— Rządzący zawsze wychodzą na głupków, kiedy próbują kontrolować dostęp do informacji. Mam tylko nadzieję, że nie chce pan, abym ich broniła w tej kwestii. Sądząc po liczbie jednostek, które po pańskim przybyciu opuściły Varandal zarówno studniami grawitacyjnymi, jak i hipernetem, wiadomości o tym musiały się rozprzestrzenić szybciej od światła. A to jest dobra wiadomość — upierała się Rione. — Sojusz potrzebował nadziei, a pan ją ucieleśnia. Niech pan nie udaje, że to pana wkurza. Dobrze pan wie, że to nie kłamstwo, jakkolwiek bezsensownie by brzmiało. Prawda z definicji zazwyczaj bywa irracjonalna.
— Domyślam się, że nie powinienem na to narzekać, zważywszy na propozycję, którą wypadałoby mi złożyć naszemu rządowi — przyznał Geary. — Obawiam się, że jej także nie sposób zaliczyć do racjonalnych posunięć.
— Nadal zamierza pan prosić o zgodę na powrót floty do syndyckiego Systemu Centralnego?
— Tak. Jak tylko dostanę się do kogoś, kto mnie wysłucha. — Geary odwrócił się do niej. — Nie wie pani, kiedy to nastąpi?
— Trudno powiedzieć. — Rione wyglądała na zamyśloną. — Bardzo możliwe, że ktoś z Wielkiej Rady pojawi się tutaj, by z panem porozmawiać.
— To niedorzeczne.
— Wcale nie. — Westchnęła z irytacji. — W tej chwili jest pan o wiele potężniejszy od nich. Musi pan to sobie w końcu uzmysłowić i przestać się zachowywać, jakby było inaczej. Ci ludzie chcą pana zobaczyć, usłyszeć, by móc zdecydować osobiście, czy jest pan zagrożeniem czy zbawieniem dla Sojuszu. Jeśli Wielka Rada pojawi się na Varandalu, z moją pomocą uda się panu przekonać ją, że nie stanowi pan żadnego zagrożenia, i otrzyma pan zgodę na atak. Nawet ja rozumiem, że pański plan jest bardzo sensowny. Osobiście nie bardzo wierzyłam, że plan Blocha się powiedzie, ale po tych wszystkich bitwach, w których rozgromił pan potęgę Syndyków, uważam, że zezwolenie na ponowną tak szybką wyprawę do Systemu Centralnego może raz na zawsze zakończyć tę wojnę. Trzeba to jednak zrobić naprawdę szybko i zdecydowanie, jeśli mamy zwyciężyć. Jeśli będziemy zwlekali z decyzją, Syndycy odbudują flotę i nastąpi kolejny pat, po którym oba rządy upadną.
Geary skinął głową.
— To dość realna wizja. A jak pani zdaniem przyjmą informacje o obcej rasie?
— Raczej marnie. Ale mamy mocne dowody. Dlatego zrozumieją, że będziemy musieli sobie poradzić z Obcymi tak jak z Syndykami, czyli szybko. Nie wiemy bowiem, jakie jeszcze pułapki przygotowały dla nas te istoty.
— Myślę, że już wiedzą, iż kolejna Kalixa może ich drogo kosztować, nie mówiąc już o tym, z jak wielką przyjemnością odpłaciłbym im za to, co zrobili z tym syndyckim systemem. Zrobię co w mojej mocy, żeby przekonać naszych przywódców, a potem pokonam Syndykat, żebyśmy mieli naprawdę mocną pozycję w czasie rozmów z Obcymi.
— Jeśli niedawne wydarzenia mogą być jakąś miarą tej sprawy, powiedziałabym, że ten plan ma sens. — Rione ruszyła do wyjścia. Kiedy otworzyła właz, ujrzała za nim Desjani. Obie kobiety przeszły obok siebie bez słowa, mierząc się wściekłym wzrokiem.
— Kapitanie Geary. — Tania podeszła do konsoli komunikatora i uaktywniła ją. — Pamięta pan te mniej ważne wiadomości, którymi nie chciałam zaprzątać wcześniej pańskiej uwagi? Jedna z nich nadeszła dosłownie przed chwilą.
Włączyła odtwarzanie i Geary ujrzał przed sobą mężczyznę w mundurze admirała, o otwartym spokojnym obliczu i bardzo rozbieganych oczach.
— Mówi admirał Timbale, mam osobistą wiadomość do kapitana Johna Geary’ego. Wszyscy na Varandalu i w Sojuszu radujemy się z pańskiego powrotu. Radujemy się i… hm… jesteśmy pod wrażeniem. — W tym momencie admirał rzucił szybkie spojrzenie w bok.
— Chyba się pogubił w tekście — stwierdziła Desjani.
Geary spojrzał na nią z rozbawieniem.
— Jakim cudem widziała pani nagranie przeznaczone tylko dla mnie?
— Jestem dowódcą tego okrętu — przypomniała mu — i może nie pełnię roli boga na jego pokładzie, ale naprawdę niewiele brakuje, żebym mu dorównała wpływami. Lepiej niech pan słucha dalej admirała.
— Pozostanie pan na stanowisku głównodowodzącego flotą do odwołania — kontynuował Timbale. — Wszystkie jednostki stacjonujące na Varandalu, a nie należące do pańskiej floty, od tego momentu przechodzą pod pańską komendę. — Admirał pozwolił sobie na ostrożny uśmieszek. — Zezwalam na całkowite uzupełnienie zapasów przez wszystkie pańskie… to znaczy nasze okręty… — W tym miejscu admirał zawahał się po raz kolejny. — W związku z licznymi obowiązkami, jakie spoczywają na pańskiej głowie, i nieustającą groźbą ataku na Varandala chwilowo nie możemy zezwolić na spotkanie z przełożonymi. Dam panu znać, kiedy będzie to możliwe. Mam też nadzieję, że do tej chwili Varandal dostarczy panu wszystkiego, czego pan potrzebuje. Timbale, bez odbioru.
Geary się skrzywił.
— Nie chce się ze mną widzieć?
— Prawdopodobnie za bardzo się tego boi — stwierdziła Desjani. — Gdyby od razu się zgodził, mogliby go później oskarżyć o współudział w przygotowywanym obaleniu rządu. Albo ma stracha, że go pan rzeczywiście o to poprosi. Albo zażąda. Chociaż równie dobrze to on mógłby wyjść z taką propozycją i przekonać się, że w legendarnej wierności Black Jacka nie ma ani słowa przesady. Unikanie spotkania, a nawet zwykłej rozmowy z panem jest dla niego o wiele bezpieczniejsze.
— Szlag. Tyle razy nie chciałem się widzieć z admirałami, ale musiałem, a teraz, kiedy po raz pierwszy tego chcę, od razu spotyka mnie odmowa. Czy Timbale jest najstarszy stopniem na Varandalu?
— Jest jedynym admirałem w tym systemie gwiezdnym — wyjaśniła Desjani. — Jak pan sobie zapewne przypomina, bitwa na Atalii i jej dalszy ciąg tutaj przetrzebiła nam szeregi tutejszej admiralicji. Tagos zginęła na Atalii, a Tethys tutaj. I tak został nam jedynie Timbale.
— Tagos, Tethys i Timbale, wszyscy przydzieleni na Varandala — rzucił Geary. — Dlaczego mam wrażenie, że ktoś z biura przydziałów miał przy tym świetną zabawę? Czy nadal nikt im tego nie zabronił?
— Nie, sir. — Przewróciła oczami. — Kilka lat temu na jeden okręt trafili oficerowie o tym samym nazwisku. Nie wie pan nawet, ile razy przyrzekałam sobie, że jak już się ta wojna skończy, to w drodze do domu poślę kilka kamyków na łby tych partaczy.
— Z przyjemnością w tym pomogę.
Desjani machnęła ręką w stronę wyświetlacza.
— Przynajmniej przekazali panu oficjalnie dowództwo nad kilkoma nowymi okrętami. Niewiele małych jednostek przetrwało obronę Varandala, ale pozyskaliśmy aż dwa pancerniki i co ważniejsze, jeden liniowiec. „Dreadnought”, „Niezawodny” i „Niepohamowany” nieźle oberwały, choć to chyba sprawi, że lepiej wpasują się do floty.
— Tak, na pewno. Mimo że nie mogę się doprosić rozmowy z admirałem, te rozkazy pozwolą mi szybciej postawić flotę na nogi. Czy mogę nadzorować postępy w którymś z systemów?
Desjani pokręciła głową.
— Nie da rady, sir. Zbyt wiele danych, zbyt wiele zmian. Z trudem uda nam się nadzorować remont naszego okrętu. A niech pan sobie wyobrazi kontrolę postępów w naprawianiu niszczycieli. Przecież to koszmar, zważywszy na to, jak wiele ich mamy i jak mało czasu nam zostało. Żebyśmy nie wiem ile automatyki wprzęgli w system nadzoru, i tak będziemy potrzebowali ludzi, choćby do systematyzowania danych. Sugerowałabym ściągnięcie do tej roboty kilku oficerów z jednostek pomocniczych, ale skoro „Nieulękły” w najbliższym czasie nie będzie brał udziału w walce, możemy oddelegować do pana kilku naszych mechaników.