– No, to się i obłowicie – o czym gadać? – rzekł Nilsen. – Alkohol tanio kupimy w
Hamburgu, stamtąd pójdziemy po węgiel do Anglii – i będziemy ryli północne morze! Zakosztujecie tam upragnionych szturmów i nieraz będziecie lotrować żagle od lufowej strony.
– Czy kapitan wie, że zamienny handel alkoholem z północnymi tubylcami jest zakazany? – spytał Pitt.
– Fiu! – gwizdnął Nilsen. – A od czego spryt i ostrożność?
– Zbrodnia jest zawsze zbrodnią, czy się uda, czy nie – szepnął sztorman, smutnie spuszczając głowę, gdyż przypomniał sobie swoje własne występki. -Czytałem książkę pewnego pisarza. Opisuje straszne spustoszenia, szerzone przez handlarzy alkoholem wśród pomocnych tubylców. Nieraz całe koczowiska wymierają, gdyż ludzie, upiwszy się, we śnie giną od zimna, a dzikie zwierzęta szarpią ich ciała…
Kapitan nie odzywał się i obojętnie puszczał gęste kłęby dymu. Po długim milczeniu zapytał drwiącym głosem:
– Pańskie macie zapatrywania, sztormanie! Czym byliście przedtem, zanim spotkałem was przy burcie „Akry" w Marsylii? Księdzem, sędzią, urzędnikiem celnym czy może policyjnym?
– Czym byłem, tym nie jestem już, kapitanie! – odparł smutnym głosem Pitt. – Lecz daję wam słowo, że to czym byłem, nie mogło wzbudzić we mnie tych myśli, jakie mam teraz. Zresztą nie o to rzecz idzie, kapitanie! Odpowiedzcie mi wręcz i szczerze. Wolelibyście czy nie – handlować z tubylcami dozwolonym, a również popłatnym towarem? Czy też macie szczególnie upodobanie do procederów zakazanych?
– To się wie, że wolałbym płynąć wszędzie śmiało, niosąc na foku lub grocie swoją banderę, a nie sunąć w ciemności jak mysz, wyglądając kotów celnych i strażaków pogranicznych. Ale nie ma innych towarów oprócz alkoholu dla zyskownego handlu na północy, sztormanie! Napijcie się i zapomnijcie o swoich kazaniach!
– Dziękuję! – rzekł Pitt.,- Możemy jednak, kapitanie, prowadzić całkiem inny, przez nikogo nie zakazany handel, a obłowimy się, jak to nazywacie, tak samo dobrze!
– Ciekaw jestem… – mruknął Nilsen, podnosząc głowę.
– Słuchajcie uważnie, kapitanie, i starajcie się mnie zrozumieć – ciągnął dalej Pitt. -Wiecie, że wojna niedawno się skończyła, że w Rosji szaleje rewolucja i klęska. Nikt nie może tam dostarczyć towarów do północnych obszarów tego olbrzymiego kraju, bo nawet po miastach odczuwa się brak rzeczy najniezbędniejszych. Fabryki stoją, zapasy wyczerpane, handel z zagranicą ustał zupełnie. Na północy tubylcy od dawna już nic nie mają i wielu rzeczy łakną więcej od alkoholu, bo od tego zależy ich życie, los rodzin i koczowisk.
Nilsen gwałtownie się podniósł i zaczął chodzić po kajucie. Zaczynał rozumieć, do czego zmierzał sztorman.
– Poczekajcie, mister Siwir! – zawołał. – Przypominam sobie jedną pływankę swoją na północ Kanady. Dwa parowce wożące towary nie doszły tamtego roku na czas. Śród ludności powstała panika. O, wtedy nabiłem całą skrzynię kanadyjskimi dolarami za taki lichy towar, jak mąka, tabaka, cukier i sól!
– Właśnie! – podtrzymał go Pitt. – To miałem na myśli. Możemy naładować „Witezia" tkaninami, cukrem, solą, herbatą, prochem, tanimi strzelbami, hakami na ryby, sznurami i nićmi, siekierami, żelazem wszelkiego rodzaju, naczyniem… Szczegóły obmyślilibyśmy później, w drodze do Hamburga. Tu zaś kupimy wzorzystych tkanin arabskich i mosiężnych naczyń, gdyż niezawodnie więcej przypadną one do gustu dzikim rybakom niż nasze europejskie wyroby. Jak myślicie, kapitanie Nilsen?
Norweg nic nie odpowiadał. Długo chodził po kajucie i po mostku, pił wody sodowej szklankę za szklanką, nawet zapominające whisky i fajce.
Pitt spokojnie oczekiwał na decyzję-Olafa Nilsena, bo był pewny pożądanego skutku.
– Mister Siwir! – zawołał Norweg z mostku. – Wyjdźmy na miasto i tam skończymy naszą rozmowę…
W kawiarni „Króla Piwa", trącając się z Pittem kuflem porteru, Nilsen rzekł zniżając głos:
– Muszę wam powiedzieć, mister Siwir, że ja potrzebuję dużo, dużo pieniędzy!
– Kto ich nie potrzebuje? – wzruszył ramionami sztorman,
– Lecz ja muszę mieć dużo, bardzo dużo! Od tego zależy życie i los mój i jeszcze jednego człowieka… – szepnął kapitan.
– Tym bardziej nie powinniśmy ryzykować siedzeniem w więzieniu! – odpowiedział Pitt.
– Macie rację… Lecz cóż, kiedy te ciemne sprawki jakoś szybciej j prowadzą do celu… -westchnął Norweg,
– Prędzej też mogą złamać życie i zburzyć wszystkie plany! – | zawołał sztorman. -Sprawdziłem to na własnej skórze, kapitanie!
– Zapewne… – mruczał Nilsen. – Bywa i tak.
– Prowadźmy handel mądry i bez ryzyka – rzekł Pitt, ożywiając się. – Rzucajmy się tam z towarami, gdzie ich nie ma. Bądźmy „latającymi kupcami", jakimi byli dawni, sławni marynarze. Daję te rady nie przez przyjaźń dla was, kapitanie. Mam w tym swoje wyrachowanie. Ja też potrzebuję dużo, bardzo dużo pieniędzy, bo tu chodzi nie tylko o mnie i moje życie, lecz i o moją duszę!
Pitt powiedział to z takim przejęciem, że twarz jego zbladła, a w oczach zjawiły się łzy wielkiego wzruszenia.
Rozmowa się urwała. Obaj siedzieli zamyśleni, pogrążeni we własnych myślach, przeżuwając jakieś nieradosne wspomnienia, które tak nagle wypłynęły z najdalszych zakątków serc.
Nic nie mówiąc wyszli na miasto, błąkali się po gwarnych, zatłoczonych ulicach i dopiero wtedy, gdy ujrzeli maszty i komin „Witezia", Nilsen zatrzymał się i mruknął:
– Róbcie zakupy, o jakich mówiliście, sztormanie! Rozważyłem wasz plan i wydaje mi się pewnym. Każcie dostarczyć towary na pokład, ja będę wypłacał należność.
– Dobrze, kapitanie! – odparł Pitt. – Jutro zaraz od rana sprawy załatwię. Przed zachodem słońca wszystko będzie skończone i naładowane.
– Ali right! Jutro w nocy wypłyniemy na morze! – zakończył Norweg, wchodząc na dek szonera.
Pitt był bardzo wzruszony. Zdawało mu się bowiem, że dopiero dziś uczynił pierwszy krok na drodze uczciwego życia i że na tę drogę pociąga za sobą jeszcze jednego człowieka -kapitana Olafa Nilsena;
Pitt płonął cały. Ponieważ godzina nie była jeszcze późna, wyszedł na miasto, zdążył porobić część zakupów i powrócił na statek, gdy na maszcie zapalono latarnię sygnałową, a czerwone i zielone światła błysnęły z obydwóch stron kapitańskiego mostku.
Wbiegł na górę, lecz nikogo tam nie znalazł. Był zmęczony długim chodzeniem po kurzu i upale, więc usiadł na małym stołku składanym i zamyślił się, patrząc na port. Ku bramie sunął jakiś duży krążownik, rycząc ochrypłą syreną i świecąc sobie projektorem. Małe żółte, czerwone, zielone ogniki migały i kołysały się nad morzem niby świecące owady. Były to latarnie na felukach, barkasach i kaboterach lub sygnały na pływających bojach, wskazujących farwater. Od brzegu dochodził tupot nóg ludzi wskakujących do niewidzialnej w mroku łodzi, gromka komenda: „Giereb!", po której Pitt usłyszał plusk wody i nowy rozkaz: „Wara na wodę!", po czym miarowy, szybko się oddalający warkot wioseł w dulkach. Krzyknęły w oddali zasypiające mewy, spędzające noc na pływających bakanach. Duża latarnia morska błysnęła potężnym świetliskiem i zgasła, obróciwszy głowicę w stronę oceanu, skąd dolatywał głuchy ryk spóźnionego parowca.
Myśli Pitta były w tej chwili daleko. Widział siebie małym chłopcem w domu rodziców, otoczonym przepychem i opieką, a później młodzieńcem, studiującym na uniwersytecie, urzędnikiem, mającym przed sobą świetną przyszłość… Bale, hulanki, piękne, wesołe kobiety i zielone stoliki karciane… przegrana, drwiący głos partnera pytającego o zapłatę długu, ciemny buduar staruszki ciotki… zbrodnia… areszt i kraty w oknie, poniżenie, wstyd… tęsknota i wielka wewnętrzna, pierwsza, żywiołowa walka, łamiąca serce i duszę, zmieniająca charakter i budząca nie znaną dotąd wolę… Długie miesiące wahania się, przekreślenie dawnego życia, zerwanie z przeszłością, rodziną i samym sobą, postanowienie szukania nowych, samodzielnych dróg i zdobycia dla siebie miejsca śród ludzi… Nareszcie dzisiejszy pierwszy radosny dzień, gdy przed nim zabłysła nadzieja.