Выбрать главу

Kinga minęła ją, zagarnęła swoje rzeczy i poszła do łazienki gotowa przebrać się, cisnąć na podłogę tę śliczną, miękką piżamkę, wyjść i nie wrócić do tego ślicznego, pustego jak oczy Aśki w tym momencie mieszkanka.

Chwilę potem usłyszała pukanie do drzwi. Nie, nie pukanie, ale walenie.

– Słuchaj, Kinga, on mówił, że się wyprowadziłaś! Że go porzuciłaś! Że jesteście w trakcie rozwodu! Proszę, nie myśl o mnie jak o wrednej kurwie, co kradnie innym kobietom mężów! Proszę, daj mi szansę się wytłumaczyć! Jakoś... jakoś odpokutować! Przecież uratowałam ci życie nie po to...

Byś teraz wyszła i zrobiła to samo – chciała dokończyć, ale drzwi otworzyły się z hukiem i stanęła w nich nie Kinga, lecz Furia.

– Uważasz, że jestem ci za to wdzięczna?! Że uratowałaś moje żałosne, nędzne życie?!

To się mylisz! Słyszysz! Mylisz się! Nienawidzę cię za to, że znów trafię na ulicę, że będę grzebała w śmietnikach i sypiała w barłogu ze starych śmierdzących szmat! Nienawidzę cię, rozumiesz?! Nawet jeśli nie podpieprzyłabyś mi tamtego łachudry, zwanego do niedawna moim mężem, i tak bym ciebie nienawidziła, właśnie za to, że uratowałaś moje cholerne życie!

Cofnęła się o dwa kroki, usiadła ciężko na brzegu wanny i rozpłakała się, bardziej z wściekłości niż z żalu.

Aśka stała w otwartych drzwiach, z opuszczonymi bezradnie ramionami, nie bardzo

wiedząc, co robić. Pierwszym odruchem było ujęcie Bezdomnej za ramiona, przytulenie i wyszeptanie, że jakoś to będzie, wszystko się ułoży, ale... chyba oberwałaby za ten gest i te słowa w twarz. Powiedziała więc coś zupełnie innego:

– Nie musisz tam wracać.

I sama się zdziwiła prostotą tego stwierdzenia.

Kurde, to było takie... łatwe! Znaleźć Kindze maleńkie mieszkanko, skombinować jakieś zajęcie – chyba nie będzie wybredna? – wydobyć ją z bagna ludzkiego marginesu, przywrócić godność i miejsce w normalnym społeczeństwie. Nawet jeśli Kinga miała AIDS – bo tego w skrytości ducha Aśka się obawiała – mogła... chociażby sprzątać mieszkania! W rękawiczkach, rzecz jasna, aby sobie ani innym nie zrobić krzywdy, ale przecież można znaleźć pracę i dla

„pozytywnych”. Noż kurwa, to jest pomysł! To właśnie Bezdomnej musi jakoś... delikatnie zaproponować!

Kinga wytarła twarz ręcznikiem, sięgnęła po bluzę i uniosła oczy na przyglądającą się jej z dziwnym wyrazem twarzy kobietę. Ta tym razem miała w rekinich oczach nie głód, ale... Kinga wolała się nie domyślać, co chodziło po głowie pannie Reszce.

– Słuchaj... – zaczęła tamta. – Święta się jeszcze nie skończyły. Zostań choćby do jutra.

Odkarmimy cię trochę. Jeśli nie ciebie, to twojego kota – dodała szybko, widząc minę Bezdomnej. – Odpoczniecie w ciepłym, suchym miejscu. Nabierzecie sił...

– A ty co z tego będziesz miała? Odpuszczenie win? – prychnęła Kinga. – Jeśli o to ci chodzi, to wiedz jedno: już dawno ci wybaczyłam. Nie musisz przekupywać mnie miękkim łóżkiem i pełną michą. Rozumiesz? Wylądowałam na ulicy nie przez ciebie. Nie jesteś mi nic winna. Nie sil się więc na dobroczynność, bo nie do twarzy ci z miną

do-rany-przyłóż-panny-altruistki.

Aśka milczała długą chwilę, próbując przełknąć łzy żalu i upokorzenia. Naprawdę ludzie bywają okrutni i niewdzięczni...

– Chcę ci po prostu pomóc. Jak człowiek człowiekowi. Bo... może kiedyś ktoś pomoże mi.

No proszę! To zabrzmiało naprawdę życzliwie! Po raz pierwszy rekin przemówił ludzkim głosem! – Kinga w duchu skrzywiła się ironicznie. I naraz wróciło wspomnienie pewnej rozmowy. I te same słowa: „Chcę ci po prostu pomóc”. Ale wtedy na pomoc było za późno... za późno! Na wszystko już było za późno... Jeszcze przed chwilą pełna gniewu i pogardy dla tej całej Aśki, teraz – zupełnie jakby coś pękło jej w duszy – zmalała, spokorniała. Kto jak kto, ale ona nie ma prawa do pogardzania kimkolwiek. Wina Joanny Reszki, która tylko pieprzyła się z żonatym facetem, jest niczym wobec tego, co zrobiła ona, Kinga.

– Jeżeli naprawdę tego chcesz, zostanę do jutra – odrzekła cicho. – Przepraszam za to, co powiedziałam. Podła, niewdzięczna suka ze mnie.

Aśka otarła oczy.

– Każdy ma lepsze i gorsze dni – rzekła wspaniałomyślnie. – To co? Śniadanko?

Naprawdę piękna z niej kobieta, gdy tak sobie siedzi w mojej sukience, tej sprzed roku, gdy nosiłam rozmiar 36. Nawet bez makijażu, z podpiętymi włosami wygląda na modelkę, a nie bezdomną łajzę – myślała Aśka, podsuwając Kindze co smaczniejsze kąski. Ten jej kot w świetle dnia też nie wygląda na zawszonego burasa. Owszem, to zwykły dachowiec, ale futro ma lśniące, nosi obróżkę przeciwpchelną... Ciekawe: Kinga mu ją kupiła czy ukradła? A jeszcze ciekawsze, jakim cudem taka śliczna kobieta jak ona trafiła pod most. Każdy facet chętnie by się taką laską zaopiekował. Nawet bezinteresownie. Gdyby tylko zechciała. A może została bezdomną z wyboru, nie z musu? Słyszałam przecież o takich przypadkach. Człowiek, który nie ma niczego, jest prawdziwie wolny! Jak ją o to zapytać...?

– Masz przyjaciół? – zaczęła niewinnie.

– Miałam – ucięła Kinga. – Gdy kogoś spotyka to co mnie, przyjaciele się wykruszają. A ty?

Aśka nie spodziewała się natychmiastowej riposty. Raczej długich, łzawych zwierzeń.

– Ja... ja mam, oczywiście. Mam mnóstwo przyjaciół!

– I żaden nie zaprosił cię na wigilię.

W pytaniu nie było ironii ani zdziwienia. Bo to nie było pytanie, ale stwierdzenie faktu.

Aśka była sama jak palec, ot co. „Tysiąc znajomych na facebooku, a wigilia z Polsatem”.

– My, bezdomni, trzymamy się razem. Przeważnie. Walczymy z glinami. Ze strażą

miejską. Z bandziorami, co czasem któregoś z nas zgwałcą kijem od szczotki, czasem zakatują na śmierć albo podpalą... coś taka wstrząśnięta? Nie wiesz, że bezdomnych traktuje się gorzej niż zwierzęta? Bandzior jeden z drugim nad biednym psiakiem może się i ulituje, ale nad zawszonym starym łachmaniarzem? Wracając do twojego pytania: nie, nie przyjaźnimy się. Choć akurat Wigilię spędzamy razem, jeśli oczywiście tego chcemy. Noclegownie i Brat Albert zawsze coś dla nas zorganizują. Długi stół przykryty białym obrusem, choinka, nakrycie dla zbłąkanego wędrowca...

– Żarty sobie stroisz! – żachnęła się Aśka. – Może jeszcze Święty Mikołaj z worem

prezentów?

– O tym nie słyszałam. – Kinga spokojnie zajęła się kawałkiem szynki. Posługiwała się nożem i widelcem, jakby wczoraj opuściła szkołę dobrych manier, a nie ulicę.

– I podczas takiej wigilii łamiecie się opłatkiem, życząc sobie powrotu do domu? –

zakpiła Aśka.

Kinga rzuciła jej ostre spojrzenie.

– Nie wiem, co życzyli sobie inni, bo ja swoją pierwszą i jedyną jak dotychczas Wigilię bezdomnej spędziłam w śmietniku, życząc sobie śmierci.

Aśce słowa uwięzły w gardle. Przez chwilę jadły w milczeniu. Obie straciły apetyt.

– Chcę ci jakoś pomóc – rzekła wreszcie cicho.

– Dlaczego? – zapytała równie cicho Kinga.

– Bo... bo mogło mi się przydarzyć to samo co tobie. Wystarczy, że straciłabym pracę i nie miałabym na ratę za mieszkanie...