Jego flota. Nie powinien tak o niej myśleć, ale nie potrafił się powstrzymać. Doprowadził ją tak daleko i jeśli taka będzie wola żywego światła gwiazd, sprawi, że dotrą do macierzystych baz. Tylko co dalej?
— O czym pan myśli? — zapytała Desjani.
— Marzę o tym, żebym nie musiał robić tego, co muszę zrobić.
— Chodzi o odebranie panu dowództwa tej floty na Varandalu? Wątpię, aby doszło do czegoś takiego, sir.
— Jestem zwykłym kapitanem. Bardzo, bardzo starym, ale tylko kapitanem.
— Jest pan kapitanem Gearym. Tym kapitanem Gearym. A to różnica.
Wypuścił powoli powietrze z płuc.
— A jeśli zdołam utrzymać dowodzenie tą flotą…
Desjani spojrzała na niego, unosząc znacząco brew.
— Wie pan już, co zrobić w następnej kolejności?
— Zastanawiałem się nad tym. Jedno tylko możemy zrobić po powrocie do domu. Jeśli damy Syndykom wystarczająco dużo czasu, podniosą się z kolan i odrobią straty, jakie im zadaliśmy. Zniszczyliśmy ich orbitalne stocznie na Sancere, ale to tylko jedne z wielu zakładów produkujących dla nich okręty wojenne. Z każdym dniem są coraz bliżsi zastąpienia zniszczonych jednostek nowymi. A to znaczy, że musimy uderzyć na nich ponownie, i to tak szybko, jak tylko możliwe, póki są jeszcze wytrąceni z równowagi. Musimy uderzyć na nich z całą siłą. — Skrzywił się. — To znaczy w ich przywódców. Podpora ich potęgi, czyli flota, która pozwala na atakowanie nas i trzymanie pod butem własnego narodu, już za moment przestanie istnieć. Mam nadzieję, że zmieciemy ją z przestrzeni już na Atalii. Nie możemy podbijać jednego systemu gwiezdnego po drugim, bo jest ich po prostu zbyt wiele, ale nigdy jeszcze nie mieliśmy tak dogodnej sytuacji, by uderzyć w samo serce Światów Syndykatu.
Desjani uśmiechnęła się ponuro.
— Zatem wracamy do punktu wyjścia? — Sięgnęła do konsoli i wprowadziła komendę. Widok okrętów zastąpiła holomapa sporego kawałka galaktyki. Jedna z nich, jakże odległa od Varandala, jaśniała mocniej od innych. System audiowizualny wzmocnił ją wielokrotnie. — Wracamy do Systemu Centralnego. Ale tym razem będzie inaczej.
— Tak. Jak tylko flota zdobędzie pełne zaopatrzenie i otrzyma uzupełnienia. To właśnie mam zamiar zaproponować rządowi. Chociaż prawdę powiedziawszy, jest to ostatnia rzecz, jakiej pragnę.
Spojrzała na niego w taki sposób, że od razu odgadł, iż wie o tym, czego pragnął najbardziej, lecz żadne z nich nie mogło jeszcze uczynić nawet jednego kroku ku takiemu rozwiązaniu. Sekundę później stała przed nim znów służbistka Desjani.
— A potem zajmiemy się Obcymi.
— Potem spróbujemy się dowiedzieć, jak to zrobić. Jeżeli nie zaatakują nas pierwsi. Jeżeli zdołamy wrócić do przestrzeni Sojuszu. I jeżeli pozostanę na stanowisku dowódcy tej floty. Moje równanie ma jeszcze wiele niewiadomych. To trochę szalone, nie sądzi pani? Cudem uniknęliśmy zagłady, raz po raz wydostawaliśmy się z zastawianych na nas pułapek, a ja mam zamiar zasugerować powrót w samo serce terytorium wroga.
Desjani znów się uśmiechnęła.
— Jeśli pana szaleństwo jest zaraźliwe, mam nadzieję, że zdoła pan pokąsać wszystkich admirałów, jakich spotkamy.
Teraz i on nie potrafił się powstrzymać od śmiechu.
— Zaczynamy dzielić skórę na niedźwiedziu. Od przestrzeni Sojuszu dzieli nas jeszcze jeden skok i syndycka flotylla rezerwowa.
— No to przygotujmy się do skopania tyłka tym Syndykom, żebyśmy mogli spokojnie wykonać kolejny skok.
— Niezły pomysł, kapitanie Desjani. Wracajmy na mostek.
Dwie godziny później stał na mostku, odliczając nerwowo sekundy dzielące flotę Sojuszu od wyjścia z nadprzestrzeni. Czekając na odpowiedź, czy jego najgorsze koszmary nie staną się jawą, gdy salwy kartaczy i rakiet spadną na ten okręt, ledwie pojawi się na Atalii. Jeśli do tego dojdzie, to z miniaturowej wersji pułapki zastawionej w Systemie Centralnym, dzięki której zdobył stanowisko głównodowodzącego rozbitej floty, wydostanie się może połowa tego, czym jeszcze dysponował. A i to w opłakanym stanie.
— Gotowość do wyjścia z nadprzestrzeni — zameldował wachtowy z nawigacyjnego.
— Przygotować systemy uzbrojenia — rozkazała Desjani. — Ustawić je na automatyczne otwarcie ognia w chwili identyfikacji celu. Zasięg maksymalny.
Takie same rozkazy wydawano na pokładach innych okrętów. Geary siedział spięty do granic, zastanawiając się, czy za następne kilka sekund ta flota nie rozpocznie najbardziej desperackiej walki od momentu opuszczenia Systemu Centralnego.
— Wyjście z nadprzestrzeni za pięć sekund, cztery, trzy, dwie, jedna, wyjście!
Znów zobaczyli gwiazdy.
„Nieulękły” poszedł ostro w dół z jednoczesnym skrętem razem z pozostałymi okrętami floty, rozpoczynając manewr pierwszego uniku. Geary potrzebował dłuższej chwili, by odzyskać zmysły na tyle, by móc obserwować dane napływające z sensorów.
Po pierwsze, nikt na razie niczego nie odpalił w ich kierunku. Potem się zorientował, że w pobliżu punktu skoku nie ma żadnych syndyckich okrętów wojennych. Wyszeptał szybką modlitwę i zmienił skalę podglądu, by obejrzeć cały system i zlokalizować pozycje wroga.
Atalia, leżąca na granicy dwóch potęg, była świadkiem niejednej bitwy pomiędzy flotami Sojuszu i Światów Syndykatu. Wrakowiska będące namacalnymi dowodami tych starć powoli rozprzestrzeniały się po całym systemie. Szczątki okrętów obu stron gromadziły się na Atalii od niemal wieku.
Ale pomiędzy orbitą siódmej planety systemu a punktem skoku na Varandala widać było bardzo gęste skupiska złomu. Wśród nich krążyły masy kapsuł ratunkowych i pojedyncze uszkodzone okręty Syndykatu.
— Pozostałości po niedawnej bitwie? — zdziwił się Geary.
— Raczej po jeszcze trwającej — poprawiła go Desjani.
Dziesięć
Zmieniając skalę powiększenia, dostrzegł walczących. W odległości niemal czterech godzin świetlnych trwała bitwa pomiędzy okrętami Sojuszu a Syndykami. Punkt skoku na Varandala znajdował się mniej więcej w tej samej odległości od gwiazdy tego systemu co ten, którym przylecieli, tyle że nie w płaszczyźnie ekliptyki. Geary przyglądał się danym spływającym nieustannie na jego wyświetlacz z sensorów floty. Skrzywił się mocno, gdy nagle całe zgrupowanie okrętów Sojuszu zniknęło z ekranu, ale uświadomił sobie natychmiast, że nie zostały zniszczone, tylko dokonały skoku.
Kolejne okręty Sojuszu zniknęły, a on zaczął się zastanawiać, jak wiele musiało ich tutaj przylecieć. Jeden został, uszkodzony pancernik kierował się w stronę punktu skoku, mając na ogonie wiele jednostek Syndykatu szykujących się do kolejnego przejścia.
— Według systemu to „Uparty” — zameldowała Desjani. — Jeden z pancerników pozostawionych do strzeżenia granicy po wylocie floty do Systemu Centralnego… — Zawahała się w tym momencie, lecz dodała: — Gdy opuszczaliśmy przestrzeń Sojuszu, służył w tym samym dywizjonie co „Dreadnought”.
Wspomniała o okręcie, na którym służyła wnuczka jego brata, Jane Geary. Ciekawe, czy udało mu się wrócić na Varandala, czy został na pobojowisku i dryfował teraz powoli w przestrzeń albo zniknął bezpowrotnie rozniesiony na strzępy.
W miarę upływu czasu sensory dokonywały analiz kolejnych szczątków i szacowały liczbę okrętów zniszczonych w tej bitwie. W tym momencie Geary mógł się jedynie przyglądać sytuacji sprzed prawie czterech godzin, wiedząc, że nie ma najmniejszych szans na ocalenie „Upartego”, który wciąż osłaniał odwrót pozostałych jednostek Sojuszu.