— Przepraszam.
Tylko on mógł dostrzec zaniepokojenie w spojrzeniu, jakim obdarzyła go Desjani, w jej głosie bowiem, gdy podjęła temat, nie dało się wychwycić niczego prócz zwyczajowej rutyny.
— Pierwsza z korwet może w każdej chwili zawrócić i wykonać skok na Cavalosa, aby powiadomić Syndyków o tym, że wciąż tutaj jesteśmy. — W tym momencie wyraz jej twarzy zmienił się diametralnie. — Ponieważ wciąż tu jesteśmy.
— Musimy rozszabrować wszystko, co Syndycy pozostawili w tym systemie, wycofując ostatnich jego mieszkańców przed kilkoma dziesięcioleciami — odparł John, starając się nie okazywać gniewu na tak wyraźne ponaglenie ze strony Desjani.
— Zebraliśmy już całą pozostawioną tu żywność — skrzywiła się mimowolnie, mówiąc te słowa. — Chociaż nazywanie tego „żywnością” jest chyba nadużyciem. Mimo powiększenia zapasów znów będziemy zmuszeni ciąć racje dzienne, żeby zapewnić ciągłość wyżywienia całej flocie — stwierdziła. — Ale nie spodziewam się wielkich protestów w tej sprawie. Zdobyczne syndyckie żarcie smakuje tak paskudnie, że zmniejszenie racji nie wkurzy załóg tak bardzo, jak by wkurzyło w przypadku czegoś bardziej jadalnego.
— Widzi pani, zawsze znajdzie się jaśniejsza strona problemu — powiedział Geary, uśmiechając się przelotnie, gdy odczytał informacje na temat surowców i rzadkich minerałów przetransportowanych do ładowni jednostek pomocniczych. W tym momencie dotarło do niego, że Desjani najpierw zrobiła aluzję do potrzeby szybkiego opuszczenia tego systemu, a potem od razu zmieniła temat, żeby nie poczuł się tym urażony.
Nie powinienem się na nią gniewać za coś takiego — pomyślał. Każdy rozsądny dowódca okrętu powinien odczuwać niepokój w związku z tym opóźnieniem. Pozostaje jednak pytanie: gdzie się udać po opuszczeniu Dilawy? Spędziliśmy w tym systemie już półtorej doby, a to przynajmniej o dwadzieścia cztery godziny za dużo.
Nie mieli powodów, by nadal pozostawać w układzie Dilawy. Gwiazda ta nie posiadała żadnej zamieszkanej planety. W przestrzeni wewnątrzsystemowej przebywała kiedyś tylko garstka syndyckich kolonistów — sądząc po pozostawionych kompleksach produkcyjno-mieszkalnych, licząca nie więcej niż kilka tysięcy ludzi. Musieli tutaj mieszkać, ponieważ stare napędy nadświetlne potrafiły pokonywać wyłącznie dystanse pomiędzy sąsiadującymi ze sobą gwiazdami. Statki odwiedzały więc wszystkie systemy po drodze, zanim dotarły do celu. Hipernet zmienił wszystko, dzięki niemu można było dotrzeć bezpośrednio do wybranego miejsca, o ile znajdowały się tam odpowiednie wrota. Systemy gwiezdne poza tymi szlakami przestały być komukolwiek potrzebne i pustoszały stopniowo, aż zostały całkowicie porzucone.
Dzisiaj jednak flota Sojuszu wracała do domu, wykorzystując stare sposoby podróży, skacząc z systemu do systemu, hipernet bowiem okazał się ogromnym zagrożeniem dla całej ludzkości. Na pokładzie „Nieulękłego” wciąż był klucz do syndyckiej sieci komunikacji podprzestrzennej, który mógłby zmienić losy tej wojny, gdyby udało się go bezpiecznie dostarczyć rządowi Sojuszu. Jeśli jednak okręty Geary’ego i ich załogi nie zdołają wykonać tego zadania, zarówno klucz, jak i wiedza o zagrożeniu przepadną na zawsze. Cena tej porażki wydawała mu się wyższa za każdym razem, gdy o niej myślał.
— Proszę mnie powiadomić, jeśli sytuacja ulegnie zmianie — poprosił Desjani.
— Tak jest. — Hologram kapitan zniknął, wcześniej jednak brzmieniem głosu i miną dała mu wyraźnie do zrozumienia, że nie zrobił czegoś, co już dawno powinno być zrobione.
Geary siedział przed stołem, nad którym znów obracało się z wolna trójwymiarowe odzwierciedlenie systemu Dilawa. Hologram to jednak nie kryształowa kula. Bez względu na to, jak długo będzie się w niego wgapiał, nie uzyska odpowiedzi na najważniejsze pytanie.
A brzmiało ono: dokąd się udać w następnej kolejności?
Przemyśl to wszystko porządnie, napomniał się Geary. Robił to już tyle razy, odkąd przejął dowodzenie flotą uciekającą z wrogiej przestrzeni. To nie powinna być aż tak trudna decyzja. Od syndyckiego systemu, z którego będą mogli się dostać na terytorium Sojuszu, dzieliło ich już tylko kilka skoków. To powinno być proste, zważywszy, jak bliski jest cel tej podróży. A jednak ilekroć starał się podjąć decyzję, przychodziło mu to z coraz większym trudem. Wahał się, rozważając każdą opcję pod kątem tego, co poszło nie tak na Lakocie, i przez pryzmat strat poniesionych na Cavalosie. Teraz nałożyła się na to wszystko zagłada „Krenelaża”.
Zastanawiał się, czy nie poprosić o radę Wiktorii Rione, współprezydent republiki Callas i członkini senatu Sojuszu. Ale ona od jakiegoś czasu odmawiała mu pomocy w rozwiązywaniu podobnych kwestii. Polityczka przyznawała otwarcie, że woli milczeć, ponieważ myliła się ostatnio w zbyt wielu kwestiach dotyczących, słusznych w jej mniemaniu, posunięć floty. Geary nie miał do końca pewności, czy nie kryje się za tym coś jeszcze, lecz nie potrafił sprecyzować swoich podejrzeń. W ciągu minionych kilku miesięcy stawali się wielokrotnie kochankami — w fizycznym tego słowa rozumieniu — zanim oboje uznali, że czas się definitywnie rozstać, Rione jednak nawet w momentach wielkiej namiętności pozostawała osobą wyjątkowo skrytą.
W każdym razie rzadko ją widywał ostatnimi czasy bez względu na okoliczności.
— Muszę się skoncentrować na kontroli mojej siatki agentów — stwierdziła, gdy rozmawiali po raz ostatni. — Trzeba w końcu ustalić, którym oficerom tak bardzo nie podobało się twoje dowodzenie flotą, że posunęli się do umieszczenia wirusów w systemach operacyjnych naszych okrętów.
Geary nie mógł dyskutować z takim postawieniem sprawy. Wirusy, które wykryto w hipernapędach, mogły doprowadzić do zagłady kilku okrętów Sojuszu.
Miał jeszcze kilka osób, u których mógł zasięgnąć rady. Inteligentnych, niezawodnych, rozsądnych oficerów, takich jak kapitan Duellos z „Odważnego”, Tulev z „Lewiatana” czy Cresida z „Gniewnego”.
Ale siedział teraz sam, wpatrując się w hologram systemu gwiezdnego, czując dziwną niechęć do zasięgnięcia czyjejś opinii, chociaż zdawał sobie sprawę, że dalsze odwlekanie decyzji może mieć fatalne skutki.
Usłyszał dzwonek przy włazie, system zidentyfikował gościa jako kapitan Desjani. Geary zezwolił jej na wejście, zastanawiając się jednocześnie, co też może ją sprowadzać w te progi. Krążące na pokładzie plotki o ich rzekomym romansie sprawiały, że rzadko pozwalała sobie na odwiedzanie go w prywatnej kajucie.
Prawdę powiedziawszy, coś między nimi było, chociaż żadne nie odważyłoby się ani mową, ani uczynkiem okazać tego, co naprawdę czuje. Nie mogli tego zrobić, dopóki on był głównodowodzącym tej floty, a ona jego podwładną.
— Czy coś się stało? — zapytał.
Desjani wskazała głową hologram systemu.
— Chciałam porozmawiać z panem prywatnie na temat pańskich planów operacyjnych, sir.
Powinien się ucieszyć z tej propozycji, ponieważ wiedział doskonale, jak dobra jest w planowaniu taktycznym, tyle że tym razem decyzja dotyczyła kwestii operacyjnych. Tak przynajmniej pomyślał Geary, sam sobie się dziwiąc, dlaczego podchodzi z taką niechęcią do wysłuchania jej opinii. Ale jak ją odrzucić w tej sytuacji? Przyznając się do niezdecydowania, tylko by pogłębił jej przekonanie o słuszności przedstawionej oferty.
— Słucham.
Weszła do kabiny spięta bardziej niż zazwyczaj i zatrzymała się obok hologramu, stając bokiem do Geary’ego.
— Wydawał się pan nieco rozkojarzony podczas naszej niedawnej rozmowy, sir.
— To tylko zły sen. — Desjani rzuciła mu pytające spojrzenie, więc dodał zaraz, wzruszając ramionami: — O mojej dawnej jednostce, przebudzeniu i całej reszcie.