedzi – z mieszaniną pogardy i współczucia. Ciekawe, czy Aśka – przypominająca już nie szczupłą powabną nimfę znad leśnego jeziorka, ale sporych rozmiarów wielorybicę – nadal cieszy się względami Krzysia Króla. Może eksmężuś Kingi wpadnie na świąteczne śniadanko i spożyją je we troje, podając sobie uprzejmie talerz z wędliną i koszyczek z chlebem.
Parsknęła śmiechem. Nic nie mogła poradzić na nagły napad wesołości.
Aśka przyglądała się jej podejrzliwie. Dłoń z tabletkami zacisnęła się i opadła.
– Tak, rzeczywiście miałam dosyć – wykrztusiła wreszcie Kinga. – Po dziurki w nosie miałam dość tego, jak mój mąż pieprzy inną. A dokładnie: ciebie.
Kobieta cofnęła się, jakby Bezdomna dała jej w twarz.
– Ja... nie wiem, o czym mówisz – wychrypiała, bo nagle zaschło jej w gardle. – Mój partner nie ma żony. Nie miał – poprawiła się po chwili, choć doprawdy tej szurniętej kobiecie nie była winna wyjaśnień.
– Miał, miał. I ta żona dowiedziała się o was, oczywiście przypadkiem i w najmniej odpowiednim momencie, znajdując twoje zdjęcie w jego portfelu, a potem słodkie i bardzo niegrzeczne esemesiki do pewnej „gorącej cipci”. No błagam, nie miej tak zszokowanej miny!
Czyżby Krzyś Król nie przyznał się, że ma żonę? W tym cholernym portfelu nosił i moje zdjęcie!
Aśka, blada jak ściana, pokręciła głową. Świadomość, że to przez nią Bezdomna nałykała się proszków i gdyby nie przypadek – głupie śmieci, które Aśka postanowiła wynieść o północy w Wigilię – tamta być może byłaby zimnym trupem, wynoszonym nad ranem ze śmietnika przez smutnych facetów...
Oparła się ciężko o ścianę, czując, że zaraz zemdleje.
Ale... nagle wyprostowała się.
To było ponad rok temu! Gdyby zdrada męża popchnęła Kingę do samobójstwa, nie
czekałaby chyba kilkanaście miesięcy na tak desperacki czyn!
– Słuchaj, ja nie wiedziałam, że on jest żonaty – odezwała się do przyglądającej się jej w milczeniu Kingi. – On słowem się nie zająknął o tym, że ma żonę. Myślisz, że gdybym o tobie wiedziała, spotykałabym się z tym typem?
– Myślę, że tak – odparła Kinga po prostu. – Byłaś w naszej sypialni. Korzystałaś z moich kosmetyków i mojego szlafroka. Widziałaś nasze ślubne zdjęcia na komodzie. I moje, gdy byłam... – zachłysnęła się słowem, które miała wypowiedzieć. Ale dławienie w gardle minęło natychmiast. Gniew wyparł rozpacz. – Taaak, Joanno Reszko, myślę, że gówno to cię obeszło.