Выбрать главу

— Z pańskich ust, tak… — Carabali znów zamilkła w pół zdania. — Po okrętach krążą od jakiegoś czasu plotki, z których wynika, że zamierza pan robić coś więcej, niż tylko słuchać rozkazów.

— Ludzie słyszą to, co chcą usłyszeć, pułkowniku, ale dopóki nie pociąga to za sobą żadnych szkód dla Sojuszu, nie zamierzam się tym zajmować.

— Może pan zdefiniować, co kryje się pod pojęciem: szkody dla Sojuszu? — naciskała Carabali.

Geary usiadł wygodniej i pokręcił głową.

— Największą siłą Sojuszu nie była nigdy liczba posiadanych systemów gwiezdnych, ludności czy okrętów floty. Mówię o zasadach, w które wierzyliśmy i których przestrzegaliśmy. Wątpię, aby Syndycy byli w stanie zranić nas tak mocno, jak możemy to zrobić sami. Nie mam zamiaru przeprowadzać zamachu stanu, pułkowniku, i uczynię co w mojej mocy, by nikt się na mnie nie mógł powołać, występując przeciw leganie wybranym władzom. — Nie obawiał się wymówić terminu, po który tak chętnie sięgali jego najbardziej zagubieni poplecznicy. W końcu już raz go użył w rozmowie z Badayą.

Znów przyglądała mu się badawczo, aby po chwili skwitować tę wypowiedź skinieniem głowy.

— Zamierza pan pozostać na stanowisku głównodowodzącego tej floty?

— Tak.

— Mimo iż objął je pan w syndyckim Systemie Centralnym niejako z przymusu?

— Tak. — Geary pozwolił sobie na pierwszy blady uśmiech. — Nie wiedziałem, że to było dla wszystkich takie oczywiste.

— Nie było. — Twarz Carabali także rozpogodziła się nieco, lecz tylko na moment. — Przez cały czas staram się rozgryzać oficerów dowodzących tej floty. W końcu zależy od nich życie moich podwładnych. — Znów miała kamienną twarz. — Uda się panu zakończyć tę wojnę?

Już otwierał usta, by udzielić odpowiedzi, ale posłał jej tylko zdziwione spojrzenie.

— Powiedziała pani „zakończyć”, nie „wygrać”.

— Zapytałam dokładnie o to, co chcę wiedzieć, sir.

— Wolałem się upewnić. — Geary pochylił się nieznacznie w jej kierunku, szukając jakichkolwiek oznak uczuć, lecz ukryła je dobrze za maską profesjonalnej obojętności. — Muszę się jeszcze wiele dowiedzieć o skutkach tej wojny, o tym, jak flota i władze sobie z nią radzą.

Carabali uniosła dłoń i podrapała się po brodzie, jakby rozważała dogłębnie jego słowa.

— Będę walczyła za Sojusz do ostatniej kropli krwi, kapitanie Geary, ale tak prywatnie… mam już dość decydowania, kto ma przeżyć, a kto zginąć. A na razie nie widać końca tego.

— Rozumiem panią. Może mi pani wierzyć.

— Tak, rozumie pan, choć niezupełnie to samo co ja. Flota oferuje luksusy, jakich w czasie walk na powierzchni nie można oczekiwać, a pański życiorys różni się, i to znacznie, od naszych. Dorastał pan w czasie pokoju, nawet służąc we flocie, nie miał pan do czynienia z wojną aż do czasu bitwy o Grendela. — Carabali odwróciła głowę, jej wzrok stał się nieobecny, jakby spoglądała gdzieś daleko w przestrzeń. — Czy mogę opowiedzieć panu pewną historię? O kobiecie, która się urodziła i dorastała podczas wojny, a gdy osiągnęła pełnoletność, zdecydowała pójść w ślady babci i ojca. W czasie pierwszej naziemnej misji, gdy miała już stopień porucznika, znalazła się wraz ze swoim plutonem w okrążeniu. Atmosfera wokół była gęsta od gazów bojowych i środków chemicznych rozpylanych przez Syndyków. Zasilanie zbroi powoli siadało. Wszyscy żołnierze wiedzieli, że gdy moc akumulatorów zmaleje do tego stopnia, że przestaną działać systemy podtrzymywania życia, czeka ich pewna śmierć.

Geary nie spuszczał wzroku z twarzy pułkownik, ale wciąż niewiele mógł z niej wyczytać.

— Paskudna sytuacja bez względu na stopień wyszkolenia oficera dowodzącego takim oddziałem.

— Owszem. Nie wspomniałam jeszcze, że oddział ten zdobył wcześniej syndycki bunkier i wziął do niewoli jego załogę złożoną z sił lokalnej samoobrony. Wszyscy jeńcy mieli nowiutkie kombinezony bojowe, z pełnymi akumulatorami, a zastępca porucznika twierdził, że dałoby się bez problemu zrobić złączki, dzięki którym żołnierze mogliby uzupełnić zapasy energii w zbrojach…

Pułkownik znów zamilkła, a Geary robił co mógł, żeby ukryć reakcję na zimny dreszcz wędrujący wzdłuż krzyża.

— Przekierowanie energii z kombinezonów oznaczałoby śmierć jeńców.

— I tak trzeba by ich wcześniej pozabijać, żeby nie zaatakowali żołnierzy korpusu, a do tego by doszło, gdyby się zorientowali, że i tak umrą — dodała Carabali. — Porucznik wiedziała, że z takiej sytuacji jest tylko jedno racjonalne wyjście, ale zdawała sobie jednocześnie sprawę, że wydanie takiego rozkazu będzie ją prześladowało do końca życia.

— I jak postąpiła?

— Wciąż się wahała — Carabali mówiła tak opanowanym głosem, jakby składała rutynowy raport — a wtedy sierżant, tępy skurwiel jak każdy trep tego stopnia, zasugerował, aby wyszła na chwilę z bunkra i spróbowała nawiązać łączność z resztą sił Sojuszu. Porucznik przystała na tę propozycję niemal od razu, wiedząc, na co tak naprawdę się godzi, i wyszła na zewnątrz. Została tam do chwili, gdy pojawił się sierżant, przynosząc podładowane do maksimum akumulatory zapasowe. Wszyscy żołnierze mieli wystarczającą ilość energii, by przebijać się na tereny zajmowane przez siły Sojuszu. Porucznik dała rozkaz do wymarszu, poprowadziła swoich ludzi i przed wieczorem wszyscy znaleźli się wśród swoich. Nikt nigdy nie zapytał, jakim cudem zasilanie pancerzy nie siadło po tak długim czasie. A porucznik została odznaczona za wyprowadzenie plutonu z okrążenia. — Geary przeniósł mimowolnie wzrok na lewą kieszeń munduru Carabali, szukając wśród baretek tej, która mogła być świadectwem tego wydarzenia. Pułkownik dodała tymczasem równie beznamiętnym tonem: — Nigdy jednak nie nosiła tego medalu ani baretki.

— Czy porucznik, o którym pani mówi, wróciła do tego bunkra?

— Nie musiała. Wiedziała doskonale, co w nim znajdzie. — Carabali wskazała głową na holomapę. — Dzisiaj gdzieś jakiś inny porucznik staje w obliczu podobnej decyzji, kapitanie Geary. Tak samo postępuje zapewne któryś z syndyckich dowódców. Tylko dlatego, że to jedyne rozsądne rozwiązanie z jego punktu widzenia. Takich decyzji zbyt wiele już podjęto.

— Rozumiem.

— A jaką decyzję pan podejmie, sir? — Carabali znów patrzyła mu prosto w oczy. — Zakończy pan tę wojnę na rozsądnych warunkach?

— Nie mam pojęcia. — Teraz Geary wskazał na holomapę. — Moja propozycja będzie po części zależała od tego, co się wydarzy pomiędzy tym miejscem a granicą terytorium Sojuszu, ale w tym momencie… Pułkowniku, muszę poprosić, by nie powtarzała pani tego, co zaraz usłyszy.

— Gwarantuję to panu, sir.

— W tym momencie rozważam ponowne wystawienie naszej floty na ciężką próbę, jak tylko wrócimy do przestrzeni Sojuszu. Nie wiem jednak, z jaką reakcją rządzących, a zwłaszcza załóg naszych okrętów mogę się spotkać.

Carabali zmarszczyła lekko brwi.

— Gdyby ktokolwiek inny złożył taką propozycję, z pewnością zostałaby odrzucona. Ale pan ma u nas ogromny kredyt zaufania.

— Mimo że straciliśmy tak wiele okrętów?

— Pańskie pomysły znacznie odbiegają od tego wszystkiego, do czego przywykliśmy podczas tej wojny, sir. — Carabali sięgnęła do ramienia dłonią, by wskazać zdobiące je dystynkcje. — Moja babcia takie nosiła i mój ojciec. Oboje zginęli na polu bitwy, zanim zdołali przekazać je osobiście jednemu ze swoich dzieci. Miałam nadzieję, że przełamię tę rodzinną klątwę, kapitanie Geary, ale — oświadczyła patrząc mu prosto w oczy — jeśli moja śmierć może sprawić, że kolejne pokolenie nie będzie musiało nosić mundurów, ponieważ ta wojna zakończy się w sposób umożliwiający przetrwanie Sojuszu, z najwyższą ochotą oddam za to życie. I to jest sedno rzeczy, sir. Byliśmy gotowi umierać za Sojusz od wielu pokoleń, ale nie czyniliśmy tego z ochotą, ponieważ wszyscy wiedzieliśmy, że ofiary z naszego życia nie na wiele się zdają. Teraz jednak liczymy, że jeśli polegniemy, nasza śmierć może naprawdę coś zmienić.