Powiem więc tylko tyle: gra pozorów polega tu na tym, iż pozornie ten co pisze, jest w lepszej sytuacji od tego, co rządzi, bo ten, co pisze, opisać może wzlot i upadek rządzącego, rządzący wzlotu i upadku pisarza w żaden sposób nie odnotuje nawet, chyba żeby przemówił nad grobem, ale mowy rządzących nad grobami piszących przemijają tak, jak i ich rządy. Przewaga piszącego jest zaś pozorna z tego powodu, że wtedy właśnie, gdy decyduje się on nazwać swą przewagę, gdy próbuje opisać wzlot i upadek rządzącego, ponosi klęskę, bo w literaturze wszelki gest doraźny przeważnie klęskę oznacza. A jeśli nie klęskę, to poważny błąd kompozycyjny, który bywa klęską. Trzeba pisać swoje, nie trzeba pisać o tych, co spra- wują władzę (chyba że komuś się to pokrywa, osobista obsesja ma polityczną strukturę – po- żałowania godny przypadek nawet w epokach represji), nie trzeba ulegać doraźnym pokusom, literatura to nie jest gra błędów. Na jaką jasną cholerę na przykład odnotowałem powołanie nowego rządu i teraz się zawile i mętnie z tego zapisu tłumaczę, po co mi zdanie o ewange- lickim premierze, czemu mówię o rzeczywistości, która nie jest moją rzeczywistością? Ile razy w przyszłości taki nie polityczny a kompozycyjny lapsus popełnię, ile razy w najbliż- szych miesiącach wiedziony zwodniczą pokusą wychylę się ku rzekomemu światu i pod pre- tekstem odnotowywania rzeczywistości gazetową rzeczywistość zacznę zapisywać (że rząd, że premier, że olimpiada w Nagano, że Lech Wałęsa, że Wiaczesław Tichonow, że Yoko Ono), tylekroć pochopności własnej pożałuję i korygować, i przepisywać będę musiał na no- wo…
Niestety, tu muszę definitywnie wywód przerwać, ponieważ drzwi się jeszcze bardziej otwo- rzyły, cała kosmata postać dyrektora wydawnictwa Znak Jerzego Ulga się w nich pokazała i dalej się patrzy, i bliżej podchodzi, i zaraz zacznie mnie zasypywać gradem propozycji…
Rękopis znaleziony na korytarzu szpitalnym
Mój zamiar opisania dyrektora wydawnictwa Znak Jerzego Illga skończył się w ten spo- sób, że wylądowałem w szpitalu. Niczego nie chcę przez to powiedzieć, nie wyciągam z tej okoliczności żadnych wniosków, nie uogólniam i bynajmniej nie daję pełnej facecji puenty, iż ten, kto pragnie opisać, przybliżyć i rozgryźć naturę Jerzego Illga, musi – prędzej czy później
– trafić na oddział szpitalny. Żadnych tego rodzaju przezabawnych konstrukcji nie wnoszę, niemniej prawda jest taka, że jeszcze parę dni temu miałem zamiar, co mówię, miałem za- miar, wręcz już nawet zacząłem na temat Jerzego I. to i owo szkicować i przemyśliwać, dziś zaś, po kilku dniach tych zgubnych trudów, w szpitalnej piżamie, w szpitalnym szlafroku wę- druję przez szpitalny korytarz.
Czarniawy kanalarz wyjątkowo nikczemnego wzrostu śpi kamiennym snem na stojącym pod dyżurką łóżku, lucyferycznie smolisty zarost, monarchicznie zmierzwiona czupryna i imperialne zaniedbanie cielesne pozwalają na domysł, iż być może nie jest to zwykły szere- gowy kanalarz, może to jest ktoś znaczny, ktoś wysoko w kanalarskiej hierarchii stojący, mo- że nawet jest to – kto wie – sam król kanalarzy. Dyszy ciężko, rzęzi w delirycznym śnie ni- czym zarzynany bawół i akurat w chwili, gdy mijam królewskie łoże, nad którym lśni neono- wy baldachim z krwawym napisem: „Punkt pielęgniarski”, akurat w chwili, gdy staję na pal- cach, gdy stawiam jak najlżejsze kroki, by nie zakłócić pełnego niepojętej grozy snu, on budzi się raptownie, siada na łóżku i krzyczy boleśnie:
– Gdzie jest moja odzież? Gdzie jest moja odzież?
– A skądże do k… nędzy ja mam wiedzieć, gdzie jest twoja odzież – odpowiada mu zaspa- nym głosem Jędruś o nieposłusznych rękach.
Jędruś imał się wszystkich zawodów ludzkości, był gastarbeiterem we wszystkich krajach świata, wszystko potrafi zrobić, wszystko zreperuje, wszystko skonstruuje, posłuży się z wprawą każdym narzędziem, posłuszny jest mu zarówno najdelikatniejszy śrubokręcik, jak i najcięższy topór, i teraz zresztą także nie sposób nie pomyśleć, iż Jędruś dalej dzierży w swych masywnych łapach jakiś niewidzialny młot pneumatyczny albo fantom innego, działa- jącego w oparciu o zasady nieobliczalnych kinetyk, urządzenia. Wszędobylskie ręce Jędrusia poruszają się nieustannie, uruchamiają niedostrzegalne dla zwykłych śmiertelników mechani- zmy, przesuwają powietrzne dźwignie, daremnie próbują udowodnić tezę nie do udowodnie- nia, iż świat jest stabilny. Mijam Jędrusia o nieposłusznych rękach i zaglądam do sal, w któ- rych inni męczennicy strachu i rozpaczy posnęli wreszcie w jakiej takiej uldze, idę dalej, idę w kierunku znajdującej się na końcu korytarza Sali Intensywnego Nadzoru Medycznego, z której dochodzi przedśmiertny skowyt kogoś, kto może jeszcze żyje, idę szpitalnym koryta- rzem i czynię to co i wy, moi bracia straceńcy, czynilibyście na moim miejscu. Idę i ulegam narkotycznemu urokowi średniego personelu medycznego. Uśmiecham się głupkowato i ga- pię bezwstydnie na siostrę Reginę, na siostrę Anitę, na siostrę Kasię, na siostrę Mariolę i na siostrę Violę zwłaszcza.
Jestem w środku mitu, jestem w samym sednie archetypicznej emocji, od wieków wszakże wiadomo, iż średni personel medyczny bywa źródłem nie lada doznań. Mityczne sanitariusz- ki, siostry miłosierdzia, pielęgniarki, felczerki wszystkich epok, ileż poruszających serce le- gend i pieśni o nich ułożono.
Ponieważ mam sporo czasu (na wędrówkach po szpitalnym korytarzu całe dnie mi prze- chodzą), spróbuję to zjawisko (zjawisko specjalnego czaru, jakim promieniuje średni personel medyczny) ująć od strony teoretycznej. Otóż moim zdaniem niesłychane emocje, jakie budzą w mężczyznach, czy jak kto woli pacjentach, siostry pielęgniarki, nie biorą się ani z ich czu- łości, ani z opiekuńczości, ani z ich sterylnej czystości, ani z innych cech anielskich. To zna- czy, wszystkie wymienione atrybuty są obecne, mają znaczenie i działają silnie, ale nie są one wyłącznie przywilejem średniego personelu medycznego. Czuła, opiekuńcza i sterylnie czysta może być wszakże zarówno doktor praw, jak i konduktorka pociągu dalekobieżnego, makler- ka giełdowa i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”, wyczynowa sportsmenka i ekspedient- ka sklepu nocnego. Czułe, opiekuńcze i sterylnie czyste mogą być, prawdę rzekłszy, przed- stawicielki wszelakich profesji. Natomiast kobiety z księżycowego świata medycyny, siostry pielęgniarki, sanitariuszki, lekarki, praktykantki, są także w niepokojący sposób oswojone z ludzką cielesnością, z fizjologią, z najciemniejszą stroną tej fizjologii.