Выбрать главу

— Pani współprezydent, zdawałem sobie sprawę, że możemy napotkać tutaj Syndyków, ale nie miałem bladego pojęcia, jakimi siłami będą dysponowali i jak je rozmieszczą. Wiedziałem, że jeśli nie zaczają się przy punkcie skoku, co zmusi nas do natychmiastowej bitwy, będę dysponował wystarczającą ilością czasu na przygotowanie odpowiedniej reakcji.

— Ile czasu będzie pan na to potrzebował? — nie ustępowała Rione.

— Pani współprezydent, czy ktoś już pani powiedział, że czasami bywa pani zbyt wymagająca?

Uśmiechnęła się kpiąco.

— Dziękuję za komplement, ale mówimy teraz o pańskich planach, nie o mnie.

— Powiadomię panią, kiedy będę gotowy. Mamy czas do namysłu, a ja nie zamierzam go zmarnować. — Geary wstał i skinął na Desjani. — Utrzymujemy kurs na punkt skoku na Padronisa. Idę się przejść i zastanowić. Jeśli wpadnie pani na jakiś pomysł albo Syndycy ruszą z miejsca, proszę mnie powiadomić.

— Tak jest.

Spojrzał na nią podejrzliwie, lecz tym razem zdawkowe „tak jest” nie miało dodatkowych podtekstów.

Geary szedł korytarzami „Nieulękłego”, odpowiadając automatycznie na saluty i pozdrowienia załogi. Jego myśli krążyły wyłącznie wokół problemu. A polegał on głównie na tym, że wróg zaczął się przystosowywać do jego taktyki. Nie mógł już liczyć na bezrozumne szarże prosto na centrum formacji okrętów Sojuszu, dzięki czemu kierował pełną siłę ognia wszystkich jednostek tam, gdzie było trzeba.

Wprawdzie istniały sposoby na przechytrzenie i pokonanie Syndyków stosujących nową taktykę, ale każdy z nich wymagał o wiele większego zużycia ogniw paliwowych. A jego flota nie mogła sobie pozwolić na kolejne nadszarpnięcie zapasów. Niestety, w prawdziwym życiu zawsze dochodziło do sytuacji, które nie powinny mieć miejsca.

Przeszedł naprawdę spory dystans, przemierzając kadłub wszerz, i to kilkakrotnie, minął kwatery załogi i baterie piekielnych lanc, wciąż jednak nie wpadł na żaden pomysł. Desjani także nie połączyła się z nim i nie podpowiedziała niczego sensownego. Pomyślał nawet, że ona nadal pokłada w nim zbyt duże nadzieje, traktując go jako wielkiego nieomylnego Black Jacka, który z pomocą żywego światła gwiazd wyjmie z kapelusza kolejnego królika, kiedy tylko będzie trzeba.

W końcu stanął, zebrał się w sobie i ruszył w kierunku miejsca, które mogło mu zaoferować wiedzę niedostępną oficerom tej floty.

W samym środku kadłuba, otoczone z każdej strony dziesiątkami pomieszczeń „Nieulękłego”, znajdowały się niewielkie komnaty, w których mógł szukać natchnienia. Geary nie potrafił wyjaśnić, dlaczego skierował się akurat tutaj. Ale załoga z pewnością nie poczuje się gorzej, jeśli zobaczy, że dowódca floty jest pobożnym człowiekiem, chociaż takie publiczne okazywanie wiary zawsze go irytowało. Obawiał się także tego, że marynarze uznają, iż nie tyle chodzi mu o pobożność, ile o desperackie poszukiwanie rozwiązania. Zwłaszcza że była to czysta prawda.

Geary zamknął drzwi i w pierwszej z niewielkich komnat usiadł na tradycyjnej drewnianej ławeczce, wpatrując się w płomień pojedynczej świecy, którą zapalił, aby ogrzać dusze przodków.

— Z tego co wiem — odezwał się w końcu — żaden z was nie był legendarnym wodzem. Sam do końca nie wiem, dlaczego mnie przypadł ten tytuł. Szala zwycięstwa przechyla się na stronę Syndyków, kończą nam się zapasy paliwa, a ja nie potrafię wymyślić żadnej sztuczki, by przechytrzyć przeciwnika, który w końcu przestudiował moją taktykę z poprzednich starć i zaczął na nią reagować. Obawiam się, że w najlepszym wypadku uda mi się stoczyć kolejną krwawą bitwę, z której ta flota wyjdzie zwycięska, ale i zdziesiątkowana. W najgorszym razie… — Wzruszył ramionami. — Potrzebuję czegoś nowego. Czegoś nieoczekiwanego. A jedyne co mi przychodzi na myśl, to atak frontalny, prosto na serce syndyckiego zgrupowania, taki, do jakiego przywykli ludzie, którymi dowodzę. Choć nawet jeśli ta taktyka zadziała, straty będą ogromne. Moje okręty liniowe nie mogą podjąć takiej walki po uszkodzeniach, jakie zadano im w poprzednich bitwach, a nie mam wystarczającej liczby pancerników, by zapewnić im osłonę. — Geary siedział przez moment, patrząc na kurczący się płomień świecy. — Szkoda, że nie mogę rzucić pancerników na główne siły wroga, bo one także by potrzebowały znacznie mocniejszego wsparcia wobec przewagi liczebnej Syndyków. Okręty liniowe musiałyby lecieć tuż za nimi, a przecież wydanie rozkazu szarży prosto w paszczę lwa jest dla nich wyrokiem śmierci. Z drugiej strony wiem, że moi kapitanowie uczyniliby to bez mrugnięcia okiem, nawet wbrew rozkazom, gdyż tak właśnie wygląda w ich oczach honorowe zachowanie. A ja muszę zrobić coś, dzięki czemu okręty liniowe nie zetrą się bezpośrednio z wrogiem. Powinienem uderzyć na Syndyków pancernikami, ale tak, żeby się tego nie spodziewali. Tylko jak mam to zrobić, nie komplikując jednocześnie bitwy do takiego stopnia, że utracę nad nią kontrolę? Pogubiłem się na Cavalosie, dałem się pokonać złożoności sytuacji, zbyt długo zwlekałem z wydaniem rozkazu. Jeśli coś podobnego przydarzy mi się tutaj, skutki mogą być o wiele poważniejsze. Muszę znaleźć inne rozwiązanie.

Inne rozwiązanie. Tylko jakie? Jaką przewagą dysponujemy? Na pewno nie liczebną, ogniową także nie, mamy też mniej amunicji i paliwa. I żadnych baz zaopatrzeniowych w najbliższej okolicy. Okręty także nie ustępują sobie klasą, chociaż syndyckie ŁZy są o wiele słabsze od naszych niszczycieli. Wróg ma ich za to znacznie więcej niż my, ponieważ są mniejsze i tańsze. Okręty Sojuszu mogą wytrzymać mocniejszy ostrzał, lecz okres ich naprawy po krytycznych trafieniach i ponownym wprowadzeniu do walki na pewno nie będzie krótki.

Dopiero po minucie Geary znalazł jedną, za to niewątpliwą przewagę floty Sojuszu. Moi ludzie są doskonali. Mają znacznie większe doświadczenie niż ich towarzysze broni z ostatnich kilku dekad, którzy ginęli, zanim zdołali się porządnie wyszkolić. Ja starałem się zrobić wszystko, by moi przeżyli bitwy.

A w każdym razie większość z nich.

Będą walczyli dobrze i aż do śmierci. Mam też w gronie podwładnych wielu doskonałych dowódców. Wszyscy kapitanowie słuchają już moich rozkazów. Mogę być pewien, że je wykonają. W pewnych ramach, oczywiście. Porzucił tę myśl na moment, starając się wyszukać coś jeszcze, potem przypomniał sobie zachowania syndyckiej flotylli niszczącej wrota hipernetowe na Lakocie, gdy jego okręty zbliżyły się do nich na odległość kilku godzin świetlnych. Syndycy boją się mnie. Tak, to prawda. I to także nasza przewaga. Oczekują, że zrobię coś nieoczekiwanego, coś, czego nikt inny nie potrafi wymyślić.

Tylko jak to wykorzystać? Co nieoczekiwanego mogę zrobić, posiadając tak znikome rezerwy paliwowe? Szkoda, że nie potrafię wymyślić sprytniejszego sposobu walki niż ten oparty na taktyce stosowanej, zanim objąłem dowodzenie. Prosta szarża na wroga. Tego Syndycy z pewnością się nie spodziewają, mając w pamięci te wszystkie bitwy od Kalibanu po Cavalosa…

Tylko czy mogę zrobić coś takiego?

Przyglądał się rozedrganemu płomieniowi świecy, mając podobnie pokręcone myśli.

Istnieje na to sposób. Na pewno przyjdzie nam za niego zapłacić sporym zużyciem paliwa, chociaż nie tak wielkim jak przy skomplikowanych manewrach, o ile okręty i systemy manewrowe zdołają go wykonać, a ja zdążę przygotować wszystkie rozkazy, zanim wejdziemy w kontakt z wrogiem. No i o ile Desjani mnie nie zabije, kiedy się dowie, co moje plany oznaczają dla „Nieulękłego”.

Dzięki wam, przodkowie. Usłyszałem was.

Wstając, Geary pokłonił się świecy, zdmuchnął ją i pospieszył w stronę kajuty admiralskiej. Musiał przygotować całą masę symulacji.