peryferiach i niewidocznych tylnych rzędach, została szlachetnie wyeksponowana.
Swoją drogą wątpię, by znaczyło to coś więcej, niż znaczy schludne uporządkowanie przedmiotów, to że poezja została w mojej bibliotece szumnie wyjęta na wierzch, nie znaczy, że teraz będę pilnie czytał poezję, ponieważ poezję pilnie czytam od zawsze, więcej powiem, ja się na poezji znam dość dobrze, ostatnio nawet samego Mariana Stalę przyłapałem na ab- negackiej nieznajomości szczegółów pewnego wiersza Miłosza. Stala sam wiersz, owszem, nie można powiedzieć, znał, ale nie znał szczegółów, przyłapany przeze mnie na niechluj- stwie odczuwał przykrość i celem ukojenia jego przykrości ogłaszam to wydarzenie drukiem. Druk nobilituje, nobilitacja zaś koi.
Ale o poezji jeszcze więcej chcę powiedzieć. Otóż dla mnie osobiście poezja zawsze była ważniejsza od prozy, zwłaszcza tradycja poezji polskiej istotniejsza jest od tradycji prozatorskiej, której zresztą raczej nie ma, a jak jest, to niezrozumiała. Zapewne z powodu powszech- nie znanej wyjątkowości naszego narodu było u nas na odwrót, niż jest to przyjęte: poeci pi- sali jasno, a prozaicy ciemno, poeci opanowali sztukę układania zdania, prozaicy w ogóle. Przecież do dziś, nawet najmocniejsi w prozie starzy Polacy: Pasek albo Skarga, wymagają sporej koncentracji czytelniczej, pilnie trzeba uważać, gdzie jest choćby początek, a gdzie koniec frazy. Czesław Miłosz – to jednak zastanawiające, że Stala nie znał szczegółów pew- nego jego kluczowego wiersza – otóż Czesław Miłosz wielokrotnie w różnych miejscach pi- sał o braku ustawienia głosu u staropolskich pisarzy.
Niemniej jak na półkę z prozą polską patrzę, to widzę, że nie tylko wszyscy starzy Polacy łącznie z Marią Wirtemberską stoją na niej jak stali, ale że ksiądz Skarga wręcz na prawie pierwszego tu pisarza z racji zajmowanego miejsca wychodzi. Biorąc pod uwagę ciekawe poglądy księdza na protestantyzm, może to sprawiać wrażenie nieco paradoksalne, ale nic na to nie poradzę, bo lubię, lubię od czasu do czasu jakiś kawałek Żywotów albo Kazań Sejmo- wych na głos sobie przeczytać, a kazanie czwarte O trzeciej chorobie Rzeczypospolitej, która jest naruszenie religiej katolickiej przez zarazę heretycką lubię specjalnie. Żadnej infantylnej perwersji w tym upodobaniu nie ma, ale niezbite przeświadczenie, że z punktu widzenia lite- rackiej przydatności męczeństwo jest wyrazistsze od tolerancji, pamflet ciekawszy od lauda- cji. Całe estetyczne szczęście, że Skarga nie był żadnym prekursorem ekumenii, czytać by się go przecież teraz wcale nie dało. A tak człowiek trafia na linijkę o „heretyckiej nauce cnoty suszącej i korzeń ich podcinającej”, trafia człowiek na taki passus i podniecająco w słabiznę dotknięty się czuje.
Starzy Polacy stoją na półkach niewzruszeni jak stali, bo przecież nawet do nadwerężonej głowy myśl nie przyjdzie, by ich ruszać, tak jak nie ruszyłem Gombrowicza, Schulza czy Witkacego. Im bardziej jednak klasyków nie ruszyłem, tym większego ruchu młódź literacka zaznała. Jeśli idzie o młódź nieżyjącą, to – jak teraz widzę – działałem mniej więcej tak, że całą młódź nieżyjącą, np. Hłaskę, Bursę, Iredyńskiego, Stachurę, Brychta, wysłałem do Wi- sły, z młodzieży żyjącej zostawiłem tylko Huellego, resztę zaś żyjącej młodzieży, np. Ander- mana, Stasiuka, Komolkę, Jurewicza, Musiała, Tokarczuk, Bitnera, Filipiak, Gretkowską, Słyka, Kirscha, Tulli, Sołtysika, podzieliłem na dwie grupy, mianowicie na grupę piszących chłopców i na grupę piszących dziewcząt; młodzież podzieliłem, pierwszą grupę wysłałem do Wisły, drugą zaniosłem do „Tygodnika Powszechnego”.
Jeśli idzie o dorosłych, to było tak: Iwaszkiewicz zostaje na półce, Kuśniewicz jedzie do Wisły, Terlecki idzie do „Tygodnika Powszechnego”. Newerly (późny) zostaje, Konwicki do Wisły, Wojciechowski do „Tygodnika Powszechnego”. Głowacki zostaje, Nowakowski do Wisły, Bocheński do „Tygodnika Powszechnego”. Haupt zostaje, Bobkowski do Wisły, Orłoś do „Tygodnika Powszechnego”. Białoszewski zostaje, Buczkowski do Wisły, Zawieyski do
„Tygodnika Powszechnego”. Mrożek zostaje, Gołubiew do Wisły, Żylińska do „Tygodnika Powszechnego”. Herling zostaje, Stryjkowski do Wisły, Kisiel do „Tygodnika Powszechne- go”. Filipowicz zostaje, Hen do Wisły, Breza do „Tygodnika Powszechnego”… I tak dalej. And so on. Und so weiter. Teraz to się opowiada płynnie, teraz cała operacja wygląda jak ze- staw symetrycznych ruchów, a przecież to krwawa jatka i ciemna szamotanina była, ileż roz- terek, ileż wahań, ileż niepewności. Zaglądanie do środka, czytanie przypadkowych frag- mentów, sprawdzanie jakości pierwszego zdania. Neurotyczne zastyganie na całe godziny z jakąś książką w garści, bo człowiek nie wie co zrobić.
Andrzejewski na przykład. Nad dorobkiem pisarskim Jerzego Andrzejewskiego z pół dnia w nieruchomym namyśle tkwiłem, Andrzejewskiego – myślałem – ja przecież już w życiu czytał nie będę, nie będę czytał ani Bram raju, ani Miazgi, ani zwłaszcza Popiołu i diamentu. Do czytania Andrzejewski nie jest mi już potrzebny, ale kto wie, może do jakiego pisania się przyda, może coś będę pisał o starej Polsce albo o peerelowskich lekturach szkolnych, albo o garniturach powojennych dygnitarzy partyjnych, kto wie, w końcu kiedyś to był ważny dla mnie pisarz, więc jak będę coś o sobie samym pisał, to może dobrze byłoby nawet i ten nie- szczęsny Popiół i diament mieć pod ręką, kto wie, kombinowałem, i czując, że w rozgardia- szu kombinacji tonę, uświadamiałem sobie jasno, że do pisania nie tylko Andrzejewski, do pisania w ogóle wszystko może się przydać, jakbym chciał się trzymać kryterium pisarskiej przydatności, to niczego w tej nie bibliotece, a w tym zapuszczonym składzie makulatury nie powinienem ruszać, ani jednego świstka, niczego. Do pisania najnikczemniejsze rzeczy mogą być przydatne: stare rachunki telefoniczne i Popiół i diament, i wycięte z gazety zdjęcie Izol- dy Izwickiej – radzieckiej Marilyn Monroe.