— Skoro pan tak mówi… — Kapitan przyjął jego oświadczenie z uśmiechem na ustach. — W końcu widział pan więcej niż my wszyscy razem wzięci. — Zachichotał z tego niezręcznego żartu, a Geary miał jedynie nadzieję, że nie spłonił się zbyt mocno. — Poinformuję zaraz wszystkich naszych stronników we flocie o pańskich zamiarach.
— Dobrze — odparł Geary. — Ważne jest, aby wszyscy zrozumieli, na jakich zasadach toczy się ta gra. — A może raczej: żeby się dowiedzieli, jak on przedstawia jej zasady. — Nie mam zamiaru ogłaszać dyktatury. Mam zamiar prosić wszystkich przełożonych, tak wojskowych, jak i cywilnych, żeby przyjęli mój punkt widzenia, a w najgorszym razie nie odrzucali go a priori. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebujemy, byłoby wyniesienie mnie na najwyższy urząd przez oficerów, którzy by uważali, że robią przysługę albo mnie, albo Sojuszowi, a w rzeczywistości byliby marionetkami w rękach najbardziej skorumpowanych polityków.
— Myślę, że mogę panu zagwarantować, iż nic takiego nie będzie miało miejsca. — Badaya, wstając, obdarzył go pełnym podziwu uśmiechem. — Jak rozumiem, ilekroć odmawiał pan przyjęcia na swoje barki jarzma władzy, sondował pan nasze opinie i zastanawiał się nad alternatywami? Powinienem był się tego domyślić. Dobry dowódca nigdy nie tańczy, jak mu wróg zagra. Postaram się zapamiętać tę maksymę.
Geary opadł ciężko na fotel, ledwie hologram kapitana zniknął z jego kajuty. Zasłonił oczy dłonią, czując się podle, jak zwykły manipulator. Wydawało mu się, że ta rozmowa spowodowała trwały uszczerbek na jego oficerskim honorze. Nie powiedział Badai ani jednego kłamstwa, lecz namieszał mu w głowie nie gorzej niż niejeden polityk.
Chwilę później wezwał do swojej kabiny Wiktorię. Weszła, przyglądając mu się z uwagą, potem na jej ustach pojawił się uśmiech.
— Udało się? Badaya dał się przekonać?
— Tak, chyba tak.
— Świetnie. Ale widzę, że pana to nie cieszy.
— Nie lubię okłamywać ludzi — oświadczył komodor lodowatym tonem. — Może dlatego tak źle mi to idzie. A jeszcze gorzej się czuję, wiedząc, że byłem na tyle przekonujący, żeby omamić kogoś takiego jak Badaya.
Rione podeszła do niego powoli.
— Okłamywać? A jakież to kłamstwa wcisnął pan temu biedakowi?
— Przecież wie pani doskonale…
— Wiem, kapitanie Geary, że każde słowo, które skierował pan do uszu Badai, można bez problemu uznać za prawdę. Niechże pan przemiele to sobie jeszcze raz w tym pustym łbie. Nie omamił pan kapitana Badai. Wierzy pan, że dyktatura to najgorsze, co może spotkać Sojusz? Wierzy pan. Więc na czym polegało to kłamstwo? Przyznaję, że pomysł z porównaniem tej sytuacji do pułapki zastawionej przez Syndyków wyszedł ode mnie, ale sądząc po reakcjach pana i pańskiego kapitana, wydawało mi się, że jest genialny w swojej prostocie.
Zacisnął szczęki i zmierzył ją wzrokiem.
— Proszę przestać tak o niej mówić. Desjani nie należy do mnie ani do nikogo innego.
— Dobrze, skoro chce pan w to wierzyć. — Rione spojrzała mu w oczy. — Musi pan pamiętać, że nie robi pan niczego dla własnej korzyści. Nie chce pan ani bogactwa, ani władzy. Dlaczego więc, u diaska, ma pan wyrzuty sumienia, odmawiając uczestnictwa w wojskowym zamachu stanu?
— Ponieważ żaden oficer floty Sojuszu nie powinien o czymś takim nawet myśleć! — wrzasnął Geary, dając upust gniewowi i wstydowi. — Nie powinienem przyjmować podobnych ofert. Jedyną reakcją na takie propozycje powinna być natychmiastowa i kategoryczna odmowa!
Rione przyglądała mu się jeszcze przez chwilę, potem sama odwróciła wzrok, nie potrafiąc ukryć emocji, jakie nią w tym momencie targały.
— Nie jesteśmy tacy sami jak nasi przodkowie, kapitanie Geary. Przegramy w każdym porównaniu z ludźmi, których pamiętasz sprzed hibernacji.
To nieoczekiwane przyznanie własnej niższości momentalnie zgasiło jego wściekłość.
— Nie wasza wina, że rodziliście się podczas trwającej całą wieczność wojny. Tak samo jak i to, że musieliście odziedziczyć wszystkie wypaczenia będące skutkiem dziesięcioleci walk. Nie mogę uważać się za kogoś lepszego od was tylko dlatego, że mnie tego oszczędzono.
— Ale pan jest kimś lepszym niż my — upierała się Rione z wyczuwalnym rozgoryczeniem w głosie. — Jest pan taki, jacy my powinniśmy być, jacy powinni być nasi rodzice i dziadowie. Myśli pan, że ja tego nie zauważam? Gdybyśmy uczynili wszystko, czego wymagała od nas sytuacja, nie byłoby tej wojny. Tak, tak, mówiąc te słowa, mam też na myśli rząd Sojuszu.
— Odziedziczyliście tę wojnę — powtórzył Geary. — Nie będę nawet udawał, że pojmuję większość z tego, co się wydarzyło w ciągu minionego stulecia, ale widzę wyraźnie, ile w tym wszystkim jest waszej winy, a co musiałoby się stać niezależnie od tego, co zrobiliście.
— Wymówkami nie da się usprawiedliwić takich porażek, kapitanie Geary. Na pewno nie tych, które stały się moim udziałem i innych znanych mi ludzi. Proszę więc zapamiętać, że ci, którym pan ufa, w pełni aprobują pańską dzisiejszą decyzję. Skoro nie potrafi pan dojść do porządku z własnym sumieniem, proszę uwierzyć ich osądowi.
Odwróciła się i wyszła bez słowa pożegnania.
Sześć godzin do skoku na Atalię. Geary z jednej strony obawiał się spotkania z mityczną flotyllą rezerwową, z drugiej jednak czuł nieodparte pragnienie, by zakończyć tę sprawę raz na zawsze. Bez względu na rezultat tego starcia, długi odwrót jego floty zakończy się już niebawem.
— Kapitanie Geary. — Z wyrazu twarzy pułkownik Carabali nie dało się niczego wyczytać. — Proszę o pozwolenie na spotkanie w cztery oczy przed wykonaniem skoku na Atalię.
— Nie ma sprawy, pułkowniku. W najbliższych godzinach nie mam żadnych zaplanowanych zajęć, więc jestem do pani dyspozycji.
— Możemy zaczynać choćby teraz, sir.
— Zgoda. — Geary autoryzował połączenie, pozwalając, by hologram dowódcy korpusu pojawił się w jego kajucie, potem uprzejmie wskazał mu najbliższe krzesło. Pułkownik podeszła do niego i usiadła jak zwykle sztywno, jakby kij połknęła.
— O co chodzi?
— Powiedzmy, że to taka moja misja zwiadowcza, sir. — Wbiła w niego przeszywające spojrzenie. — Co pan ma zamiar zrobić, gdy ta flota dotrze do przestrzeni Sojuszu, kapitanie Geary? Słyszałam już parę wersji, dlatego chciałabym się upewnić osobiście, jaka jest prawda.
Lojalność żołnierzy korpusu była legendarna, ale widząc, jak wszystko inne się zmieniło, Geary zastanawiał się często, co oni myślą o władzach Sojuszu, a zwłaszcza o złożonej mu propozycji, by został dyktatorem, jak tylko flota wróci do macierzystego portu. Nigdy jednak nie odważył się zapytać o to wprost, żeby nie zostać posądzonym o sondowanie nastrojów w korpusie i możliwości jego wsparcia w przejęciu władzy, bo tego w aktualnej sytuacji najmniej potrzebował. A teraz siedział na wprost pułkownik Carabali, mierząc się z nią wzrokiem.
— Zamierzam wykonywać wydawane mi rozkazy. Mam zamiar zasugerować rządowi przeprowadzenie pewnej operacji, ale nie mam bladego pojęcia, czy zostanie przyjęta. Czy to chciała pani wiedzieć?
— Po części. — Carabali wpatrywała się w niego jeszcze przez chwilę. — Nie zamierzam obrażać pańskiej inteligencji, udając, że oboje nie wiemy, iż jest pan kimś więcej niż tylko zwykłym oficerem. Może pan wykonywać cudze rozkazy, ale ma pan też inne opcje do wyboru.
— I zamierza się pani dowiedzieć, czy aby z nich nie skorzystam? — Carabali skinęła głową, jej twarz wciąż nie wyrażała żadnych emocji. Geary postanowił wyraźniej zaprzeczyć. — Nie, pułkowniku. Nie zamierzam korzystać z żadnych rozwiązań, które prowadziłyby do złamania przysięgi złożonej na wierność Sojuszu. Czy to wystarczająco jasna deklaracja?