— A niech to… — mruknął do Desjani.
— A niech to — powtórzyła. — Jest pan pewien, że nie powinniśmy ich jednak rozstrzelać?
Zatem i ją kusiła ta propozycja, aczkolwiek wolała nie dyskutować z nim na ten temat w obecności osób trzecich, aby nie podkopywać jego autorytetu.
— Czy jestem pewien? Nie. Ale to musi być zrobione we właściwy sposób. Nie możemy pozwolić na samosądy. Świetnie pani sobie poradziła ze zmuszeniem Fensina do mówienia. Skąd pani wiedziała, że napomknięcie o zdradzie tak go zmobilizuje?
Skrzywiła się.
— Miałam okazję odbyć kilka rozmów z porucznikiem Rivą. Wspominał parę razy o podobnych sprawach. Nie rozumiałam tego wtedy, ale zapamiętałam, jak się unosił, kiedy rozmawialiśmy o ludziach którzy szli na współpracę z Syndykami. Z jakiegoś powodu te rozmowy wydały mi się podobne. — Desjani obejrzała się, czy nikt nie idzie za nimi, i dodała z zaciętą miną: — Ale ja już nie myślę o poruczniku Rivie. Naprawdę.
— Rozumiem. — Ku swojemu zaskoczeniu Geary poczuł ukłucie zazdrości, gdy wspomniała porucznika, dlatego natychmiast zmienił temat. — Zastanawiam się, czy poszedłbym taką samą drogą jak ta trójka, gdybym trafił do niewoli.
Desjani skrzywiła się z odrazą.
— Nie. Pan nie byłby zdolny do takich niegodziwości. Dba pan o swoich ludzi, a zarazem jest pan świadomy ponoszonego przez nich ryzyka. Nigdy nie popadał pan w skrajności.
— Tak o nich dbałem, że posyłałem ich na śmierć — odparł Geary cierpkim tonem.
— To prawda. Za dużo bezduszności i ludzie giną. Za dużo dbałości i też kończy się tak samo. Nie będę udawała, że rozumiem, dlaczego tak się dzieje, ale sam pan wie najlepiej, że to czysta prawda.
— Tak… — Nagle poczuł, że nagły napad depresji mija. — Dzięki, Taniu, że jesteś przy mnie w takich sytuacjach.
— A gdzie miałabym być? — zapytała z uśmiechem, po czym spoważniała i zasalutowała. — Muszę się odmeldować, obowiązki wzywają.
— Rozumiem — Odpowiedział tym samym gestem, potem przyglądał się, jak odchodzi.
Ona miała obowiązki na głowie, on musiał się połączyć z dowódcą „Tytana” i przekazać, jak bardzo cuchnące jajo zamierza mu podrzucić. Jarzma dowódców były przeróżne, lecz zawsze jednakowo im ciążyły.
Następnego ranka poczuł się lepiej. Trzecia planeta Heradao znajdowała się już w komfortowo wielkiej odległości, flota dotarła do punktu zbornego z siłami pozostawionymi na polu niedawnej bitwy i ruszyła w kierunku punktu skoku na Padronisa. Nawet stara syndycka racja żywnościowa zdawała się smakować lepiej niż zazwyczaj.
Moment później usłyszał brzęczyk komunikatora.
— Sir, komandor Vigory prosi usilnie o kontakt z panem.
— Komandor Vigory? — Geary próbował przyporządkować to nazwisko do okrętu albo twarzy, nie zdołał jednak. Musiał sięgnąć do bazy danych floty. Kolejny jeniec z Heradao. Nic dziwnego, że to nazwisko nic mu nie mówiło. Vigory przebywał na „Spartaninie”, a ze zgromadzonych informacji na jego temat wynikało, że jego kariera przed schwytaniem przez Syndyków przebiegała bardzo rutynowo. — Dobrze, proszę go połączyć.
Wymizerowany, ale poważny, przypominał pozostałych jeńców oswobodzonych z obozu na trzeciej planecie Heradao.
— Kapitanie Geary — zaczął kategorycznym tonem — kontaktuję się z panem, pragnąc złożyć wyrazy szacunku dowódcy tej floty.
— Dziękuję, komandorze.
— Pragnę także przypomnieć, że wciąż oczekuję na oficjalny przydział na stanowisko dowodzenia.
Wciąż oczekujesz? Geary spojrzał na zegar. Nie minęła jeszcze doba od opuszczenia orbity trzeciej planety. Moment później zaczął myśleć jaśniej i zrozumiał ostatnią część zdania.
— Przydziału na stanowisko dowodzenia?
— Tak jest. — Vigory spoglądał na niego wyzywająco. — Po przejrzeniu archiwum floty zauważyłem, że oficer o moim stopniu i doświadczeniu przydałby się na wielu jednostkach. Dowodzą nimi znacznie młodsi ode mnie ludzie.
— Oczekuje pan ode mnie, że pozbawię któregoś z moich ludzi stanowiska, by mógł pan przejąć jego okręt?
Tym pytaniem zaskoczył Vigory’ego.
— Tak, sir.
Geary zwalczył chęć opieprzenia komandora na czym świat stoi i spróbował przemówić mu do rozsądku, choć zdecydowanym tonem.
— Jak pan by się poczuł, gdyby odebrano panu dowodzenie w podobnej sytuacji?
— To by nie miało dla mnie znaczenia, sir. Mówię tutaj o kwestii honoru i szacunku należnego mi z racji starszeństwa i stopnia. Nie wątpię, że każdy okręt tej floty zyskałby, gdybym mógł nim dowodzić, zważywszy na moje ogromne doświadczenie.
Nie, ten człowiek zapewne nigdy w życiu nie wątpił w siebie, pomyślał Geary, przyglądając się Vigory’emu. Zgodnie z aktami trafił do niewoli przed pięciu laty, co oznaczało, że jest produktem floty, w której najbardziej liczył się honor, a walka polegała na bezmyślnym szarżowaniu. Może i mimo wszystko był dobrym oficerem, lecz dawanie mu teraz dowodzenia nad którymkolwiek okrętem było proszeniem się o kolejne problemy, nie mówiąc już o wielkiej nieuczciwości wobec dotychczasowego dowódcy.
— Powiem to panu najprościej, jak potrafię, komandorze. Każdy z dowódców okrętów walczył dla mnie przez całą drogę z Systemu Centralnego, dokonując czynów dzielnych i honorowych podczas starć w kolejnych bitwach. — Przesadzał z tym opisem w kilku punktach, ale Vigory najwyraźniej nie potrafił tego wychwycić. — Nie usunę więc żadnego z nich bez bardzo poważnych powodów. Gdy wrócimy do przestrzeni Sojuszu, będzie pan mógł poprosić o przydział na nowy okręt albo przejmie pan jednostkę, której dowódca został przeniesiony na inne stanowisko.
Wyglądało na to, że Vigory ma problemy ze zrozumieniem tej odpowiedzi.
— Sir, oczekuję szybkiego mianowania na dowódcę okrętu tej floty, co należy mi się z racji doświadczenia i posiadanego stopnia.
— Zatem z żalem muszę pana poinformować, że pańskie oczekiwania nie zostaną spełnione. — Geary starał się nie okazywać gniewu, lecz słyszał, jak mimowolnie zaczyna podnosić głos. — Będzie pan służył Sojuszowi jak każdy oficer tej floty.
— Ale… ja…
— Dziękuję, komandorze Vigory. Doceniam pańską chęć natychmiastowego powrotu do służby.
Rozmowa dobiegła końca, Geary opadł na oparcie fotela i zasłonił dłonią oczy. Nie minęła chwila, a usłyszał dzwonek przy włazie. Świetnie. Od samego rana zaczyna się jazda. Zezwolił na otwarcie i wyprostował się szybko, widząc Wiktorię Rione.
— Kapitanie Geary.
— Pani współprezydent. — W tej kajucie doszło między nimi do wielu intymnych zbliżeń, to już jednak należało do przeszłości, więc żadne z nich nie zamierzało nawet tego wspominać.
— Mam nadzieję, że nie przeszkadzam w niczym ważnym? — zaczęła Rione.
— Właśnie się zastanawiałem, dlaczego tak bardzo pragnąłem wyzwolić jeńców wojennych z Heradao — przyznał.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi.
— Może dlatego, że ma pan przykry zwyczaj upierania się przy tym, co jest słuszne i co należy zrobić, choć rozum dyktuje inaczej?
— Dziękuję. Chyba tak. Co panią sprowadza w moje progi?
— Jeńcy wojenni oswobodzeni na Heradao.
Geary nie zdołał powstrzymać głośnego jęku.
— Co znowu zmalowali?
— Tym razem coś dobrego, kto wie, czy nawet nie przyda się panu. — Rione spojrzała w stronę rufy okrętu. — Jakiś czas po tym, jak pan nas wczoraj opuścił, komandor Fensin wyznał mi, że najrozsądniejszą wypowiedzią, jaką słyszał ostatnio, były słowa dowódcy „Nieulękłego”. Te, kiedy przypomniała mu, że jest oficerem floty Sojuszu… — Przerwała na moment. — Z tego co mi Kai mówił, wynika, że zbyt długo siedzieli na Heradao, nie mając żadnego celu, i zapomnieli już, co znaczy prawdziwa dyscyplina. Uważa, że wszystkim się przyda podobna nauczka, jaką otrzymał od pańskiego kapitana.