Geary pochylił się nad mapą i wskazał lokalizację wspomnianego systemu gwiezdnego.
— To było takie proste i pewne posunięcie, a okazało się zmyślną pułapką. Dlaczego pomyślałem o czymś takim w kontekście opcji otwierających się przed nami po powrocie do domu? Nie byłem tego pewien, ale teraz zaczyna do mnie docierać, co tak naprawdę niepokoiło mnie od samego początku.
— Jeśli zauważa pan podobieństwa między tymi wydarzeniami — zaprotestował Badaya — to grubo pan się myli. To najpotężniejsza flota, jaką kiedykolwiek wystawił Sojusz. Żaden polityk nie będzie w stanie nas pokonać, gdyby nawet wpadł na tak szalony pomysł i wydał rozkaz ataku.
— Nie o to mi chodziło. — Geary dobierał ostrożnie słowa, aby nie odbiec zbyt daleko od tego, o czym wcześniej dyskutował z Duellosem i Desjani. — Uważam, że nie powinniśmy postępować zgodnie z zasadami ustalanymi przez naszych wrogów.
Badaya obserwował go spode łba.
— Czyli? Pan zazwyczaj bardzo ściśle trzyma się zasad, jeśli są zgodne z przyjętą taktyką i wolą przodków.
— Tak. Ale to moje zasady. — Geary podszedł do holomapy i na chybił trafił wskazał kilka syndyckich systemów gwiezdnych. — Oni chcieli, żebyśmy przyjęli ich zasady walki. Takie jak bombardowanie cywilnych celów i mordowanie jeńców. Gdybyśmy poszli ich śladem, pomoglibyśmy przywódcom Syndykatu w utrzymaniu władzy. Ich poddani nie buntowaliby się przeciw uciskowi tak długo, jak długo baliby się naszego okrucieństwa.
Badaya skinął głową.
— Czytałem raporty wywiadu sporządzone podczas pobytu w głębi syndyckiej przestrzeni. Dorównując okrucieństwu wroga, działaliśmy na własną szkodę. Nie mam zamiaru temu zaprzeczać. Ale co to ma wspólnego z tym, co zamierzamy zrobić po powrocie do przestrzeni Sojuszu?
— Zastanawiam się nad tym, czy nasi wrogowie z rządu nie chcą przypadkiem, abym sięgnął po władzę.
Badaya oparł się wygodniej, wciąż jednak mierzył komodora czujnym spojrzeniem.
— Dlaczego mieliby pragnąć czegoś takiego? Przecież oni nawet nie wiedzą, że pan dowodzi tą flotą.
— Tu nie musi chodzić o mnie — wyjaśnił Geary. — Nie zaprzeczy pan przecież temu, że rząd doskonale się orientował w skali ambicji admirała Blocha.
— Nie miałem pojęcia, że zna pan cele przyświecające naszemu byłemu dowódcy. Ale widzę, że przygotował się pan do tego spotkania. — Zamyślony głęboko Badaya patrzył w ścianę, trąc dłonią policzek. — Admirał wierzył, że podbicie Systemu Centralnego otworzy przed nim szansę na objęcie władzy. Kwestia, czy flota wsparłaby go w tych działaniach, to jednak zupełnie osobny temat, aczkolwiek nie twierdzę, że byłoby to absolutnie niemożliwe. Wiem, że nasze władze są skorumpowane, ale nie mogę założyć, że zasiadają w nich sami głupcy. Kilku polityków musiało wiedzieć o ambicjach Blocha i potencjale, jaki gromadził, żeby dopiąć celu. Niemniej powierzyli mu dowodzenie tą flotą. Nigdy wcześniej nie łączyłem tych faktów. — Znów zogniskował wzrok na komodorze. — Dlaczego to zrobili?
Geary postukał palcem w stół, aby podkreślić znaczenie kolejnych słów.
— Pokopałem trochę w bazach danych. Historia uczy, że korupcja była problemem, z którym borykał się każdy rząd, ale była o wiele bardziej rozpowszechniona w dyktaturach niż za czasów wybieranych demokratycznie władz. Działo się tak dlatego, że dyktatury dawały urzędującym nieograniczoną władzę, a brak wolnej prasy i przejrzystości powodował, że nie było komu ujawnić skali zjawiska.
Badaya zmarszczył brwi.
— Pan przecież nie zostałby dyktatorem.
— Nie byłbym też władcą wybranym z woli ludu — przypomniał mu Geary. — Moje intencje najmniej by się tu liczyły. Traktowano by mnie jak klasycznego dyktatora. A jaka forma władzy najbardziej sprzyja korupcji?
Bruzdy na czole Badai zrobiły się jeszcze głębsze.
— Zatem chcieliby dyktatora, ponieważ przy nim o wiele łatwiej byłoby im kraść? A skąd przekonanie, że pan albo admirał Bloch dopuścilibyście do takiego stanu?
— Ponieważ nie jesteśmy politykami. — Geary wskazał głową na przestrzeń Sojuszu. — Bez względu na to, co Bloch myślał o swoich politycznych umiejętnościach, ci, którzy zajmują się polityką zawodowo, przerastali go w tej materii o głowę. Wojskowy zajmujący eksponowane stanowisko polityczne może być marionetką w rękach skorumpowanych polityków, będą nim manipulowali w taki sposób, aby pomnożyć własne zyski i wpływy, sięgając daleko poza granice, jakie stawiał im znacznie bardziej przejrzysty system demokratyczny.
Badaya siedział w milczeniu i dopiero po dłuższej chwili przyznał komodorowi rację.
— Rozumiem pański punkt widzenia. Oficer nie będzie w stanie przechytrzyć zawodowych polityków, tak jak oni nie mogliby wygrać z nim na polu dowodzenia flotą. Politycy potrzebują marionetki, za której sznurki mogliby pociągać, cały czas pozostając w ukryciu. Dokładnie tak, jak Kila zamierzała wykorzystać Caligo. Czy to dzięki jej sprawie przejrzał pan na oczy? Nie miałoby znaczenia, kim byłby oficer przejmujący władzę. U licha, ci dranie zapialiby z radości, gdyby tym człowiekiem okazał się pan. Dzięki powoływaniu się na legendę Black Jacka mogliby uzyskać znacznie więcej niż w innym przypadku. — Raz jeszcze pokiwał głową. — Tańczyć, jak oni zagrają, tak. Rozumiem, co pan miał na myśli. Chcą oficera na najwyższych szczeblach władzy, ponieważ mogliby nas mamić słowami, które nie zawsze znaczyłyby to, co słyszeliśmy. Ale z drugiej strony jakie mamy wyjście? Powinniśmy im pozwolić na sprowadzenie Sojuszu do parteru?
— Są jeszcze rozwiązania pośrednie. — Nie podobało mu się mówienie takich rzeczy, cokolwiek jednak o tym myślał, nie kłamał, wypowiadając następne zdania. — Mógłbym przejąć władzę. Naprawdę mógłbym obalić ten rząd. — Czuł gorycz w gardle, gdy werbalizował myśli stanowiące zaprzeczenie przysięgi, którą składał, i sprzeczne z jego wiarą. — Politycy zdają sobie z tego sprawę. Ci porządniejsi, ci, z którymi mógłbym się dogadać, z pewnością by mnie posłuchali.
Badaya się uśmiechnął.
— Byliby tak wystraszeni, że zrobiliby wszystko, co by im pan kazał, obawiając się ustanowienia dyktatury. Natomiast skorumpowani poszliby za panem ze względu na profity, na jakie mogliby liczyć po przejęciu przez pana władzy. — Uniósł w górę dłoń, gdy Geary otwierał usta, chcąc coś wtrącić. — Jak rozumiem, nie chce pan im dać do tego okazji. Ale jeśli mamy do czynienia z takimi ludźmi, jak myślimy, im nawet do głowy nie przyjdzie, że ktoś taki jak pan może się oprzeć pokusie.
O tym nie pomyślał, lecz sugestia rzucona przez kapitana miała sens. Dlatego skinął głową.
— Odmawiając, pozostałbym zagrożeniem dla nich, kimś, kogo musieliby słuchać, ale potęga Sojuszu i jego demokratyczne podstawy oraz swobody obywatelskie pozostałyby nietknięte.
— Sprytne. — Uśmiech Badai się poszerzył. — Przechytrzyłby ich pan na całym froncie. Zupełnie jak Syndyków. Popełniłem ten sam błąd co masa innych ludzi, uważając, że politycy są wystarczająco cwani, żeby się nakraść, ale zbyt głupi, żeby manipulować nami. Czy dlatego miał pan romans z panią Rione? Chciał się pan dowiedzieć o nich wszystkiego?
Geary potrzebował chwili na uspokojenie, dopiero potem uznał, że może odpowiedzieć. Badaya był honorowym człowiekiem jak na obowiązujące aktualnie standardy i porządnym oficerem, lecz jego umiejętności dyplomatyczne pozostawiały wiele do życzenia.
— Nauczyłem się wielu pożytecznych rzeczy od pani współprezydent Rione — powiedział w końcu, poświadczając ogólną prawdę, którą kapitan mógł zinterpretować, jak sobie tam chciał. — Ale — dodał, mierząc Badayę ostrym spojrzeniem — wiem też, że można jej ufać.