Выбрать главу

Powstały z martwych? Jak przepowiedziano w legendzie? Wojna trwa nadal, mimo iż minęło całe stulecie?

Wszyscy, których znał, od dawna nie żyją.

Kim są ci ludzie i za kogo go mają?

* * *

John przebudził się nagle w swojej kajucie na pokładzie „Nieulękłego”. Przed oczyma miał sufit, oddychał ciężko i pocił się obficie, mimo iż wciąż czuł w głębi ciała obecność zimna, które otaczało go przez tak wiele dziesięcioleci. Sporo czasu minęło od ostatniego koszmaru, w którym uciekał z pokładu „Krenelaża” tuż przed jego zniszczeniem tylko po to, by obudzić się na „Nieulękłym” niemal sto lat później. Usiadł, masując czoło prawą dłonią, starając się jednocześnie uspokoić oddech. W półmroku dostrzegał sprzęty wypełniające jego kajutę.

Admirał o tubalnym głosie został zabity w Systemie Centralnym Syndykatu w chwilę po tym, jak odkrył, że jego misterny plan zakończenia tej wojny jest niczym innym jak pułapką zastawioną przez wroga na flotę Sojuszu. Razem z nim poległo wielu marynarzy. Syndycy zniszczyli też wiele okrętów. Ocalali z pogromu zwrócili się do legendarnego Black Jacka, błagając o pomoc — mimo iż Geary robił co mógł, aby uznali, że nie ma nic wspólnego z herosem, którego wielbili — i zmusili go do objęcia stanowiska komodora tej floty. Było nie było, został mianowany do stopnia kapitana niemal sto lat przed najstarszym ze służących aktualnie oficerów. Wielu z nich wątpiło jednak, czy podoła temu zadaniu, nie wierzyło też, że jest owym bohaterem z legend, ale mimo iż Geary w głębi duszy podzielał obie te opinie, musiał spróbować.

I na razie dokonywał rzeczy niemożliwych. Poprowadził flotę Sojuszu przez przestrzeń Syndykatu, ku granicom Sojuszu, wykorzystując do nieustannej walki z wrogiem pełnię wiedzy nabytej przed stuleciem. Tej wiedzy, którą dzisiejsi oficerowie zatracili po wielu dziesięcioleciach rzeźni, bo innym mianem nie dało się określić wojny rozpoczętej zniszczeniem „Krenelaża”.

Geary przeniósł wzrok na unoszący się nad stołem hologram upstrzonego gwiazdami wycinka przestrzeni. Zostawił go tam przed położeniem się do łóżka. W samym środku sześcianu wirowała gwiazda o nazwie Dilawa. Znajdowała się w przestrzeni kontrolowanej przez Syndyków, lecz od granic Sojuszu dzieliły ją już tylko trzy skoki. Tak niewiele brakowało, by ocalił tych, którzy wierzyli, że jest w stanie tego dokonać. Tyle tylko że flota była wciąż na terytorium wroga. I z pewnością będzie musiała przebić się przez kolejne flotylle Syndyków czekające za punktami wyjścia z tuneli nadprzestrzennych. Na tę myśl przypomniał sobie los „Krenelaża”.

Geary westchnął głośno, potem sięgnął do szuflady nocnego stolika po rację żywnościową. Przyjrzał się jej z powątpiewaniem. Jak większość jedzenia dostępnego na pokładach jego okrętów, racje te pochodziły ze splądrowanych składów Syndykatu. Zdobyli je w jednym z podrzędnych systemów gwiezdnych wroga, porzuconych przez mieszkańców dawno temu, po pojawieniu się hipernetu. Nawet Syndycy uznali, że szkoda sił na wywożenie tego syfu. Data przydatności do spożycia tych batonów minęła lata temu, ale wszystkie racje, jakie udało im się zabrać z tamtego systemu, spoczywały w pozbawionych atmosfery magazynach, głęboko zamrożone, więc z technicznego punktu widzenia powinny zachować pełną świeżość.

Na opakowaniu batonu widniał propagandowy rysunek. Oddział heroicznie wyglądających żołnierzy Syndykatu maszerował z lewej strony na prawą. Geary rozdarł folię, nie patrząc nawet na spis składników, potem ugryzł kęs i szybko go przełknął. Starał się przy tym nie myśleć o przykrym smaku, choć nie do końca mu się to udało. Marynarze Sojuszu bardzo często narzekali na złą jakość serwowanego im jedzenia, ale te syndyckie racje miały jedną niezaprzeczalną zaletę (oprócz dostarczania niezbędnych do życia składników) — w porównaniu z nimi każde żarcie wydawało się przepyszne.

Zupełnie jak w tym starym kawale: nie smak był najgorszy w tych racjach, tylko to, że mieli ich tak mało. Geary czuł się po zjedzeniu batona tak, jakby miał cegłę w żołądku, jednakże nie ten dyskomfort powstrzymywał go od sięgnięcia po następną rację. Pozbawiona dostaw flota, krążąca na domiar złego po terytorium wroga, musiała oszczędzać wszystko, w tym także żywność. A on nie mógł jeść lepiej niż jego podwładni. Chociaż zważywszy jakość syndyckich żelaznych racji, słowo „lepiej” wydawało się w tym przypadku eufemizmem.

Od strony komunikatora dobiegło ciche brzęczenie. John natychmiast nacisnął klawisz odbioru.

— Kapitanie Geary, z punktu skoku na Cavalosa wyszły okręty przeciwnika.

Nacisnął sąsiedni klawisz i hologram sektora zniknął znad stołu. Zastąpił go niemal natychmiast rzut systemu Dilawa i znajdujących się w jego obrębie jednostek. Na Cavalosie nie pozostało zbyt wiele okrętów wojennych Syndykatu, gdy flota Sojuszu dokonywała skoku. Jeśli nie liczyć ogromnych, wciąż rozszerzających się wrakowisk orbitujących wokół centralnej gwiazdy.

Ale w pościgu za Gearym brało udział znacznie więcej jednostek wroga, a okręty Sojuszu coraz mocniej odczuwały trudy nieustannej ucieczki przez terytoria Syndykatu. Nie wszystkie wraki pozostawione na Cavalosie należały do przeciwnika. Geary stracił tam liniowiec „Dokładny” i pancernik kieszonkowy „Waleczny”. Los tych dwóch gigantów podzieliło też dziewięć krążowników i niszczycieli. Niektóre zostały zniszczone podczas bitwy, inne wysadzono na rozkaz komodora, ponieważ nie byłyby w stanie dotrzymać kroku uciekającej flocie.

Jemu także ciążyła ta sytuacja. Straty poniesione przez flotę Sojuszu wciąż zaprzątały mu myśli. Właśnie im zawdzięczał nawrót traumatycznych snów z „Krenelażem” w roli głównej.

Z dużym trudem skupił się na aktualnych wydarzeniach.

— To tylko jedna ŁZa i dwie korwety za dychę — zauważył.

— Zgadza się — odparła kapitan Desjani, jej wizerunek pojawił się obok mapy systemu. Przebywała jak zwykle na mostku, doglądając swojego okrętu. — Szkoda, że dzielą je od nas niemal trzy godziny świetlne. Obsady wyrzutni piekielnych lanc z wielką ochotą poćwiczyłyby strzelanie do ruchomych celów.

— Nie sądzę, aby pani załoga potrzebowała więcej ćwiczeń w strzelaniu — stwierdził Geary. Ta uwaga sprawiła, że na twarzy Desjani natychmiast pojawił się dumny uśmiech. Zgodnie z jej słowami, flotę Sojuszu od punktu skoku dzielił dystans trzech godzin świetlnych, na tyle okręty Geary’ego zagłębiły się już w ten system. Oznaczało to też, że widzą jednostki wroga z trzygodzinnym opóźnieniem. — Nikt nie przyleciał za nimi. A to znaczy, że mamy do czynienia ze zwiadowcami.

— Ma pan rację. Jedna z tych korwet powinna teraz wyhamować i pozostać w pobliżu punktu skoku. Druga i towarzysząca jej ŁZa polecą na pełnym ciągu w stronę tuneli nadprzestrzennych prowadzących na Kalixę i Heradao… — zamilkła na moment. — Pierwszy raz widzę, żeby tak przestarzałe jednostki jak te korwety wybrały się poza macierzysty system. To taki złom, że bałabym się w nim wchodzić w nadprzestrzeń.

Tak, przestarzałe, zgadza się, trafiły do służby ze sto lat temu. Wtedy też ukuto dla nich tę nazwę: „korwety za dychę”. Flota Sojuszu uważała, że są robione za tanie pieniądze, by nikt nie żałował ich straty w ewentualnej walce. Ale to było dawno temu, zanim wybuchła wojna. Moment później Geary ujrzał oczami wyobraźni rój korwet za dychę zasypujących ogniem jego krążownik.

— Sir? — odezwała się Desjani.

Geary otrząsnął się zdumiony tym, jakie figle potrafi mu płatać własny umysł.