— Hm… — Badaya się wzdrygnął, jakby temat tej rozmowy stał się dla niego zbyt nieprzyjemny. — Nie zdziwiłbym się, gdybyśmy znaleźli odpowiedź na to pytanie w ofercie od Kili. I nie mówię tu tylko o pozycji jej figuranta. O tej kobiecie krążyło wiele opowieści, niektóre z nich były naprawdę szokujące. Niejeden facet stracił przez nią honor i stanowisko, ulegając tym żądzom. — Wykonał przepraszający gest w kierunku Desjani. — Ale co chyba oczywiste, nikt z tutaj obecnych nie podpada pod kategorię Kili.
Tania z kamienną twarzą zachowywała się, jakby słowa Badai nigdy nie padły, aczkolwiek spojrzała oskarżycielsko w stronę Duellosa, na co ten zrobił skruszoną minę.
Zapadła niezręczna cisza, którą przerwało dopiero ciche westchnienie Roberta.
— Szkoda, że Syndycy nie zaoszczędzili nam problemów i nie dopadli jej wcześniej. Kiedy pomyślę, jak wiele bitew przeżyła… i co z tego wynikło. Zdradziła tych, którzy chronili jej tyłek. Czuję, że jej hańba splamiła także mój honor, czuję wstyd, że oficer floty był zdolny do tak wielkiej podłości.
— Jej czyny nie przekładają się na pana — zapewnił go Geary. — To wyłącznie jej wina.
— Doceniam pański punkt widzenia na tę sprawę. — Duellos zapatrzył się ponuro gdzieś w przestrzeń. — Chyba powinienem porozmawiać z przodkami.
— To zawsze pomaga — zgodził się Badaya.
Geary skinął głową Duellosowi i Desjani.
— Dobrze. Chciałbym porozmawiać z kapitanem Badayą na osobności. Możecie odejść.
Oboje zniknęli natychmiast, znakomicie odegrawszy swoje role — Badaya musiał uwierzyć, że stanowią trybiki konspiracji, której istnienia się spodziewał.
Geary wstał, czując rosnące podenerwowanie. Rione miała sporo racji, nazywając go nieudolnym kłamcą, lecz tę rolę musiał odegrać najlepiej, jak potrafił. Pokręcił się przez chwilę po kajucie, by uspokoić nerwy, potem stanął twarzą w twarz z czekającym cierpliwie Badayą.
— Chciałbym z panem pomówić o posunięciach jakie będziemy musieli podjąć po powrocie do przestrzeni Sojuszu.
— Rozumiem. — Badaya również wstał, szybkość odpowiedzi zdradzała, że jego również zżerają nerwy. — Jest pan gotów na przyjęcie naszej propozycji? Sojusz pana potrzebuje.
Geary nie patrzył mu w oczy, spuścił w tym momencie głowę.
— Kapitanie Badaya, mam nadzieję, że zdaje pan sobie sprawę, z jakim trudem przychodzi mi rozmawiać na ten temat. Pochodzę z czasów, w których idea, aby flota obalała legalnie wybrany rząd, była nie do pomyślenia.
Badaya skrzywił się, potem zaczął kręcić głową, lecz robił to tak wolno i ociężale, jakby ważyła sto razy więcej niż w rzeczywistości.
— Może mi pan wierzyć, że dla mnie złożenie tej oferty było równie trudne, sir. Nie tylko dla mnie, ale i dla wszystkich pozostałych oficerów. Takie postanowienia nie przychodzą łatwo nawet ludziom, którzy musieli latami znosić skutki niekompetencji i korupcji rządzących.
— Doceniam to — odparł Geary, siadając. Gestem dłoni poprosił, aby kapitan uczynił to samo. — Nie potrafię jednak zrozumieć, jakim cudem wszyscy nagle uznaliście, że należy złożyć taką ofertę.
— Dlaczego? — Badaya usiadł ciężko i opuścił wzrok, kierując oczy na własne dłonie spoczywające teraz między jego kolanami. — Czasami wszystkie rozwiązania wydają się złe. Wie pan o tym doskonale. Wszyscy przysięgaliśmy wierność Sojuszowi, ale co oznacza w tym kontekście obrona ojczyzny? Czy w jej imieniu mamy pozwalać politykom, aby chciwością i ambicjami niszczyli Sojusz?
— Istnieje wiele sposobów na jego zniszczenie — oświadczył asekuracyjnie Geary.
Uśmiech, jaki otrzymał w odpowiedzi, był blady i pozbawiony wesołości.
— To prawda. Ale pan nie doświadczył tego co my. Wsparcie nie przychodziło w porę, zbyt wiele było mieszania się w wydawane rozkazy, marnotrawstwo, spekulacja, pozbawianie nas tego, czegośmy potrzebowali do zwyciężania, i obwinianie za wszystkie porażki. — Spojrzał na Geary’ego taksująco. — Wie pan o tym, że wykorzystywali pana przeciw nam? Stworzyli legendę wspaniałego Black Jacka, który nigdy się nie przeciwstawiał politycznym mocodawcom, nigdy nie kwestionował ich żądań, jakkolwiek bezsensowne były, zawsze salutował i ruszał do samobójczych szarż. Z tego właśnie powodu wielu z nas tak się pana obawiało.
Nigdy wcześniej Geary nie patrzył na tę kwestię pod takim kątem, ale teraz widział wyraźnie, że domniemania, iż jest bezwolną marionetką w rękach polityków, mogły być jedną z głównych przyczyn braku zaufania podwładnych.
— Co w takim razie sprawiło, że zmieniliście zdanie na mój temat? Przecież ani razu nie wypowiedziałem się przeciw rządowi.
— Nie, ale pokazał pan bardzo dobitnie, że jest lojalny wobec swoich towarzyszy broni — odparł Badaya. — Wygrywał pan kolejne bitwy, ograniczając nasze straty do minimum. Jest pan wojownikiem i tylko głupiec albo ślepiec nie zauważyłby oddania dla towarzyszy broni. — Kapitan opuścił raz jeszcze głowę, krzywiąc się mocno. — Honor nakazuje nam wierność i posłuszeństwo Sojuszowi, ale co to tak naprawdę znaczy? Że mamy pozwalać, aby zabijano naszych przyjaciół?
— Jeśli oficer nie chce wykonywać wydawanych mu rozkazów… — zaczął Geary.
— Może zrezygnować ze służby — dokończył Badaya. — Oczywiście. Może odejść i pozwolić, by jego przyjaciele walczyli dalej i byli szlachtowani, wykonując rozkazy, które wszyscy uważają za idiotyczne. Gdzie pan tu widzi honor? Nie możemy opuszczać towarzyszy broni. Nie możemy też pozwalać, by ginęli na darmo, ani tym bardziej na to, by politycy doprowadzili do upadku Sojuszu, mając gdzieś tych, którzy za nich umierają. Rozumie pan teraz? To nie będzie prosta droga, ale jedyna, jaka nam pozostała. Wspieramy przywódcę, który wie, co robić, a jednocześnie pozostajemy wierni przysiędze i wykazujemy się lojalnością wobec towarzyszy broni.
Teraz Geary pokręcił głową.
— A skąd pewność, że ja wiem, co robić?
— Już to panu mówiłem. Obserwowałem pana. Wszyscy pana obserwowaliśmy. Jak pan sądzi, dlaczego osobnicy tacy jak Kila i Caligo zrezygnowali z prób usunięcia pana ze stanowiska, decydując się na dokonanie morderstwa? Zdawali sobie doskonale sprawę, że oficerowie tej floty poznawszy pana, nigdy nie pójdą na zmianę dowódcy. — Badaya się roześmiał. — Na przodków, gdybym dzisiaj spróbował wystąpić przeciw panu, moi ludzie natychmiast by się zbuntowali. Nie twierdzę, że nie może pan utracić ich lojalności, ale aby doszło do czegoś takiego, musiałby pan popełnić naprawdę niewybaczalne błędy. Na szczęście nie grozi to panu, dopóki słucha pan takich osób jak Tania Desjani.
Geary nie chciał przywoływania nazwiska Tani nawet w dygresjach. Dlatego zdecydował, że czas przejść do rzeczy.
— Kapitanie Badaya — oświadczył, cedząc słowa. — Rozważyłem bardzo poważnie wszystkie opcje, jakie są możliwe po powrocie do przestrzeni Sojuszu, i zauważyłem coś niepokojącego. — Rozmówca spojrzał na niego czujniej, lecz milczał. Geary uruchomił mapę holograficzną, ustawiając powiększenie tak, by obejmowała zarówno terytorium Sojuszu, jak i Światów Syndykatu. — To wszystko wydaje się takie proste. Wracamy, ja przejmuję tyle władzy, ile trzeba, i usadzamy polityków na ich miejscach. — Badaya skinął głową. — I w tym momencie łapię się na myśli o rozkazie ataku na syndycki System Centralny.
Kapitan zmarszczył brwi.
— Nie widzę związku między tymi sprawami.