— Mamy już nasze ostatnie trzy ptaszki — zauważyła Desjani.
Wachtowy z operacyjnego jak na zawołanie zaczął odliczać.
— Ostatnie wahadłowce ewakuacyjne podchodzą do lądowania. Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden, przyziemienie.
Wszyscy żołnierze plutonów osłony rzucili się jednocześnie do ucieczki. Geary się zastanawiał, ile czasu zajmie wrogowi zauważenie i zrozumienie tego manewru.
— „Bezlitosny” i „Odwet” rozpoczęły ostrzał zaporowy — zameldował wachtowy z działu bojowego.
Geary przełączył wyświetlacz na obraz głowic mknących w kierunku miejsca, gdzie wciąż stały trzy wahadłowce. Komandosi Carabali właśnie dobiegli do maszyn i wsiadali do nich w wielkim pośpiechu. Z boku obrazu widać było dwa zegary odliczające czas. Jeden wyznaczał moment, w którym promy muszą się oderwać od ziemi, drugi określał, kiedy pierwsze pociski uderzą w ziemię. Ich wskazania były zbyt podobne, by zachować spokój ducha.
Na mostku „Nieulękłego” zapadła cisza, jakiej Geary do tej pory nie słyszał. Nienaturalna, charakterystyczna dla sytuacji, w których ludzie obserwują wydarzenia mrożące krew w żyłach.
— Wahadłowce startują za dziesięć sekund — powiedziała Desjani.
— Tak. Widzę. — Widział także kilku ostatnich żołnierzy pędzących w stronę maszyn.
— Jedynka w górze, idzie pełnym ciągiem — zameldował wachtowy z operacyjnego. — Widzimy ogień z ziemi skierowany w jego stronę. Syndyccy komandosi wyszli z ukrycia, by zaatakować ostatnie wahadłowce. Nasze maszyny odpowiadają ogniem i aktywują systemy obrony. Trójka w górze. Dwójka melduje o problemie ze szczelnością głównego włazu. — Geary wstrzymał oddech. — Dwójka startuje z niedomkniętym włazem. Nie może rozwinąć pełnej szybkości i zapewnić pełnej osłony.
Mógł jedynie obserwować obraz, na którym w stronę wznoszących się pod ostrym kątem maszyn mknęły pociski wroga. Widział, jak wahadłowce odpowiadają ogniem w kierunku namierzonych stanowisk komandosów wroga, którzy pozostawali wciąż w ukryciu za niewidzialnymi pancerzami. Widział też niemal setkę głowic mknących pionowo w dół, odległych zaledwie o sekundy od miejsca, przez które przelatywały maszyny Sojuszu.
Niesamowite, jak długo może trwać kilka sekund.
Sześć
Trasy wahadłowców i odlatujących promów zlały się w jedno, potem znów rozdzieliły, gdy maszyny minęły opadające ku ziemi głowice. Geary usłyszał wrzaski pilotów w systemie komunikacji.
— Jedno z tych gówien o mało nie urwało mi ucha!
— Poważne turbulencje, walczymy o utrzymanie kontroli nad sterami!
— Straciliśmy główny właz! — meldował wahadłowiec numer dwa. — Upewnijcie się, że wszyscy w ładowni są przypięci i mają uszczelnione zbroje! Tylko one mogą ich uchronić przed próżnią.
W dole za ogonami maszyn cały środek obozu uniósł się nagle w górę, gdy masa głowic kinetycznych uderzyła jednocześnie w ziemię. Odłamki wyprysnęły w niebo w ślad za odlatującymi promami, jakby planeta zdecydowała, że nie wypuści ich ze swoich objęć i ściągnie z powrotem na powierzchnię.
Kolejna eksplozja wstrząsnęła skrajem obozu, odcinając się od morza zniszczenia, a kiedy blask przeminął, nad ziemią pojawił się gigantyczny grzyb.
— Eksplodowała jedna z syndyckich głowic nuklearnych — zameldował wachtowy z operacyjnego.
— Szybciej… — Desjani popędzała szeptem wahadłowce, które przebijały się przez fale uderzeniowe i latające wszędzie odłamki.
— Trafili nas! Uszkodzenie dźwigu na sterburcie. Kontynuujemy wznoszenie, ale straciliśmy dwadzieścia procent prędkości.
— Jesteśmy poza strefą rażenia.
— Wielokrotne trafienia w część podłogową kadłuba. Dwa przebicia. Przechodzimy na sterowanie awaryjne.
Geary nie miał pewności, kiedy sytuacja kryzysowa została ostatecznie zażegnana, czy stało się to w momencie, gdy teren obozu jenieckiego uległ zagładzie, przynosząc śmierć znajdującym się tam komandosom wroga. W każdym razie po chwili stało się jasne, że jego ludziom już nic nie grozi.
— Wszystkie maszyny są bezpieczne. „Kolos” przygotowuje się do awaryjnego podjęcia wahadłowca numer dwa. Jedynka i trójka zgodnie z planem utrzymują kurs na „Spartanina” i „Strażnika”.
— I dobrze — stwierdziła uśmiechnięta Desjani. — To był mój plan.
— Niech tak będzie — zgodził się Geary, mało brakowało, a roześmiałby się w głos, gdy sięgał do komunikatora, tak mu ulżyło. — „Bezlitosny” i „Odwet”, idealna celność ognia. Wszystkie pozostałe jednostki sprawiły się wzorowo, a komandosi uczestniczący w akcji oraz załogi wahadłowców zasłużyły na szczególne wyróżnienie. Jak tylko zadokujemy ostatnią z wracających maszyn, ruszamy w kierunku punktu skoku na Padronisa. — Po przerwaniu połączenia zamknął na moment oczy i oddychał ciężko. — A mnie się wydawało, że flota wykonuje trudne zadania.
Daleko w dole, w okolicach dawnego obozu jenieckiego, poruszały się jedynie odłamki spadające z nieba, w które wyrzuciły je niedawne eksplozje. Grzyb atomowy na jego skraju wciąż się rozrastał, sięgając coraz wyżej. Desjani uśmiechnęła się na jego widok.
— Syndycy zdołali zrealizować przynajmniej część misji. Tę dotyczącą samobójstwa.
Geary wyobraził sobie, co ci komandosi mogli zrobić z ludźmi Carabali, wahadłowcami i tysiącami dopiero co oswobodzonych jeńców wojennych, a potem skinął głową.
Następne pół godziny oczekiwania, potrzebne na podjęcie wszystkich jednostek biorących udział w akcji, stanowiło wielki kontrast wobec niedawnego napięcia. W dole, daleko pod okrętami, powierzchnia trzeciej planety Heradao wrzała, gdy siły buntowników ścierały się z wojskami wiernymi rządowi centralnemu. Żadna ze stron nie zdecydowała się jednak na otwarcie ognia w kierunku orbity.
— Czy wycofujący się strażnicy i ich rodziny nie potrzebują już naszego wsparcia? — zapytał Geary.
— Nie zauważyliśmy żadnych śladów pościgu, sir. Wydaje mi się, że mieszkańcy tej planety uważają, iż cala załoga zginęła w wyniku zbombardowania obozu.
— I niech tak zostanie. — Po tak intensywnej akcji Geary czuł się nieswojo, czekając bezczynnie na wydanie rozkazu odlotu. Z braku lepszego zajęcia zaczął się zastanawiać nad niedawnymi wydarzeniami i do głowy przyszło mu pytanie, na które chciał usłyszeć odpowiedź. Spojrzał więc z zaciekawieniem na Desjani.
— Dlaczego komandosi nazwali te urządzenia perskimi osłami?
Tania w odpowiedzi wzruszyła ramionami.
— Na pewno mieli jakiś powód. Poruczniku Casque, pan nie ma teraz nic do roboty. Proszę sprawdzić, czy nie ma wyjaśnienia w bazach danych.
— I kto nazwał tę broń miknukami? To słowo kojarzy mi się z czymś miłym i niewinnym.
Desjani znów rozłożyła bezradnie ręce.
— Domyślam się, że zrobiono to komisyjnie. A jak nazywano takie urządzenia w tej, no… przeszłości?
Geary się zastanowił, jakiego to określenia chciała uniknąć Tania, ewidentnie mówiła bowiem o jego czasach, sprzed stulecia.
— PBN. Przenośna broń nuklearna. Krótko i prosto.
— Przecież każdy rodzaj broni nuklearnej jest przenośny — zaprotestowała Desjani. — Niektóre głowice przenoszą rakiety albo okręty, ale to niczego nie zmienia.
— Czy pani na pewno nie wykonywała jakichś zleceń dla agencji literackiej tego młodego wuja?
— Może kilka. Ale co to ma do rzeczy?