Выбрать главу

Milczała jeszcze chwilę, potem rzuciła w jego kierunku szybkie spojrzenie.

— Przychyliłby mi pan nieba?

Zaskoczony Geary skinął głową.

— Gdyby to było możliwe.

— Zatem trzymam pana za słowo. — Desjani wyprostowała się i zasalutowała. — „Nieulękły” wykona postawione zadanie, podobnie jak jego dowódca. To dobry plan, sir. Nie tylko zaskoczy wroga, ale pozwoli zadać mu spore straty.

— Dziękuję. — Oddał jej salut, a gdy wyszła, westchnął głośno.

Aczkolwiek wciąż czuł niepokój wywołany słowami: „Zatem trzymam pana za słowo”.

* * *

— Zakładam, że ma pan już ten plan? — zapytała Rione.

Geary, zasiadający znów w fotelu admiralskim na mostku „Nieulękłego”, skinął głową.

— I to zaskakujący.

— Cudownie, chociaż wychodzi na to, że będzie równie zaskakujący dla pańskich okrętów, jak i dla wrogich.

— W pewnym sensie.

— Skoro została nam niespełna godzina do kontaktu, zakładam, że poznamy niebawem jego szczegóły. — Desjani zachowywała pokerową twarz, lecz i to dało do myślenia Wiktorii. — Mówię o tych, którzy nie należą już do pańskiego kręgu ludzi zaufanych. — Usiadła na swoim miejscu, udając kompletną obojętność.

Desjani odczekała kilka minut, a potem pochyliła się do Geary’ego, aby szepnąć mu do ucha:

— Jestem panu winna przeprosiny.

— Nic podobnego. Jeśli chce pani poznać prawdę, spodziewałem się znacznie gorszej reakcji.

— Nie o to mi chodziło. — Rzuciła spojrzenie w stronę Rione. — Zastanawiałam się, czy na jej polecenie wycofał pan „Nieulękłego” z pierwszej linii, by chronić klucz hipernetowy. Powinnam wiedzieć, że nie zrobiłby pan czegoś takiego. Proszę o wybaczenie, że w ogóle przyszło mi to na myśl.

— Nic się nie stało, ale skup się teraz na naszej zabawie, Taniu. To będzie cholernie trudna bitwa. Musisz dać z siebie wszystko.

— Zawszę daję z siebie wszystko, sir. — Uśmiechnęła się i wróciła na kapitański fotel.

Pół godziny do kontaktu. Dwanaście godzin wcześniej Geary nakazał swoim okrętom zmianę szyku, tworząc lustrzane odbicie syndyckiej formacji z pięcioma zgrupowaniami rozmieszczonymi w identyczny sposób: cztery na flankach i piąte w centrum. Niedługo dokonają ponownego przegrupowania, lecz jeszcze nie teraz. Syndycy nadal się zbliżali z identyczną prędkością, idąc na przejęcie, aczkolwiek musieli podejrzewać, że okręty Geary’ego mogą wykonać w ostatniej chwili jakiś zaskakujący manewr.

— Chce pan przemówić do floty, sir? — zapytała Desjani, jednakże uczyniła to takim tonem, że zrozumiał, iż musi to zrobić bez względu na to, czy ma ochotę czy nie.

— Świetny pomysł. — Zamilkł na chwilę, by uporządkować myśli, potem przełączył się na otwarty kanał floty. — Do wszystkich okrętów floty Sojuszu. Ta syndycka flotylla stoi pomiędzy nami a domem. Braki w wyposażeniu nadrobimy doświadczeniem i duchem walki. — Nie zamierzał podążać śladami kapitana Falco, który uważał, że duch walki jest w stanie w cudowny sposób zwielokrotnić zdolność bojową floty, aczkolwiek doceniał jego znaczenie na polu walki, przynajmniej do momentu, w którym ludzie zaczynali ufać, że wiara uchroni ich w cudowny sposób przed ogniem wroga. Doświadczenie potrafiło przynieść znacznie lepsze rezultaty. — Ci Syndycy nie są w stanie zatrzymać nas dzisiaj, ponieważ to dzień, w którym zapiszemy kolejne zwycięstwo w annałach floty Sojuszu.

Zakończył transmisję, czując się parszywie po użyciu tak górnolotnych słów, lecz zaraz zauważył aprobatę w oczach Desjani.

— Pan potrafi przemówić do ludzi przed bitwą, sir. Krótko, prosto, ale mocno.

Doprawdy? — pomyślał Geary.

— Dziękuję, kapitanie. Mam nadzieję, że to wystarczy. — Nie był pewien, czy te ostatnie słowa nie zabrzmiały zbyt defensywnie.

Ją też chyba zaskoczyły.

— Oczywiście. Wszyscy wiemy, o co chodzi. Dowiódł pan tego nie raz. Do tej pory zawsze raczono nas długimi przemowami przy takich okazjach. A ja za każdym razem się zastanawiałam, czy jeśli człowiek naprawdę w to wierzy, nie można wszystkiego zawrzeć w kilku słowach.

— Chyba ma pani rację.

— Pewnie, że ma rację — wtrąciła Rione oschłym tonem.

Desjani skrzywiła się, nie odwracając głowy, potem spoglądając na Geary’ego, nakazała ciszę na mostku. On nie zwrócił na to uwagi, skupiając wzrok na zbliżających się do siebie formacjach. Systemy manewrowe okrętów odliczały już czas do wykonania pierwszego ruchu. Geary wyliczył ten moment, opierając się na wieloletnim doświadczeniu i przeczuciu, zostawiając tylko tyle czasu, by dowódcy mogli się zapoznać z rozkazami, które zostały już rozesłane na wszystkie okręty przez system komunikacyjny floty.

Syndycy nadal nie zmienili niczego. Podobnie jak na Cavalosie. Bez względu na to, czy dowodzący tą flotyllą DON zdawał sobie sprawę z tego, jak wielki kłopot uczyniło Geary’emu podobne zachowanie jego poprzednika, nadal nie robił nic, zwlekając do ostatniej chwili z podjęciem decyzji i utrudniając wykonanie tak misternie ułożonego planu.

Minuta do rekomendowanego momentu rozpoczęcia pierwszego manewru. Geary skrzywił się na myśl o odliczaniu, mając poczucie, że może nieco przesadził. Musiał wyliczyć ten moment jak najlepiej — nie w standardach świata idealnego, tylko realnego — i to nie znając reakcji syndyckiego DONa. Znał jednak wroga, w końcu walczył z nim już niejednokrotnie, i to znał na tyle dobrze, by rozpoznać wzorce jego zachowań, dlatego czekał cierpliwie, pozwalając, by przemówiły instynkty, i ani na moment nie spuszczał z oczu zbliżających się do siebie zgrupowań Sojuszu i Syndykatu. Czekać. Trzeba czekać.

Dziesięć sekund przed planowanym rozpoczęciem manewru inicjującego bitwę jego kciuk machinalnie włączył interkom floty.

— Formacja Indygo Dwa, formacja Indygo Trzy, wykonać natychmiast pierwszy zestaw rozkazów… — przerwał na moment, potem odezwał się znowu: — Formacja Indygo Jeden, wykonać natychmiast pierwszy zestaw rozkazów… — Czekaj. Sekundy mijały, a dziób „Nieulękłego” odchylał się wciąż w górę. — Formacja Indygo Cztery, formacja Indygo Pięć, wykonać natychmiast pierwszy zestaw rozkazów.

Na wyświetlaczu widział, jak cztery skrzydłowe zgrupowania lecące nad i pod trzonem floty skupiają się wokół niego, a najcięższe jednostki, zmieniając kurs, rozciągają szyk i mieszają się z nimi. Syndycki dowódca zobaczy ten manewr dopiero za kilka minut. Odległość pomiędzy zbliżającymi się flotami wciąż była wielka. Obserwując go, Syndyk powinien uwierzyć, że flota Sojuszu zamierza albo przejść tuż nad szczytem „ściany”, albo uderzyć w jej górny skraj. Jeśli to zrobi, zdecyduje o nieznacznej zmianie kursu w górę, mając na to naprawdę niewiele czasu.

Nie powinien się spodziewać tego, że okręty Sojuszu wrócą do starego kursu i uderzą na centrum jego formacji. To będzie klasyczna szarża, prosto na rakiety, szarża, do jakiej przywykły obie strony konfliktu w minionych dziesięcioleciach, kiedy wysokie straty w bitwach sprawiły, że zabrakło ludzi wyszkolonych do przeprowadzania bardziej skomplikowanych manewrów. Dowódcy, którzy znali tylko taki sposób walki, prowadzili swoich ludzi na wroga, licząc wyłącznie na ich „ducha walki” bez względu na szanse powodzenia i siłę ognia przeciwnika. Odwaga i honor stały się pustymi sloganami prowadzącymi do przerażających masakr, w których po kilku starciach jedna albo druga strona odnosiła zwycięstwo, tracąc przy tym większość okrętów i ludzi.